Apple stawia pierwszy krok na rynku sportowego streamingu

Rynek transmisji Major League Soccer przez dłuższy czas był taki, jak Amerykanie lubią najbardziej – zbędnie skomplikowany, przerażająco zdecentralizowany i, na dobrą sprawę, ani formy, ani treści. 4 lata przed wydarzeniem, które docelowo ma permanentnie wpisać USA na mapę światowej piłki, czyli mistrzostwami świata, sprawy w swoje ręce wzięło Apple. W MLS wierzą, że staną się najnowocześniej pokazywaną ligą świata. A przy okazji, zasiloną pokaźnym zastrzykiem gotówki.

Skala absurdu dotycząca transmitowania MLS jest tak duża, że aż zabawna. Zalążkiem całego problemu jest fakt, że powyżej 80% Amerykanów zdecydowało się „uciąć kabel”, czyli zrezygnować z telewizji kablowej. Plejada serwisów streamingowych, z Netfliksem na czele, znormalizowały konsumpcję w modelu DTC (Directly To Customer) do tego stopnia, że kablówka stanęła już obok odtwarzaczy blu-ray i manualnych skrzyni biegów w muzeum rzeczy zapomnianych.

TYMCZASEM, lokalne stacje telewizyjne są tzw. pierwotnymi właścicielami praw do meczów miejscowych drużyn, przez co ESPN+ (dotychczasowa platforma pokazująca MLS) ma związane ręce i nie może swoich subskrybentom pokazać jak gra drużyna, której kibicują. Mówiąc prościej, jeśli Joe mieszka w Chicago i chce obejrzeć domowy mecz Fire, może albo pofatygować się na stadion, albo zakupić tylko w tym celu kablówkę, albo – na czym najczęściej się kończyło – poszukać pirackich transmisji.

W przeciwnym razie mógł popatrzeć na czarny ekran i posłuchać komentarza w radiu. Stany Zjednoczone w 2022 roku, drodzy państwo.

Co proponuje Apple?

Nic więc dziwnego, że jedną z głównych linii promocyjnych nowej umowy z Apple jest „no blackouts” (a pod spodem sznur komentarzy, które nawet z kontekstem są przezabawne – kibice pieją z radości, że będzie im dane zobaczyć mecze własnych drużyn).

Natomiast za kooperacją giganta technologicznego z MLS stoi znacznie więcej. Podpisano 10-letnią umowę, wartą 2,5 miliarda dolarów (to znacznie więcej od poprzednich umów, jednak należy zachować proporcje – to przykładowo wciąż mniej, niż amerykańskie stacje płacą za prawa do Premier League). To zastrzyk gotówki, który ma wnieść ligę na wyższy poziom.

Każdy mecz ma być dostępny w dodatkowym panelu subskrypcyjnym Apple TV, dla widzów z całego świata. Do tego dochodzą pełne powtórki meczów, kompilacje najważniejszych wydarzeń, analizy i inne oryginalne programy. Niektóre mecze MLS będą udostępniane bez dodatkowych opłat standardowym abonentom Apple TV+, a inne będą całkowicie bezpłatne (darmowy dostęp przysługuje też karnetowiczom).

To, co jednak najmocniej ekscytuje włodarzy ligi, to integracja transmisji wzdłuż całego ekosystemu Apple – każdy mecz będzie dostępny na każdej wyobrażalnej platformie. – Wystarczy spojrzeć, co się stało, gdy Apple weszło w muzykę i jak przekształcili ten biznes. Teraz stanie się podobnie, gdy wejdą w sport – mówi z gwiazdami w oczach prezydent MLS, John Abbott.

Korzyści są bowiem obopólne – Apple co prawda płaci za nabyte prawa prawdopodobnie dużo więcej, niż są realnie warte, natomiast otwarcie traktuje się ten projekt jako inwestycja. Giganci z Kalifornii planują bowiem coraz mocniej inwestować w rynek sportowy, a MLS będzie poligonem doświadczalnym przed natarciem na prawa do NFL czy NBA. MLS z kolei, poza wspomnianym przelewem, liczy na ekspozycję kanałami Apple – nie jest bowiem tajemnicą, że jabłkowy marketing należy do najmocniejszych na świecie.

Nowa normalność

W kontekście tego mariażu rozgorzała dyskusja, czy już dziś, mimo że umowa nawet nie weszła jeszcze w życie, nie powinna być traktowana w kategoriach „nowej normalności”. Pojawiają się już pierwsze głosy sugerujące, że Premier League powinna wziąć swoje prawa w garść i scentralizować je w ramach jednej platformy.

Istnieje bowiem przekonanie, że Apple wyłożyło swoje karty w kluczowym momencie rozwoju rynku – za 10 lat, gdy ich umowa z MLS dobiegnie końca, nikt już nie będzie konsumował treści w inny sposób.

Fot. Twitter/ MLS

Rafał Hydzik

Udostępnij

Translate »