„Taki ubiór trenerce nie przystoi…”

Wysokie obcasy. Wyraziste kolory. Spódnice. Koronka. Jedno odkryte, drugie zakryte. Kobiety chcą wyglądać, a najbardziej na świecie nie znoszą, kiedy im się tego zabrania. Kiedy więc dyskusja w NCAA zeszła z tego, co na parkiecie na to, co poza nim – czyli ekstrawagancki ubiór trenerki Texas A&M Sydney Carter – media społecznościowe zawrzały. Czy istnieją jakieś standardy dotyczące tego, co nosić przystoi, a co nie? A przede wszystkim – czy to naprawdę ma jakiekolwiek znaczenie?

Uniwersytet Texas A&M wykorzystał swoje styczniowe i lutowe mecze w NCAA, żeby zabrać głos w istotnej społecznie sprawie – profilaktyki nowotworu piersi. Akcja pod tytułem BTHO (Beat The Hell Outta) Breast Cancer propaguje zdrowy tryb życia, a celem zwiększenia świadomości zagrożenia, posługuje się wyrazistymi barwami różu.

 

Zawodniczki kobiecej drużyny wybiegły na parkiet w Kentucky ubrane w różowe akcesoria. W ślad za nimi podążyła kadra trenerska, okazując swoje poparcie dla sprawy. Największą uwagę przykuła Sydney Carter, była zawodniczka WNBA – jej różowe skórzane spodnie, w zestawie z białym golfem i wysokimi szpilkami wywołały poruszenie, ale zdecydowanie nie w tej sprawie, w której powinny.

 

Teksańskie media cytują wpis jednego z użytkowników Facebooka, który – załączając zdjęcie z meczu – zakwestionował czy taki ubiór „przystoi trenerce”. Lawina ruszyła, a ten pogląd wcale nie okazał się być niepopularny i wyodrębniony – w stronę Carter zmierzały setki, tysiące komentarzy, których wydźwięk był dość jednolity – jesteś w pracy, ubieraj się profesjonalnie.

Czyli jak?

Sonja Hogg w latach 70 do swoich śnieżnie białych włosów dobierała równie biały zestaw – cadillaca i futrzany płaszcz. Kim Mulkey nie wychodzi na parkiet bez szpilek, cekinów i piór w przebraniach kompletowanych przez jej modowy zespół. A Dawn Thornton, której szafa zawiera każdy kolor tęczy, nosi samozwańczy tytuł „Diva Coach”.

– Usłyszałam w ubiegłym tygodniu, że jako trenerka mam pracować w dresach i tenisówkach – z przekorą naśmiewa się Carter. – Z jednej strony mówią nam, że nikt nie chce oglądać kobiecej koszykówki, bo jesteśmy zbyt „męskie”, a z drugiej strony mówią nam jak mamy się ubierać – dodaje.

Tak samo jak niegdyś Thornton, „zasugerowano jej” by poszła z modą na „kompromis”. O ile Diva Coach przez około miesiąca próbowała funkcjonować w narzuconych ramach, o tyle Carter nie miała najmniejszego zamiaru. Już na następny trening wymieniła różowe spodnie na spódnicę tego samego koloru, po czym na mecz przyszła ubrana od stóp do głów w skórę.

– Nie chcę i nie zamierzam się przejmować tym, że ktoś czuje się niekomfortowo z moją bezkompromisową pewnością siebie. Jestem i będę sobą – oświadczyła. A jej słowa mają pełne poparcie – dotąd po każdym kolejnym meczu swojej drużyny wrzucała kompilacje swoich przebrań. Z tego względu trudno było jej pojąć dlaczego burzę wywołała akurat tym razem.

 

Czy ktoś to kontroluje?

Wydaje się, że czasy niczym (poza subiektywnym poczuciem „przyzwoitości” – czymkolwiek ta jest) nieuregulowane normy ubraniowe są już reliktem dalekiej przeszłości. Jednym z trendów w świecie mody jest tzw. „moda dopaminowa” – ekstrawaganckie, jaskrawe kolory, trochę fantazji i przeskoczenie w kompletnie drugą skrajność względem pandemicznych dresów.

Tymczasem amerykańskie środowisko sportowe właśnie w tych dresach zostało. Od momentu zamknięcia NBA w bańce, z ligowych parkietów niemal bezpowrotnie zniknęły garnitury i jakiekolwiek wyczucie modowe. I o ile absolutnie nic w tym złego, a Rick Carlisle, James Borrego i spółka – nie musząc ściskać szyi krawatem – przechodzą najlepszy czas swoich karier, tworzenie i narzucanie subiektywnych norm jest zwyczajnie krzywdzące.

 

A w całym tym zgiełku zagubiło się to, co na koszykarskim parkiecie najważniejsze – zawodniczki z Teksasu wygrały 73:64. A Sydney Carter? Wykonała swoją pracę. W dresach czy różowych spodniach.

Fot. Twitter

Rafał Hydzik

Udostępnij

Translate »