A gdyby tak autografy zbierać zdalnie?

Zbieranie autografów to, lekko mówiąc, harówa. I to dla profesjonalistów – trzeba dokładnie wiedzieć gdzie, kiedy i jak podejść sportowca, by uzyskać jego bazgroł na dowolnym przedmiocie. I choć wielu kolekcjonerów właśnie ten trud widzą jako sól autograf owego rzemiosła, dla rzeszy pozostałych autograf i spotkanie twarzą w twarz z idolem to coś zupełnie nieosiągalnego. A co gdyby cały proces zamknąć w ramach dwóch smartfonów? I do tego jeszcze spersonalizować go do tego stopnia, że sam podpis będzie ledwie poświadczającym certyfikatem? Taką propozycję wysuwa nowa platforma DigiSign.

Poza tym, że zebranie podpisów swoich idoli jest zwyczajnie trudne, a próg wejścia jest niezwykle wysoki (choćby, a raczej przede wszystkim – bariera geograficzna), to sama nagroda często jest niespecjalnie gratyfikująca.

Po wielu godzinach stania w tłumie i przepychanek, ten na którego czekaliśmy podejdzie, często nawet nie podniesie głowy i rozda tyle bazgrołów, na ile akurat ma siły czy ochotę. A i to jest scenariusz raczej wymarzony – tu warto przywołać groteskową sytuację, w której pewien Amerykanin trzymał koszulki reprezentacji USA oraz Borussii Dortmund, licząc na sygnaturę Christiana Pulisica. Ten jednak zignorował prośbę, więc do oczekującego fana podszedł Jorginho i… podpisał obie koszulki. „Moje koszulki są teraz zniszczone i jestem mocno rozczarowany” – napisał „poszkodowany” na Twitterze.

Naprzeciw takim sytuacjom, ale i wszystkim kibicom, dla których spotkanie swojego idola na żywo to co najwyżej odległe marzenie, wychodzi firma Virtual Tables ze swoim nowym projektem DigiSign.

Głównym założeniem ma być rozbudowanie samego procesu uzyskania autografu. Zamiast wspomnianego dzikiego zachodu przy barierkach i interakcji z czubkiem głowy podpisującego, kibice dostaną chwilę sam na sam (lub w niewielkiej grupie – do 10 osób) ze swoim idolem. Mając około minuty na rozmowę, mogą zamienić kilka słów albo poprosić o spersonalizowany podpis.

Jednocześnie, w panelu obok połączenia wideo, kibic będzie widział jak sportowiec w czasie rzeczywistym wystawia autograf, do czego wystarczy mu rysik bądź działający palec. „Baza” pod autograf dowolna – od ulubionego zdjęcia po szkolne notatki (w granicach przyzwoitości, rzecz jasna).

I ten właśnie autograf, dzięki niezwykłemu przeżyciu, zyskuje olbrzymią wartość sentymentalną. Jest nie tylko bazgrołem, lecz certyfikatem uwieczniającym krótką chwilę sam na sam ze swoim idolem. Nawet jeśli znajdował się wówczas na drugim końcu świata.

Podpisany obraz DigiSign może zostać przekształcony w NFT, zawierające datę, godzinę i autentyczność wirtualnego autografu. Przy odrobinie kreatywności, można przenieść cyfrowy podpis na koszulkę czy piłkę.

MONETYZACJA, a jakże!

Co ciekawe, komunikacja DigiSign jest obecnie kierowana głównie do sportowców, nie kibiców. Platforma oferuje bowiem swoje usługi jako opcję monetyzacji kluczowych momentów swojej kariery – passę świetnej formy czy medialny transfer. Wówczas sportowiec może zorganizować sesję z kibicami, na którą sam może sprzedawać bilety.

„Zarabiaj na swoim podpisie” – fragment spotu promującego DigiSign

Oczywiście DigiSign przewiduje też działania promujące całe marki, zapraszając do swojej gry kluby i organizacje sportowe. W ostatnim czasie autografy przez tę platformę rozdawały zawodniczki Conneticut Sun.

I tym sposobem, kolejną płaszczyznę tradycyjnego kibicowania zaczyna pochłaniać technologia. Czy to dobrze, czy może źle? Jeden kolekcjoner powie tak, drugi powie nie. Dopóki jednak innowacja firmuje się ludzką twarzą, tak jak w tym przypadku, zamiast prowadzić do „odczłowieczenia” całej sportowej atmosfery, my jesteśmy na tak.

Fot. DigiSign

Rafał Hydzik

Udostępnij

Translate »