Retro koszulki piłkarskie – nisza, która przeżywa boom?
Koszuleczki, moda, lifestyle – tak głosi slogan największego w Polsce sklepu z retro koszulkami piłkarskimi – Football Thrift Shop. Ponieważ mimo wszystko jest to na naszym rynku jeszcze działalność awangardowa, postanowiliśmy porozmawiać o niej ze współtwórcą tego biznesu – Filipem Noselem. Ile czasu trzeba poświęcić na tego typu działalność? W jaki sposób towaruje się sklep? Jakie rządzą obecnie trendy i jak walczyć z podróbkami?
Michał Mączka: Przeanalizowałem waszą historię. Brzmi mega naturalnie – ot dwóch zajawkowiczów koszulkowej mody trafiło na siebie i postanowili spieniężyć własną pasję. Czy to była trudna decyzja? Jakie mieliście obawy? Czy oczekiwania zderzyły się z rzeczywistością?
Filip Nosel: Jak przy każdym biznesie – taka decyzja to nie jest bułka z masłem. Im bliżej było planowanego startu, tym bardziej chcieliśmy już otwierać. Obawy były naturalne. Czy będzie zainteresowanie? Czy ceny nie odstraszą klienta? Co zrobi konkurencja? Całość zdecydowanie przerosła nasze oczekiwania. Jak w każdym biznesie, to nie jest droga usłana różami, ale też nie na tyle problematyczna, by się poddawać. Z biegiem czasu powiedziałbym nawet, że to przyjemność, bo to nie tylko nasza praca, ale również pasja.
Sklep istnieje już rok…
Muszę przyznać, że to był bardzo fajny, pełen przygód i wyzwań okres. Mogę go zdecydowanie zaliczyć do udanych, biorąc pod uwagę, że to tak naprawdę początek. Plany są ambitne i powoli wdrażamy je w życie. Mam nadzieję, że w przyszłym roku będziemy jeszcze więksi, podążając tą samą ścieżką rozwoju.
Czy inspiracją był dla Was Classic Football Shirts – najsłynniejszy na świecie tego typu sklep?
Jeśli chodzi o sam początek, jak każdy kolekcjoner miałem X koszulek w szafie i pomyślałem: „fajnie byłoby połączyć przyjemne z pożytecznym, zacznę sprzedawać i…”. Nawet nie wiedziałem o istnieniu CFS. Dopiero gdy zacząłem się w to zagłębiać, przeglądać każdego wieczoru największe sklepy, w tym CFS właśnie, to uświadomiłem sobie, jaki w tym rynku jest potencjał, a jednocześnie, że w Polsce jest duża nisza do wypełnienia. Oni są na rynku hegemonem, więc tak – w przypadku strony czy social mediów trochę się nimi inspirujemy, ale to tylko dobrze o nich świadczy.
Nie są jedyni. Przeszkadzają Wam porównania do CFS?
Jest wiele mniejszych sklepów, które też robią świetną robotę i raczej to w tę stronę zerkamy. Trzeba mierzyć jak najwyżej, ale zachować zdrowy realizm. Czy dojdziemy do poziomu CFS? Dyplomatycznie odpowiadając: może być ciężko, ale będziemy próbować. Twórcy tego sklepu stworzyli ogromny biznes, w zasadzie zaczynając jak my. Wielki szacunek dla nich, bo gdy zaczynali, to było mniej prawdopodobne, że się uda. I tak już trwają ponad 15 lat, są ogromną firmą, więc jeśli ktoś by nas do nich porównał, to byłyby to słowa uznania.
Jestem zdania, że społeczność koszulkowa jest ciągle w trakcie budowy, przyswajamy tę kulturę. Czy według Ciebie to już taki poziom, by sklep funkcjonował tak, jak tego oczekujecie?
Oczywiście ta zajawka u nas dopiero raczkuje, ale zainteresowanie wciąż rośnie. Gdybym miał porównać to do okresu choćby sprzed dwóch lat, to po samych cenach koszulek widać, że ruch się zwiększył. Trykoty nie są towarem nielimitowanym, kiedyś się skończą, szczególnie te stare. Daleka droga przed nami do oczekiwanego poziomu, o który pytasz. Ludzie muszą się z tym oswoić i zrozumieć, że to są używane rzeczy, a nie nowe. Staramy się zarażać ludzi naszą pasją.
Ile czasu poświęcacie na zatowarowanie? Jak szerokie jest spektrum Waszych poszukiwań? Czy wykracza poza internet?
Jest szerokie, oczywiście bazuje na internecie. W zasadzie jest to szukanie okazji non stop, bycie pod prądem cały czas, w każdej wolnej chwili, ale rozsądnie. Trzeba żyć i spać. Jeśli chcesz być na wyższym levelu, to sztuką jest tu zbudować sobie siatkę kontaktów, ludzie sami się odzywają i kupujesz od nich towar. Samo szukanie okazji jest też fajne, daje adrenalinę, jednak ten czas się kurczy.
No właśnie, ten czas…
Ze smaczków dodam, że gdzie nie jestem, staram się znaleźć miejsce z koszulkami. Gdy odwiedziłem Budapeszt zeszłego lata, to wróciłem z czterema koszulkami, w tym fajnym klasykiem – greckim Iraklisem. Jestem zdania, że to po prostu pasja.
Naturalnie pojawia się temat fejków – zmora naszych czasów. Chińczycy są coraz lepsi w tworzeniu podróbek. Czy to problematyczne od strony zatowarowania?
W każdym biznesie jest wkalkulowane ryzyko – w naszym to trafienie fejka. Niestety tak, często zdarza się trafić podróbę, jeśli jakiś handlarz mówi, że to się nie dzieje, to chyba kłamie. Fakt, są robione całkiem nieźle, ale można to sprawdzić dopiero z bliska – po metkach, po kodzie. Czasami weźmiesz kilka koszulek z rozpędu, z zaufania do sprzedawcy i bum. Na szczęście w skali ogółu jest to marginalna sytuacja.
Czy fejki stanowią Waszą konkurencję?
Ciężko powiedzieć. My robimy to z zajawki, nigdy nie próbując kogoś oszukać. Każda wada jest sfotografowana i opisana przy danym towarze, a jeśli ktoś chce kupować podróbki, to jego sprawa. Nie możemy nikogo wyśmiewać czy ganić. Stawiamy na edukację, staramy się wyjaśnić, że nie warto kupować podróbek choćby ze względu na jakość. Czy są problemem? Jeśli ktoś chce fejka to i tak go kupi, jest to na tyle rozwinięte, że nie można z tym walczyć. Robimy swoje.
Osobiśce gdybym miał swoją wymarzoną koszulkę i nie mógł jej zdobyć przez kilka lat, a była opcja kupienia podróbki, nie zrobiłbym tego. To tak jakbym kupił sobie BMW i dopakował ją emblematami lepszej wersji i wciskał wszystkim, że to bogatsza opcja. To chyba nie na tym polega. Jeśli ktoś chce tak robić – droga wolna.
Są takie koszulki, przy których ściska Cię, by je wystawić, czy nie ma sentymentów – biznes to biznes?
To zajawka, asortyment traktuję jako swoją kolekcję. Dzięki sprzedaży trykotów mogę kupować kolejne i w taki sposób ta kolekcja rośnie, niestety kosztem tego, że tych ciekawych muszę się pozbyć. By była jasność – nie wszystko, co jest na sklepie to całość naszego towaru. Drugie tyle jest odłożone i czeka, czyli też cieszą nasze oczy. Są też egzemplarze stricte zarobkowe – klubów, których fanem nie jestem, w zbyt dużych/małych rozmiarach. Niestety trzeba się dla biznesu poświęcić, czasem łezka się uroni, ale mam pewność, że trafi w dobre ręce do kolejnego fana tematu.
Czemu to służy, że sklep nie jest zatowarowany w całość asortymentu?
Magazynowo nie mamy miejsca, by więcej trzymać. Każdy, kto nas obserwuje, wie, że w niedzielę rzucamy na sklep nowe dropy i wolimy mieć trochę zapasu. Wraz z rozwojem ten asortyment oczywiście będziemy powiększać. Nie musimy się na ten moment martwić, bo koszulki pozyskuje się coraz trudniej, m.in. przez konkurencję. Nie mówię tego w problematycznym tonie, to po prostu jedno z wyzwań, z którymi musimy się zmierzyć i uważam, że idzie nam to nie najgorzej.
Co jest w tym biznesie najtrudniejsze? W jaki sposób docieracie do klientów?
Przebicie się i pozyskanie kolejnych followersów na TikToku czy Instagramie. To wyzwanie, bo trzeba nadążać, robić coś nowego, kreatywnego i docierać do dziennikarzy czy influencerów. Innym sposobem mogą być choćby wywiady.
Jak niektórzy reagują na ceny? Koszulki potrafią przekroczyć nawet cenę 1000 złotych, często musicie borykać się z zarzutem drożyzny spowodowanym brakiem świadomości, o którym rozmawialiśmy na początku?
Zacznijmy od tego, że jesteśmy świadomi, iż ceny są wysokie i nie każdy może sobie na te trykoty pozwolić. Rozumiem te komentarze, dopóki są one w granicach dobrego smaku, to możemy polemizować, rozmawiać. Takie zarzuty są zrozumiałe, ale proszę uwierzyć, że to nie są ceny z kosmosu. One są w stanie tyle kosztować, tak jak są klienci niemający z tym problemu. Naszym zadaniem jest nie denerwować się na takie komentarze, podchodzimy do tego w sposób edukacyjny.
Asortyment jest szeroki, klienci różni.
Mamy ceny dla każdego, wystarczy wejść w kategorię ostatnio dodane, ustawić filtr do stu złotych i na 1200 koszulek ponad dwieście znajdziemy właśnie do stówki. Uważam, że jest to cena jak najbardziej akceptowalna. Amplituda klientów jest spora – od kolekcjonerów, przez początkujących zajawkowiczów, po ludzi robiących okazjonalne prezenty. Chcemy być sklepem dla wszystkich, dotrzeć do osób, które dopiero temat poznają, zarazić ich pasją.
Zejdźmy na bardziej prywatny klimat. Jaki jest Twój ulubiony okres w koszulkach?
Nie będę oryginalny, są to lata 90. ze względu na design i szaleństwo projektantów. Masa klasyków z charakterystycznymi wzorami. Od razu powiem, że najmniej podoba mi się okres od 2001 do 2012 roku. Mam wrażenie, że te trykoty były nijakie. Jasne pojawiały się świetne linie, jak Teamgeist czy T90, jednak brakowało im tego pazura jak wcześniej wspomnianym. Po prostu zachwycają mnie mniej niż te z XX wieku.
Czy uważasz, że dzisiejszy odbiorca rozumie design? Ludzie często są niewolnikami swoich przyzwyczajeń, nowości traktują z dystansem, a trykoty to świat dynamicznych zmian. Czy polski odbiorca nadąża mentalnie za trendami?
Ja zawsze lubię nowości i nie mam uprzedzeń, zawsze trzeba dać szansę. Ten mundial to pokazuje – Niemcy, Japonia, Ekwador, Francja. Lubię obecne koszulki. Tak, ludzie nie lubią zmian, jednak i tak będą się musieli do tego zaadaptować. Pamiętajmy, że na końcu zawsze najważniejsze jest boisko, nie koszulki.
Odnośnie trendów warto przywołać klasyka, czyli słynny obsydian. Wywołał spore oburzenie, zarówno z kolorystyką główną, jak i słynną już odwróconą flagą. Jak wiesz, odbiór był fatalny. Dla mnie to absurdalne, po to są wyjazdowe koszulki czy trzecie komplety, by eksperymentować. Jak widzimy, od tego momentu nasze trykoty są już w ostrożnym wariancie kolorystycznym i designie, by nie podrażnić polskiego kibica. To wiele tłumaczy. Mentalnie jest na pewno lepiej niż w tamtym okresie. Uważam, że próba stworzenia jakiegoś odważnego zestawu przełamałaby lody i oswoiła publikę z nowymi trendami.
Gdyby to zależało od Ciebie, zagralibyśmy też w trzecim zestawie? Jakim?
Poszedłbym po całości – wspomniany wcześniej obsydian w nowoczesnym wydaniu. Podobała mi się też bardzo koszulka na stulecie PZPN, ona była takim powiewem świeżości. A wspomniany obsydian byłby dobrym testem, jak to by się przyjęło u polskiego odbiorcy względem choćby właśnie roku 2010.
A dziś? Czy nie jesteś już zmęczony odgrzewaniem w kółko wątków retro i czarno-złotego zestawu? Nie odnosisz wrażenia, że trzeba spojrzeć szerzej niż na portfel i wprowadzić innowację jak Puma, która mogłaby być początkiem właśnie czegoś nowego?
Każdy z producentów próbuje czegoś nowego. Czy to Adidas robiący retro, czy Puma wprowadzające swoje pomysły. Czy nie jestem zmęczony? Faktycznie czerń ze złotem jest oklepana, ale to świetnie połączenie. Trend zapewne jak każdy pewnie minie. Lata 90., czyli zaliczane już do tego schematu retro, są moim ulubionym okresem, więc nie jestem nim zmęczony. Odnośnie Pumy uważam, że nie jest to nowy początek. Według mnie to głośny temat z powodu porażki, a nie sukcesu.
Link do sklepu znajdziecie TUTAJ.
_____________
Podobają Ci się nasze teksty? Wesprzyj nas na BuyCoffee! To dzięki Wam treści na TheSport.pl nadal mogą być ogólnodostępne. Dziękujemy za regularne odwiedzanie naszego portalu!