Katarskie blaski i cienie

Tydzień temu rozegrano finał mistrzostw świata w Katarze. To dobry moment, by na chłodno podsumować ten turniej oczami człowieka, który był na miejscu i widział wszystko od środka. W końcu z biegiem czasu, kiedy emocje opadają, na pewne sprawy spoglądamy nieco inaczej.

Upał? Jaki upał?

Duże obawy dotyczyły upałów panujących w Katarze. Te potrafią się pojawić nawet w listopadzie czy grudniu. Już sam wybór Kataru na gospodarza mistrzostw świata rodził pytania i wątpliwości — nie tylko natury etycznej i moralnej. Zastanawialiśmy się, czy mundial w tej części świata da się rozegrać latem.

– Latem? Proszę pana, latem, to tutaj powietrze w płuca parzy. Da się funkcjonować, ale pod warunkiem, że zjeżdża się windą do klimatyzowanego garażu, tam wsiada do auta i wysiada w garażu podziemnym galerii handlowej, biurowca, w którym się pracuje, albo ewentualnie załatwia się sprawy po zmroku. Taki mamy klimat. Bywają lepsze i gorsze lata, ale akurat ostatnie 3-4 mocno dały nam popalić. I to dosłownie – mówi mi pan Marek, Polak mieszkający w Doha od ponad 15 lat. Przyjechał pracować w branży energetycznej i na razie nie zamierza wracać. Pieniądze się zgadzają, a do temperatur zdążył się przyzwyczaić, albo raczej nauczył się sobie z nimi radzić.

Na szczęście dla organizatorów przełom listopada i grudnia okazał się w miarę łaskawy. Pamiętam moment, w którym wylądowaliśmy na płycie lotniska w Doha, położonego tuż nad zatoką. Moment otwarcia drzwi i wyjścia na rozgrzany asfalt zostanie mi w pamięci na długo. Natychmiast zrobiłem się cały mokry i spojrzałem na kolegę fotoreportera, który ocierał pot z czoła. Wtedy obaj sądziliśmy, że to będzie bardzo trudny miesiąc nie tylko dla piłkarzy, ale wszystkich, którzy do Kataru przylecą. My też musieliśmy nosić ze sobą sprzęt, który swoje warzył.

Rzeczywistość okazała się jednak znacznie przyjemniejsza. Owszem, od samego ranka suchy, typowo pustynny klimat dawał się we znaki, w słońcu temperatura mocno przekraczała 30 stopni, ale wszędzie jeździły klimatyzowane autobusy i bardzo dobrze funkcjonowało pachnące nowością metro. Nie docierało wprawdzie do każdego zakątka 3-milionowej stolicy, ale Katarczycy wymyślili system linii małych elektrycznych busików — oczywiście w pełni klimatyzowanych — które dowoziły pasażerów do stacji metra i z metra w różne inne punkty, do których to nie docierało. Przez to de facto każda stacja była rodzajem przystanku przesiadkowego, ale dzięki temu można było sprawnie się poruszać, unikając palącego słońca. Wszędzie ulokowani byli anglojęzyczni wolontariusze, przez co nie dało się zgubić.

Problem ustępował około godz. 16:30, bo zwykle o tej porze zapadał zmrok. O godz. 18 czasu lokalnego, było już naprawdę znośnie, a o 22, kiedy rozpoczynały się ostatnie mecze danego dnia, aura na dworze przypominała trochę lato nad Bałtykiem. Przyjemne 24 stopnie, do tego wszędzie ta chłodząca na maksa klimatyzacja, przez którą można było wręcz zmarznąć i się przeziębić. Sam tego doświadczyłem, większość innych polskich dziennikarzy także. W każdym razie upał sam w sobie nie utrudnił życia ani piłkarzom, ani nie był problemem nie do przeskoczenia dla ludzi pracujących przy tej imprezie.

Sportwashing nie zadziałał, ale zmiany są

Katar jako państwo jednych zachwycił, innych rozczarował, ale na pewno był inny niż dotychczasowi organizatorzy. Pierwszy mundial w kraju arabskim miał swój urok i mimo wielu kontrowersji i wątpliwości targających także mną, ostatecznie się obronił. Nie wolno nam zapominać o wyzysku, a niekiedy wręcz niewolniczej pracy ludzi z biednych krajów azjatyckich i choć na miejscu niełatwo było ich znaleźć, to nie znaczy, że ich nie było. Pamiętamy o łapówkarstwie na gigantyczną skalę, które pozwoliło Katarowi w ogóle zyskać status organizatora, ale też nieuczciwe byłoby powiedzenie, że nic się w tym kraju nie zmieniło.

Zjawisko sportswashingu jest powszechnie znane i nie raz poruszaliśmy tę kwestię na łamach The Sport, ale w tym przypadku to zwyczajnie nie zadziałało. Nie wystarczyło zorganizować świetnych mistrzostw, by świat zapomniał o nadużyciach i łamaniu praw człowieka. Efekt był wręcz odwrotny, bo cały świat zaczął o tym jeszcze głośniej mówić. Na końcu udało się to przekłuć w coś dobrego. Powstał sąd pracy, który nawet zdaniem ONZ rzetelnie wywiązuje się ze swoich obowiązków i doprowadził do skazania wielu nieuczciwych pracodawców, w tym także pośredników. Część ludzi odzyskała paszporty i pieniądze, których miesiącami nie dostawała, lecz robotnikom zmarłym przez skandaliczne warunki pracy życia to nie przywróci. Inna sprawa, że statystyki przedstawiające ilość zgonów przy budowie infrastruktury związanej z mundialem były zawyżone, co udowodniły dwa niezależne śledztwa dziennikarskie. Prawda pewnie leży gdzieś pośrodku, ale są przesłanki, by wierzyć, że mundial w Katarze i nagonka na jego władze pozwoli realnie zmienić coś na lepsze w tym kraju.

Najlepszy mundial finał w historii

Jak co cztery lata w podsumowaniu imprezy przez FIFA czy samego gospodarza słyszymy, że pod wieloma względami były to najlepsze mistrzostwa historii. Wiadomo, jest w tym trochę PR-u, trochę wazeliny i próżności, ale też trochę prawdy. Od wielu kolegów i znajomych śledzących mistrzostwa w Polsce słyszałem, że pierwszy w historii zimowy mundial wcale nie jest takim złym pomysłem. Śledzenie go w długie jesienno-zimowe wieczory okazało się bardzo ciekawą alternatywą, a na miejscu jak już wspomniałem też dało się pracować i żyć. Piłkarze nie byli przemęczeni długim i wyczerpującym sezonem, choć pewnie rachunek za ten wysiłek dostaną kluby w okolicach kwietnia, maja i czerwca.

Pod względem sportowym także były to udane mistrzostwa, ale najlepszymi w historii bym ich nie nazwał. Może nam jako Polakom sportowy obraz zakrzywia gra Biało-Czerwonych. Czesław Michniewicz i spółka osiągnęli sukces, wychodząc z grupy, ale styl pozostawiał wiele do życzenia. Najlepszy w historii pod względem czysto sportowym był finał, pełny dramaturgii i zwrotów akcji. Finał, który latami będzie wspominany jako starcie Leo Messiego z Kylianem Mbappe, w którym ten drugi ustrzelił hat-tricka, a ostatecznie i tak jego zespół przegrał. Na takie mecze czeka się latami, często całe dekady.

Alkohol, który nie był problemem

Równie dużo co o pogodzie i sportswashingu mówiło się o braku alkoholu, zwłaszcza kiedy dwa dni przed meczem otwarcia władze Kataru postanowiły wycofać zgodę na sprzedaż piwa na stadionach. Wcześniej wypracowano porozumienie, na mocy którego piwo miało być sprzedawane na trzy godziny przed rozpoczęciem spotkania na danej arenie oraz godzinę po jego zakończeniu. Nagłe zerwanie tej umowy przez organizatora wywołało powszechne oburzenie, ale będąc na miejscu, poczułem, że najbardziej obrażone są… media. Trudno było spotkać kibica, który realnie by na to narzekał.

Powodów jest kilka. Po pierwsze: tylko naprawdę bogatych ludzi stać było na przylot do Kataru, zakwaterowanie i spędzenie przynajmniej kilku dni. Ci ludzie bez problemu mogli napić się dowolnego alkoholu w 5-gwiazdkowych hotelach. Zdecydowana większość takich obiektów posiadała restauracje z licencją na napoje wyskokowe, a niekiedy były to wręcz nocne kluby, a nie zwykłe puby czy restauracje. Oczywiście: 70 riali za piwo (prawie 85 zł) lub kieliszek wina nie brzmi przesadnie zachęcająco, ale jeśli ktoś bardzo chciał i miał gruby portfel, to mógł się w Katarze bawić tak jak lubi.

Mniej zamożni kibice — a byli też tacy, którzy się zadłużali, byle tylko posmakować mundialu w tej części świata — mogli wybrać się do fan zony, gdzie można było kupić normalne, pięcioprocentowe piwo za około 45 riali. Wprawdzie podobno był limit wynoszący cztery piwa na osobę, ale nikt tego za bardzo nie pilnował i udało mi się spotkać kibica, który był dobrze wstawiony i niósł ze 20 kubeczków po złocistym trunku.

Brak powszechnego dostępu do alkoholu miał zdecydowanie więcej plusów niż minusów. Wiadomo, procenty często dodają odwagi, wywołują agresję i są przyczyną wielu niepotrzebnych napięć, których w Katarze po prostu nie było. Nie było pijanego tłumu, ludzi sikających po krzakach czy na środku kilkupasmowej jezdni, jak np. w Moskwie przed czterema laty. Ludzie się nie skarżyli, a ci, którym zależało, mogli znaleźć miejsce, gdzie piwko wychylą.

Zgrane karty

Jakimś minusem jest brak nowej gwiazdy, którą moglibyśmy kojarzyć z tymi mistrzostwami. Mundial w Katarze takowej nie wykreował, bo choć wielką niespodziankę sprawiło Maroko, dochodząc aż do strefy medalowej, to jednak nie wybiła się tam jedna postać, która górowałaby nad innymi. Jakimiś odkryciami są Holender Cody Gakpo, Chorwat Dominic Livaković czy Argentyńczyk Julian Alvarez, ale ten pierwszy już od dwóch lat błyszczy w Eredivisie i latem był o krok od przenosin do Manchesteru United, a bramkarz Dinama Zagrzeb ma już 27 lat i raczej też nie można nazwać go wielkim odkryciem. Alvarez z kolei wybił się wcześniej i choć dopiero teraz na poważnie zaistniał w dorosłej kadrze, to jest już zawodnikiem Manchesteru City, z którym wiązane są spore nadzieje.

W Katarze rządziły gwiazdy światowego formatu: Messi, Mbappe, Olivier Giroud, Bruno Fernandes, Richarlison, Harry Kane itd. Czy to źle? Absolutnie nie, ale zabrakło kogoś nowego, kto wspiąłby się na ich poziom.

Podsumowując: Katar jako organizator zrobił co mógł, by goście z całego świata czuli się na miejscu dobrze. Nie pozwoli to zapomnieć o wszystkich krzywdach, jakie dotknęły pracujących tam wcześniej ludzi, ale też pozwoli na wprowadzanie zmian, które uczynią go jeszcze lepszym miejscem do życia. Same mistrzostwa się obroniły, ale mam też nadzieję, że kontrowersje dotyczące wyboru Kataru i ukazujący wszystkie nadużycia dokument na Netflixie pozwoli unikać w przyszłości takich skandali. Wizerunek FIFA to zgliszcza, więc gorzej już być nie może. Oby powstało na nich coś zdecydowanie lepszego.

FOT. Wikimedia Commons

Piotr Janas

Udostępnij

Translate »