Polski żużel potrzebuje salary cap? „Terapia wstrząsowa”

W polskim żużlu narasta problem finansowy. Kluby wydają krocie na wynagrodzenia zawodników, co prowadzi do zadłużenia i finansowej przepaści. W świecie sportu istnieje jednak mechanizm, który mógłby pomóc – salary cap, czyli pułap wynagrodzeń. To rozwiązanie teoretycznie sprawdziło się w amerykańskich ligach, takich jak NBA czy NFL, choć z czasem wprowadzono tam tyle wyjątków, że idea salary cap została znacznie osłabiona. Czy w Polsce salary cap mógłby być odpowiedzią?

Finansowa ściana płaczu w żużlu. Receptą – salary cap?

Polskie kluby żużlowe stoją dziś przed poważnym problemem finansowym. Mimo ogromnych środków, jakie wpływają do ligi, drużyny zadłużają się coraz bardziej, podpisując niebotyczne kontrakty z zawodnikami. Wynagrodzenia to główna część klubowego budżetu, a brak nadzoru nad wydatkami tylko pogłębia kryzys.

Budżet klubu to w 75% wynagrodzenia zawodników i niewielu pracowników + daniny (ZUS, US). Do tego dochodzą koszty utrzymania szkółki żużlowej (motocykle, części zamienne, wyposażenie osobiste, mechanik, trener). Kolejny element to przejazdy na zawody, obsługa treningów i meczów. To np. zabezpieczenie medyczne, ochrona, osoby funkcyjne wymagane regulaminem itp. Oraz sędziowie i komisarze toru, także jury zawodów, to też koszty SSA czyli klubu. Generalnie lwia część kosztów to kontrakty zawodników – mówi portalowi TheSport Przemysław Sierakowski, dziennikarz i ekspert żużlowy.

Pieniądze, zamiast wzmacniać rozwój dyscypliny, znikają w spiralach długów. Zawodników jest coraz mniej, a środki kurczą się, pozostawiając kluby na skraju bankructwa. Jak mówi Sierakowski, nie jest to wyłącznie wina zawodników. Korzystają oni po prostu z okazji, jaką stworzyli prezesi i federacja, pozwalając na ten niekontrolowany wyścig płac.

Na taką kolej rzeczy Amerykanie wprowadzili w swoich ligach sportowych „salary cap”. To ograniczenie, które nakłada limit wydatków na pensje zawodników, by wyrównać szanse zespołów i zapobiec dominacji najbogatszych drużyn. W teorii ma to również chronić kluby przed bankructwem, wymuszając ostrożniejsze zarządzanie budżetem.

Salary cap byłby terapią wstrząsową. Da się ją wprowadzić?

W Polsce salary cap byłoby o tyle trudne do wprowadzenia, że w porównaniu z ligami w USA u nas obowiązuje system awansów i degradacji. To zasadniczo zmienia podejście klubowych włodarzy. Degradacja z Ekstraligi to odcięcie od źródła telewizyjnego (dziś 6 mln zł rocznie czyli 20 a nawet 30% budżetu). W niższej lidze kwoty są już symboliczne. Podobnie wsparcie ze strony sponsora rozgrywek, lokalnych firm i dochody z biletów. Te same proporcje. Wcześniej, by obejść np. ograniczenia covidowe kluby kusiły zawodników bezpośrednimi umowami ze sponsorami. Potem był płacz i lament „oszukanych” żużlowców (wynagradzanych „bokiem” ponad ustalony limit), kiedy darczyńca nie wywiązał się z obietnic, bowiem te zobowiązania nie podlegały jurysdykcji komisji licencyjnej PZM – mówi nam Sierakowski.

Pomysł zatem w zamyśle byłby dobry, jednak w polskiej praktyce bardzo trudny do wyegzekwowania.

– Zawodników gwarantujących dwucyfrowe zdobycze (liderów) każdy z 8 zespołów potrzebuje minimum dwóch, najlepiej trzech, docelowo 16 do 24 żużlowców z górnej półki. Dostępnych jest zaś mniej więcej 10 do 12. To oni dyktują warunki. Brak liderów zaś to widmo degradacji i utraty środków finansowych. Jak długo budżety się spinają (wydatki nie przewyższają dochodów) problemu nie ma. U nas niestety koszty przelicytowanych kontraktów przekraczają kwoty przychodów SSA. Stąd obecne kłopoty – dodaje.

Salary cap zachętą dla sponsorów

W teorii można by wprowadzić coś na wzór amerykańskich rozwiązań, ustalając limit wynagrodzeń, ale i regulacje kontrolujące działanie centrali. Kluby żużlowe, mimo rosnących budżetów, przejadają coraz więcej pieniędzy, a długi tylko rosną.

– Myślę, że salary cap wręcz mogłoby zachęcić do inwestowania w sport żużlowy, bowiem stanowiłoby oficjalną gwarancję rozsądnego gospodarowania posiadanymi środkami przez zarządy klubów – podkreśla nasz rozmówca.

Problemem jest także brak odpowiedzialnych decyzji ze strony federacji, która, zamiast podejmować konkretne kroki, często unika odpowiedzialności za sytuację finansową drużyn.

Dziś także byłoby to możliwe, o ile np. prezesi klubów byliby udziałowcami spółek a ich wypłacalność gwarantowali własnym majątkiem. Tyle, że to czysta teoria nie praktykowana w żużlu – dodaje.

Czy nie ucierpi na tym poziom PGE Ekstraligi?

Przykłady sytuacji kryzysowej w polskim żużlu można zobaczyć m.in. w Tarnowie, gdzie sponsor wycofał się, zanim zdążył pomóc. W Gorzowie nowy prezes próbuje radzić sobie z problemami finansowymi, ale przyznaje, że sytuacja jest trudna.

Inne kluby, takie jak Częstochowa, milczą, co może być oznaką, że sytuacja jest bardziej poważna, niż się wydaje. Obecnie tylko w Lublinie i Wrocławiu utrzymuje się stabilność finansowa.

Z góry ustalony limit płac mógłby nie tylko ograniczyć zadłużenia klubów. Sierakowski proponuje nawet poszerzenie ligi, kosztem niepotrzebnych, jego zdaniem, trzech poziomów rozgrywek.

Ekstraliga żużlowa zamyka się od kilku lat w hermetycznej puszce […] a na najniższym szczeblu brakuje chętnych. Obecnie to dwa kluby zagraniczne, poziom półamatorski ligi. Gdyby poszerzyć najwyższą klasę do 10, a nawet 12 drużyn atrakcyjność by nie ucierpiała. Zaś mogłoby takie otwarcie przynieść napływ nowych, nieoczywistych dotąd zawodników na wysokim poziomie sportowym, przy tym tańszych. Więcej spotkań to wyższe koszty – ale jednocześnie kontrakty zawodników byłyby znacząco niższe i starzejące się obecnie, nieliczne gwiazdy doczekałyby się liczącej konkurencji – mówi portalowi TheSport Sierakowski.

Ograniczenie wydatków przestaje działać w NBA. „Zawsze znajdą się wynalazcy”

System limit płac w NBA jest od jakiegoś czasu krytykowany za to, że nie wyrównuje szans drużyn tak, jak zakładano. Golden State Warriors regularnie omijają zasady, korzystając z prawa Birda, próbując zatrzymać kluczowych graczy. Mimo że płacą wysokie podatki, ich duże zasoby finansowe pozwalają im utrzymać drużynę o wysokich wydatkach.

Innym przykładem są Clippers, których właścicielem jest miliarder Steve Ballmer. Clippers wielokrotnie ignorowali ograniczenia limitu płac, przeznaczając duże środki na kontrakty graczy takich jak Kawhi Leonard i Paul George oraz płacąc milionowe podatki. Dla Clippers kary finansowe były jedynie drobną niedogodnością w dążeniu do konkurencyjności, co pokazuje, że bogatsze zespoły mogą „wykupić” drogę przez limity systemu.

– Zagrożenie w polskim żużlu jest oczywiste. Pewne jak śmierć i podatki. Zawsze znajdą się „wynalazcy”. Nawet w USA tylko NFL i NHL wytrwały przy „hard salary cap”. Pozostałe ligi tak rozbudowały system „obejść”, że dziś z założeń czapki płacowej została tylko nazwa. U nas pewnie byłoby podobnie tak długo, jak długo zarządy SSA i ich Rady Nadzorcze nie będą personalnie, własnym majątkiem odpowiadać za niegospodarność. To mógłby być skuteczny straszak, acz wówczas pewnie trudno byłoby znaleźć chętnych do zajmowania tych dziś eksponowanych stanowisk – kończy nasz rozmówca.

FOT: PGE Ekstraliga / Facebook

Udostępnij

Translate »