Igranie z zimnem sposobem na życie
Krzysztof Gajewski nie tak dawno temu nauczył się pływać, a dziś z pływania żyje. Dokładniej rzecz ujmując – z pływania w lodowatej wodzie. Czy tak ekstremalny sport porywa tłumy i wzbudza zainteresowanie sponsorów?
Zaczęło się w 2018 roku od przepłynięcia siedmiu największych polskich jezior w siedem dni. Później Gajewski podejmował próby pobicie rekordu świata w najdłuższym pływaniu na wodach stojących, ostatecznie zakończył je pobiciem rekordu Europy. Płynąc bez przerwy po mazurskich jeziorach, pokonał 77,5 km. Przełomowy w jego życiu okazał się rok 2020, w którym pobił Rekord Europy w kategorii The Longest Lake Swim i rekord Guinnessa w pływaniu 48-godzinnym. Przepłynął ok. 110 km w kompleksie Kopalnia Wrocław w Paniowicach. Kiedy kończył swoją próbę w Kopalni Wrocław, towarzyszyło mu ponad 5 tys. osób: kibiców, dziennikarzy, przedstawicieli telewizji.
O jego wyczynie mówiono w czołowych programach informacyjnych w Polsce, a nawet w BBC. Problemy z błędnikiem, hipotermia, niewyspanie, ból z tym zmagać się musiał Gajewski podczas swoich prób. Fakt, że udało się pokonać swoje ograniczenia, zainspirowało go do podjęcia kolejnych wyzwań. W 2021 roku pobił kolejny rekord świata, tym razem w najdłuższym lodowym pływaniu. Przepłynął dystans 3908,5 m w czasie 1 godzina 19 minut 34 sekundy, w wodzie o temperaturze 3,39°C.
Rok później jako pierwszy człowiek na świecie przepłyną 2000 metrów w jaskini Natur Eis Palast w austriackim lodowcu Hintertux. Warto dodać, że jaskinia znajduje się na wysokości 3250 m nad poziomem morza, a woda miała nieco poniżej 0 stopni!
O mrożących krew w żyłach wyczynach Gajewskiego mówiła cała Polska. Po raz kolejny stał się bohaterem głównych wydań telewizyjnych programów informacyjnych, ale także gościem wielu innych.
Każda Twoje próba bicie rekordów wiąże się z bólem?
Muszę przyznać, że tak. Kiedy biłem rekord The Longest Lake Swim w pływaniu 48-godzinnym w ciągu dnia było bardzo gorąco, woda na powierzchni nagrzała się do około 30 stopni, co spowodowało, że przytrafiło mi się coś w rodzaju udaru cieplnego. Do tego doszło zmęczenie, bo płynąłem już ponad 30 godzin. Pojawiały się najprawdopodobniej zaniki pamięci krótkotrwałej, w moim odczuciu po mrugnięciu oczami nagle znajdowałem się 50 m dalej. To był koszmar drugiej nocy. Tym bardziej że pojawił się też straszny ból w barku. Stwierdziłem, że nie jestem w stanie przełożyć kolejny raz ręki bez cierpienia, ale kiedy człowiek się pogodzi z tym, że go boli, oswoi się z myślą, że tak będzie przez kolejnych 20 godzin może czuć nawet euforię z tego, że udaje się nad tym cierpieniem zapanować. Wiem, to brzmi strasznie. Jeszcze gorzej brzmi to, że miałem stany lękowe, paranoje, dziwnie się zachowywałem, np. wbijałem sobie paznokcie w ręce…
Trochę straszne.
Niestety, ale tak to już jest w pływaniu ekstremalnym, że moje zachowanie podczas poszczególnych prób znacznie odbiega od normy. Z bicia rekordu w lodowcu niewiele pamiętam. Tunel wirował wokół mnie, miałem wrażenie, że płynę prosto, ale niestety to nie była prawda i uderzyłem ręką w ścianę. Jak wychodziłem z wody po drabince, trochę szarpałem się z moją ekipą, bo twierdziłem, że przepłynę jeszcze. Będąc w takim stanie, masz wrażenie, że każdy jest przeciwko Tobie, robi Ci na złość, pojawiają się halucynacje, a gospodarka hormonalna jest całkowicie rozregulowana. Na szczęście wszystko szybko wraca do normy.
Trudno nie stwierdzić, że przekraczasz ludzkie granice.
Tak i nie będę ukrywał, że jest to bardzo trudne i czasem straszne, ale przecież gdyby było łatwo, każdy mógłby to robić. To, czym się zajmuję, wymaga wiele pracy na wielu płaszczyznach. Trzeba zadbać równie o sferę sportową, jak i o przygotowanie mentalne swoje oraz bliskich, całej załogi.
Przekraczanie granic jest uzależniające?
Zdecydowanie tak. Sport ekstremalny jest swojego rodzaju nałogiem, silnie uzależniającym. Mój dobry znajomy kiedyś powiedziałam mi, że tyle dobrego w tym nałogu, że ewentualnie krzywdę mogę zrobić sam sobie, a nie osobom trzecim. Wychodzę za założenia, że są więc dużo gorsze uzależnienia. Pamiętajmy też, że tego typu wyzwania jak moje niosą za sobą również wiele pozytywów. Po pierwsze przekraczanie granic jest bardzo motywujące, po drodze zyskujemy też ogromną wiedzę naukową, bo często wykonujemy badania, których nigdy wcześniej, w takich warunków nie robił. Dla mnie jest to też pole do samodoskonalenia. W dodatku bardzo nakręcający jest fakt, że mój sport ekstremalny jest mierzalny. W życiu codziennym trudno czasem jest sobie określić, co jest sukcesem, co nie. A tu dopływam do mety, udało się, nie dopływam – nie udało się i trzeba to przeżyć i wyciągnąć wnioski, żeby następnym razem było lepiej.
Inspirujesz innych?
Myślę, że tak. Często jestem zapraszany na różnego rodzaju prelekcje motywacyjne, eventy komercyjne i nie będę ukrywał, że poza tym, że cieszę się, że mogę się z kimś podzielić swoją wiedzą i doświadczeniem, czasem nawet pomóc wyjść z nałogu, znaleźć odpowiednią drogę, to stało się to również moim sposobem na utrzymanie. Dziś już nie wyobrażam sobie, że mógłbym znów pracować w korporacji.
Oznacza to, że w Polsce pływak ekstremalny jest w stanie utrzymać się z tego, czym się zajmuje?
Myślę, że nie każdy. Oczywiście składa się na to wiele kwestii. Osiągając sukces, trzeba zadbać o to, żeby ktoś się tym zainteresował. Ja w swojej karierze miałem kilka momentów, w których wskakiwałem na wyższe stopnie rozpoznawalności. Po kolejnych próbach, wizytach w tv moje zasięgi bardzo rosły. Wciąż o nie dbamy, bo zdaję sobie sprawę, że to bardzo ważne dla potencjalnych sponsorów. Tak więc nie tylko pływam, ale staram się wciąż budować swoją markę, a obecnie sztab ludzi, którzy ze mną pracują to już mała firma.
AS
FOT. J. Dulny