W Polsce głównie sprzedaje się patologia, a nie sport

O tym jak w ostatnich latach zmienił się rynek sportów walki i dlaczego tak psują go freak fighty opowiada Bartosz Batra.

Bartosz Batra od 10 roku życia, związany ze sportami walki od taekwondo przez kickboxing po muay thai i walki na „gołe pięści”. W swojej karierze stoczył ponad 250 walk. Medalista mistrzostw świata i Europy w taekwondo ITF. Trener wielu znanych zawodników, prowadzi klub KO Gym Muay Thai Wrocław w dwóch lokalizacjach, od niedawna organizuje też gale walk kickboxingu w formule K-1, Strike King.

Jesteś zawodnikiem, trenerem, prowadzisz dwa kluby, organizujesz walki. Można więc powiedzieć, że o sportach walki wiesz wszystko.

– Czasem myślę, że wiem za dużo.

Od czasu kiedy pierwszy raz przyszedłeś na treningi, minęło prawie 30 lat. Branża z pewnością przez te lata zmieniła się nie do poznania.

– Rynek na pewno się bardzo rozwinął i wszedł do mainstreamu. Dzisiaj praktycznie każdy wie, co to jest MMA, boks czy kickboxing. Coraz więcej osób uprawia sporty walki także rekreacyjnie, dla zdrowia. Kiedyś sporty czy sztuki walki głównie trenowali funkcjonariusze służb mundurowych i mówiąc zupełnie szczerze osoby po „drugiej stronie barykady”. Czyli ci, którzy z prawem mieli trochę na bakier, więcej lub mniej. Jako  trener, który prowadzi dwie swoje sale, na brak pracy obecnie nie narzekam. To na pewno cieszy. Z drugiej jednak strony smutne jest to, że sporty walki kojarzą się większości społeczeństwa coraz bardziej negatywnie.

Dlaczego?

– Zawsze było tak, że część ludzi krzywo patrzyła się np. na boks czy kickboxing. W tych dyscyplinach zawsze był bezpośredni kontakt, a przeciwnikowi robiło się mniejszą lub większą krzywdę. Wzbudza to różne emocje i też bardzo często przyciąga ludzi, delikatnie mówiąc, specyficznych. Obecnie opinię bardzo psuje nam opinię organizacja freak fightów. Przez to sporty walki bardzo często kojarzą się z patologią.

O tym, że freak fighty psują obraz sportów walki wiemy, ale wciąż cieszą się wielką popularnością.

– I to jest dla mnie najsmutniejsze. Ja od zawsze byłem uczony ciężkiej pracy i szacunku do przeciwnika. Ponad 15 lat temu po raz pierwszy wyjechałem trenować do Tajlandii. Przeszedłem tam prawdziwą szkołę życia i nauczyłem się, że mój organizm jest w stanie znieść niesamowite obciążenia treningowe. To też chcę przekazywać moim zawodnikom. Nie mogę więc zrozumieć, dlaczego robi się ze sportów walki taką szopkę. Nie mogę patrzeć na te wszystkie konferencje przed pseudogalami, gdzie dwóch zawodników wyzywa się nawzajem, obraża swoje rodziny. Nie oglądam tego, unikam, jak mogę i szczerze mówiąc, nie wiem, czemu ma to służyć.

Oglądalności?

– To na pewno. Sam na własnej skórze przekonałem się, że w Polsce sport obecnie się sprzedaje słabo. Dobrze natomiast sprzedaje się patologia. Ja staram się organizować gale sportów walki z poszanowaniem zawodników. Gale, na których występują prawdziwi sportowcy, wojownicy. Na ostatniej z nich swoją karierę zakończył Marcin Różalski. I jest to dla mnie wyróżnienie, że zdecydował się to zrobić właśnie u nas. Zawodnicy, którzy u mnie walczą, to nie rzadko moi koledzy i koleżanki. Wiem ile przeszli i poświęcili, żeby być w tym miejscu swojej kariery. Nie mogę więc patrzyć na to, że ktoś dla pieniędzy robi sobie żarty z naszych dyscyplin, umniejsza ich wartość. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że z wypiekami na twarzy patrzy na tę patologię cała rzesza młodych ludzi, którzy uważają to za świetny sposób na zarobienie mnóstwa między. Nie myślą o tym, że często ci, którzy zarabiają krocie, bardzo szybko te pieniądze tracą.

Bo?

– Bo często wpadają w taką niebezpieczną spiralę. Są pieniądze, ale jest też cyrk, w którym biorą udział. To się często wiążę z ogromnym hejtem, problemem z radzeniem sobie z emocjami, wydatkami na niekoniecznie potrzebne rzeczy, używki. Później często trzeba zapłacić za prawnika, bo sypie się rodzina, bo być może trzeba opłacić odwyk. Oczywiście nie można generalizować, nie dotyczy to każdego.

W Polsce patologia sprzedaje się lepiej niż sportmocne słowa.

– Mocne, ale to prawda. Tak jest u nas i m.in. w Rosji. Weźmy np. takiego Popka. Kiedy był w karcie walk, od razu oglądalność danej gali wzrastała i to bardzo. Dla mnie nie jest to normalne i zawsze mówiłem o tym wprost. Freak fighty to nie jest dobry kierunek i finalnie każdy, kto w tym uczestniczy więcej straci niż zyska. 

Ktoś może powiedzieć ok, ale przynajmniej jest głośno o sportach walki.

– Niby tak, ale to się na nic nie przekłada. Do mnie na salę nie przychodzą ludzie, którzy chcą ćwiczyć, bo oglądali freak fighty i to ich zmotywowało. Przychodzą ci, którzy interesują się sportem. Oglądają gale KSW, UFC, potrafią wymienić zawodników, prawdziwych sportowców. To są ludzie, którzy chcą pracować, a nie iść na skróty. W mojej opinii miłośnicy freak fightów to przede wszystkim osoby, które siedzą z piwem na kanapie i karmią się tym widowiskiem, ale przekłada się to na to, że samo podejmą jakąś aktywność ruchową. 

Łatwo jest dziś o sponsorów w sportach walki?

– I tu pojawia się kolejny problem, albo nawet problemy. Po pierwsze, stawki za walkę zostały wywindowane na wysoki poziom, a o sponsorów niestety jest coraz trudniej. Mało kto chce dać pieniądze, bo MMA i ogólnie sporty walki coraz częściej kojarzone są z patologią, półświatkiem. Nie pomagają nam wspomniane, patologiczne konferencje prasowe przed praktycznie każdą galą freak fightową, o której jest tak głośno, że przysłania „normalne” wydarzenia sportowe. Mało, która firma chciałabym, żeby jej logo było na klacie zawodnika, który za jakiś czas zostanie aresztowany. Takie jest niestety myślenie potencjalnych sponsorów i ja ich rozumiem. Do tego doprowadziło środowisko, które godzi się na freak fighty i niestety bardzo chętnie w nich uczestniczy jako: zawodnicy, trenerzy, sędziowie. 

Miałeś kiedyś propozycję walki w freak fightach?

– Tak, ale pozostaję sobie wierny i odmawiam. Ja tego nie potrzebuje. Już raz dałem wciągnąć się w ten świat.

To znaczy?

– Byłem trenerem jednego z polskich strongmanów, który stawiał pierwsze kroki w sportach walki. Był freak fighterem, ale jeszcze przed tą nazwijmy to eksplozja ery freak fightów. Już wtedy wiele rzeczy mi się w tym nie podobało, doprowadziłem go nawet finalnie do walki z Mariuszem Pudzianowskim na KSW 39 na Stadionie Narodowym. 

A to nie jest tak, że ta przygoda pozwoliła Ci się wybić w środowisku sportów walki?

– Te ponad dziesięć lat temu być może myślałem, że pozwoli. Z perspektywy czasu wiem jednak, że to spowodowało, że przyklejono mi łatkę i trochę żałuje. Mogłem tak naprawdę ten czas wykorzystać inaczej. Skupić się na swojej karierze zawodniczej, bo wygrana czy przegrana w świecie freak fightów, zupełnie nic nie znaczą. To rozrywka dla gawiedzi, a ja nie lubię marnować czasu bezcelowo. 

Wspomniałeś o Tajlandii, trenujesz tam jeszcze?

– Tak i organizuję tam obozy dla moich podopiecznych. To zupełnie inny świat, ale trzeba pamiętać, że tam nastawiamy się na ogromną pracę. Kiedy byłem tam pierwszy raz, nie wierzyłem, że dam radę aż tyle trenować. A przypomnę, że gdy przyjechałem tam pierwszy raz, byłem już medalistą mistrzostw świata i Europy w taekwondo i mistrzem Polski w kickboxingu. Kiedyś na treningu powiedziałem trenerowi, że już nie mogę. Odpowiedział mi, że mój organizm wcale tego nie pokazuje i że gdybym nie mógł, to bym zemdlał… Zrozumiałem wtedy, że kiedy myślę, że już nie mogę, to znaczyć, że mam jeszcze tak z 40 procent sił (śmiech). A tak poważnie to w Tajlandii, Holandii czy USA zobaczyłem, jak ciężko trenują inni, my jesteśmy za nimi jeszcze bardzo daleko. Ja więc wolę skupić się na pracy, na treningu niż na szopce, która zrobiła się ze sportów walki.

Fot. Archiwum B. Batra

Udostępnij

Translate »