24-godzinne burpees. Polak chciał pobić rekord Guinnessa

„Nie mogę”, „nie chcę”, „nie umiem”. Nic z tych rzeczy. Jedyne „nie”, jakie występuje w słowniku naszego rozmówcy, to „nie widzę przeszkód”. 3 grudnia Michał Zwolak – wrocławski trener personalny – po raz kolejny stanął do walki z możliwościami ludzkiego organizmu. By pomóc chorej Mai przez 24 godziny wykonywał ćwiczenie potocznie zwane „burpee” lub „padnij-powstań”, a przy tym organizował zbiórkę środków na dziewczynkę. 

By nie powielać pytania, które słyszy w każdym wywiadzie, spieszymy z wyjaśnieniem, czym jest burpee. Wygląda mniej więcej (jest kilka wersji) tak:

Teraz pomyślcie, że robicie to przez 24 godziny (w trybie 25 minut ćwiczenia – 5 minut przerwy) i gdy już przetrzecie oczy i pozbieracie szczęki z podłogi, zapraszam na rozmowę z naszym bohaterem.

Michał Mączka: Udało się. Ponad 10 tysięcy powtórzeń. 14 tysięcy kalorii. 24 godziny. Ponad 20 tysięcy złotych. Co jest w głowie po osiągnięciu takiego wyniku? Pierwsza myśl?

Michał Zwolak: Pierwszą myślą było “można”. To jest najlepsze, że oklepane frazesy typu „możesz wszystko” stały się rzeczywistością. Od pierwszego treningu do ostatniego powtórzenia przerodziło się w proces. Czujemy, że możemy coś zrobić, potem poświęcamy temu czas, a finalnie osiągając to, dochodzimy do stanu satysfakcji. To właśnie czuję. Dużą satysfakcję, że udało mi się tego dokonać, bo wiem, jak wiele kosztowało to mnie i moich bliskich, zarówno fizycznie, jak i mentalnie. Drugą stroną medalu jest swojego rodzaju ekscytacja celem, co powodowało, że kończąc, czułem, że to… niewiarygodne. Kiedy minąłem 10 000, tak naprawdę tego nie zauważyłem, nie do końca zdawałem sobie sprawę, co zrobiłem. I nie mam zamiaru pozorować, że stało się to przy braku wysiłku, chodzi raczej właśnie o poczucie euforycznej satysfakcji przesłaniające w tym momencie racjonalne myślenie.

Dla wszystkich z boku byłeś gościem, który wykonuje po prostu trudne ćwiczenie. Co było pod maską?

Sam czas przygotowań wynosił dwa i pół miesiąca, od dwóch do pięciu godzin dziennie. Treningi musiały się wydłużać, bo zwiększała się liczba powtórzeń burpees. Wcześniej były to przygotowania akcesoryjne, pompki przysiady, skłony ze sztangą, wzmacnianie mięśni brzucha itd. Z biegiem czasu ukierunkowywałem się na same burpee, im poświęcałem minimum trzy godziny dziennie, nie schodziłem poniżej tysiąca sztuk na dobę. W ostatnim tygodniu było to już 1700 powtórzeń, wszystko w trybie głównego wyzwania, czyli 25 minut pracy i 5 przerwy.

Tak naprawdę na zegarek spojrzałem może kilka razy. Skupiałem się na stoperze, który odliczał czas do końca wyzwania, dzięki temu mogłem dzielić go na odcinki po 25 minut. Nie była istotna dla mnie stricte godzina, a przebieg wyzwania.

Wracając jeszcze do przygotowań – by nagłośnić sprawę, trzeba udzielać wywiadów i promować wydarzenie, co też opierało się na twoich barkach. To miało wpływ na koncentrację?

Tych rozmów nie było jakoś mega dużo. Jednak… na swój sposób tak, może to być odczuwalne. Ja byłem bardzo skupiony, mocno zdeterminowany na wyzwaniu, treningach. Łączyłem to oczywiście z pracą i całość siłą rzeczy zjadała mi lwią część dnia. Trzeba było robić zdjęcia, post na insta, założyć zbiórkę, podrzucić wypowiedź i te małe, ale potrzebne czynności po prostu napełniały głowę wyzwaniem. Stąd jestem wdzięczny wszystkim znajomym za pomoc w ogarnianiu zbiórki.

Liczby, ludzie, czasy, kilogramy?

9 tygodni, w ramach których wykonałem około 70 – 75 tysięcy burpees. Jak wspominałem, 2-5 godzin dziennie samych treningów, zacząłem od tysiąca w pierwszym tygodniu, zwiększałem je proporcjonalnie, by w ostatnim tygodniu przed wyzwaniem zrobić dziesięć tysięcy w 7 dni. Była ze mną dziewczyna Agnieszka – przygotowała mi posiłki, był Tomek robiący nagrywkę, był masażysta z wrocławskiej manufaktury zdrowia, który wykonał mega robotę. Był Adam, kolega z siłowni wspierający mnie, rozmawiając ze mną, był Tomek ratownik medyczny…

Dużo przewija się sfery mentalnej. Cel i swojego rodzaju presja potrafią drenować psychikę, wkrada się zwątpienie, pojawiają się problemy?

W momencie, gdy wyznaczam sobie wyzwania, pierwsze uczucie jest ekscytujące. Początki treningów pod konkretny cel są równie emocjonujące, coś nowego. Z tygodnia na tydzień przybywa po prostu zmęczenia, zagryzam zęby i nie dopuszczam myśli, by się poddać. Mówię tu choćby o jednym dniu, bo z pozoru to tylko jeden dzień, ale w praktyce to godziny treningów. Bardzo dużo. Cykl tygodniowy nie jest z gumy, a musisz go wypełnić.

I wkracza głowa…

Bieg czasu i kolejnych przygotowań może nie wyniszcza, ale kropla potrafi drążyć skałę. Jest to dla głowy duże wyzwanie, natomiast mam już doświadczenie jak sobie z tym radzić. Jeśli miałbym znaleźć jakiś problem, czego z natury przywoływać nie lubię, byłby nim właśnie czas i łączenie przygotowań z życiem prywatnym. Bywało, że łza mniejsza lub większa poleciała, bo może nie czułem zwątpienia, ale czysto ludzkie wycieńczenie. Trzeba było sobie radzić.

Duża w tym rola bliskich?

Jest nieoceniona. Ja zdaje sobie sprawę, że to pewnie nie był dla moich znajomych i dziewczyny łatwy czas, przychodziłem po dniu pracy i przygotowań, a na drugi dzień miałem w perspektywie jego kopię. Tak 9 tygodni. Miałem poczucie, że chcę spędzić czas ze swoją Agniechą, miałem w głowie to, by nie zatracić naszych relacji, mimo że najchętniej przespałbym pół dnia (śmiech). Jestem wdzięczny Agnieszce. Jej wyrozumiałość, cierpliwość, pomoc w posiłkach, chorobie, która mnie dopadła i całej reszcie… Ciężko znaleźć słowa, które oddadzą tę wdzięczność. Jak wiesz, jestem osobą wierzącą, mam pewną modlitwę z Pisma Świętego, która mi pomagała. Może to dla kogoś być głupie, ale pozwoliło mi utrzymać poziom skupienia, dawało spokój i wewnętrzną siłę, pozwalało segregować właśnie w głowie czas prywatny i związany z wyzwaniem.

Jak zatem zobrazowałbyś proporcję, ile znaczyło przygotowanie mentalne, a ile sama fizyczność?

Głowę, jak i ciało też można przygotować, ale nie oszukujmy się – fizyczność jest bazą, ja wskazałbym tu na istotną rolę doświadczenia z moich poprzednich burpeesowych wyzwań. Byłem świadomy, że pojawią się pewne bóle czy barków, czy pleców, ale to nie kasowało mojej kontynuacji challenge’u. Miałem przy sobie masażystów, te 5 minut przerwy na masaż dawało ulgę na tyle, by ponownie ładować baterię na 25 minut. Nie da się przewidzieć wszystkiego, jeden zły wyskok i można położyć miesiące przygotowań. Ja natomiast czułem cały czas, że jestem świetnie przygotowany.

Może Cię zaskoczę, ale sporo osób mówiło mi, że na Twoim miejscu sporym wyzwaniem byłoby dla nich… uporać się z nudą.

Jestem w jednym miejscu, krajobraz się nie zmienia, mam słuchawki na uszach. W momentach samotności wyszedłem z założenia, że muszę ten stan polubić. Spinając to z poprzednim pytaniem, w przygotowaniu fizycznym trenujesz od razu głowę, a ona w momentach kryzysu ma największe znaczenie, bo pozwala pociągnąć to wszystko dalej.

W takim razie co Cię zaskoczyło pozytywnie?

Fakt, że łatwo przyszła mi zmiana diety. Normalnie lubię zjeść coś słodkiego, spotkać się na piwku przy weekendzie, ale tu cel był nadrzędny, a dieta konieczna. Wrocławska ekipa dietetyka #NieNaŻarty przygotowała mi na trzy tygodnie przed wyzwaniem wzorową i zbilansowaną dietę. Poprosiłem, żeby uwzględnili oczekiwaną przeze mnie redukcję około 3 kilogramów, która miała prozaiczny cel – było mi łatwiej skakać.

No właśnie ad zdrowia. Każdy medal ma dwie strony. Nie zrozum mnie źle, ale reprezentuję czytelnika, – ciężko jest uwierzyć z boku, że takie wyzwania są zdrowe, mało ludzi rozumie, że de facto nie uprawiasz konkretnej dyscypliny, tylko jakiś rodzaj challenge’u.

Ja też zaczynałem od robienia np. 200 burpes dziennie, oczywiście miałem wcześniej dryg do wysiłków tlenowych choćby z racji zawodu, ale nie czuję się w tym jakiś wybitny. Jeżdżąc nawet na zawody crossfitowe widziałem, że są ludzie mocniejsi, szybsi ode mnie. Przystosowałem po prostu swój organizm do burpeesów. Uparłem się na nie, zwiększałem liczbę powtórzeń i dziś można powiedzieć, że jestem w swojego rodzaju szerokiej światowej czołówce. To jest kwestia wytrenowania, predyspozycji i rzecz jasna chęci.

To nie do końca sport, bo stricte nie jest wyzwaniem dla wszystkich?

Trochę tak, choć zachęcam wszystkich, aby po solidnym przygotowaniu łamać właśnie swoje bariery. Lubię wysiłek fizyczny, co nie oznacza, że mnie on nie boli. Boli. To ludzki organizm i nie działa w taki sposób, że teraz zrobię 100 burpeesów i się nie zmęczę. Musisz to polubić i wytrenować. Co do tematu zdrowia, ogólnie odpowiem – oczywiście nie jest to zdrowe. Tylko określmy sobie, co w ogóle jest zdrowe. Gdyby się uprzeć żyłowanie rekordów w np. trójboju też nie będzie zdrowe, ale wtedy żadne by nie padały, a każda dyscyplina byłaby trenowana zachowawczo. Jeszcze raz powtórzę, ja czy inni przygotowujemy się do tego. Nie bronię tu swojego wyzwania, ale jestem zdania, że wiele czynników trzeba wziąć pod uwagę, a nie tylko sztywne zero-jedynkowe podejście.

Gdzie był najtrudniejszy moment w tym wyzwaniu?

Około 10 godziny zaczęło mi się kręcić w głowie, było to – domniemam – spowodowane za małą ilością jedzenia i picia, ale też… światła, które towarzyszyło mi na siłowni. Trzeba było je trochę przygasić, światło z sali i komputera jakoś podświadomie mi przeszkadzało, co poczułem po czasie. Uzupełniłem płyny, zjadłem i wszystko wróciło do normy. Po 12 godzinie zauważyłem, że zacząłem troszkę wolniej robić te burpeesy, straciłem kilka sekund przy odpoczynku, a wiedziałem, że jeśli uda mi się utrzymać tempo 8 burpee na minutę, osiągnę cel ponad 10 tysięcy powtórzeń. Zostałem przy tym, żeby nie lecieć na wariata. Zachowałem spokój, wiedziałem, że zawroty głowy przejdą, miałem cel, który trzymał moją psychikę w ryzach.

Jak reaguje organizm już po wszystkim? Ile dochodziłeś do siebie?

W sumie byłem zaskoczony pozytywnie. Zaraz po zakończeniu wszyscy nawet widzieli, jak jestem napuchnięty, miałem poprzecierane kolana, ręce, ale fizycznie czułem się dobrze. Gdy zaczęła schodzić adrenalina i odwoził mnie kolega Tomek, to wejście do auta było… dość sporym wyzwaniem. Najłatwiej zobrazować to tak, że byłem zmęczony całym ciałem. Leżąc na łóżku, byłem w stanie tylko się przetaczać. Chciało mi się wymiotować i spać, ale nie mogłem ze zmęczenia. Zjadłem tego dnia jeden posiłek, ale samą noc przespałem dobrze. Na drugi dzień fizjo musiał rozbijać mi ramiona i plecy. Mam zdrętwiałe trzy palce. Zmęczenie trzymało mnie do około czwartku-piątku (wyzwanie zakończyło się w sobotę) z codziennym bólem głowy, skakało mi tętno. By to zobrazować – czułem się jakby złapała mnie choroba. W piątek po południu zrobiłem pierwszy trening.

Zmieńmy temat na koniec. Kim jest dla Ciebie Maja, jak istotna jest tu świadomość, że nie mogłeś wykonać kroku w tył?

Bardzo dobre pytanie. Przed samym wyzwaniem zapytałem mojej Agnieszki: na co ja się porwałem? 24 godziny… A z drugiej strony ta ogromna chęć, by pomóc komuś całkowicie zmiata obiekcje. Gdy Kasia (Mama Majki) wysyła mi zdjęcia uśmiechniętej dziewczynki, której nie dawano szans, że będzie chodzić… Mnie urzeka walka tych rodziców, mam w sobie poczucie, że robię to burpees też dla osoby, która nie będzie go mogła nigdy wykonać. Tylko mój wysiłek jest niczym, my nie mamy pojęcia, jak żyją osoby z chorym dzieckiem. Bez krzty dyplomacji powiem, że mój challenge jest przy tym żaden. Ja jestem wdzięczny w zasadzie, że mogę to robić i pomóc. To jest na maxa motywujące.

Stajesz po tym przed lustrem. Co czujesz?

Nie robię tego, by się chełpić. Tak, jestem z siebie dumny, ale ta duma przy samym fakcie pomocy jest drugoplanowa. Jeśli ma coś z tego wynikać to fakt, że chcę reprezentować jakąś ideę taką formą. Jak wspomniałem, od czegoś zaczynałem, to wszystko rozwijało się w środku. Ból minie, a Maja i bliscy będą się zmagać ze swoim. Chcę zostawić po sobie ślad, mieć poczucie, że jestem w tym wszystkim po coś, że ten mój sposób pomagania może być inny od standardów.

Co dalej? Nie wierzę, że poprzestaniesz.

Nie chciałbym, żeby to był koniec. Chcę w ten sposób pomagać ludziom. Chciałbym poprawić zasięg takich wydarzeń, jestem wdzięczny swoim znajomym, którzy pomogli mi promować to wydarzenie. Widzę rozwój. W poprzednich trzech zbiórkach zebraliśmy mniej niż w tej. Chciałbym to robić nawet co cztery miesiące, ale nie jestem w stanie tylko w gronie swoich znajomych prosić o przelewy. Fajnie byłoby pozyskać sponsora strategicznego, który by deklarował dobrą kwotę przy wyzwaniu.

LINK DO ZBIÓRKI

Fot. Archiwum Michała Zwolaka / SimpleShot

Udostępnij

Translate »