Mistrz, który zmienił zasady gry

– Bill Russell pomimo prześladowań i problemów, zawsze był gotów bronić wartości, w które wierzył. Na boisku znakomity obrońca, lider, dla którego słowo „my” było zawsze przed słowem „ja”. Nie dbał o to, co mówią o nim kibice ani dziennikarze, bo liczyło się tylko zdanie kolegów z drużyny i trenerów. Poza boiskiem zaangażowany aktywista i bojownik o sprawiedliwość rasową. Russell przez 40 lat mieszkał z dala od Bostonu na wyspie Mercer w Seattle i nosił w sobie dużo żalu do społeczności miasta, które zawdzięcza mu tak wiele sportowych emocji – opowiada Michał Gabiński, koszykarski mistrz Polski z sezonu 2021/22.

31 lipca w wieku 88 lat zmarł jedenastokrotny mistrz NBA, Bill Russell – człowiek, którego imieniem nazwano puchar dla najlepszego zawodnika ligowych finałów. W 1956 roku Red Auerbach jeszcze nie wiedział że, draftując Russella, zmieni bieg koszykarskiej historii. To przede wszystkim dzięki niemu Celtics awansowali 10 razy z rzędu do finałów NBA, a sam Russell, rywalizując z Wiltem Chamberlainem przeniósł basket na zupełnie inny poziom. Ich rywalizacja była motorem napędowym dla rozwoju zawodowej koszykówki za oceanem. Bill Simmons w „Wielkiej Księdze Koszykówki” uplasował Billa Russella na drugim miejscu zaraz za wielkim Michaelem Jordanem. Wielki Celt, tak jak Jordan i Kobe, kochał rywalizację i zwycięstwa. Dla Russella najważniejszym wyrazem w słowniku zawsze była jednak „drużyna”.

 

To, jaki naprawdę był Russell oddaje cytat z artykułu Georga Plimptona z 1968 roku:

“Najbardziej przejmuje się drużyną. Nie liczy się nic innego. Dlatego często w zetknięciu z prasą czy fanami sprawia wrażenie chłodnego. Po zeszłorocznym mistrzostwie wyrzucił z szatni zespołu wszystkich, którzy nie należeli do zespołu – prasę, fotografów, przypadkowych gapiów, a nawet tego biedaka, który trzymał kamerę i mówił, że musiałby mieć specjalne pozwolenie, żeby zostawić ją bez opieki i błagając by móc zostać, przekonywał, że straci pracę. Wyproszenie go zajęło dobre trzy lub cztery minuty. Przedstawiciele prasy walili w drzwi, byli wściekli, bo goniły ich terminy, zaś Russell spojrzał na nas i poprosił [Baileya] Howella, a następnie zmówił modlitwę. Wiedział, że Bailey to niezwykle religijny człowiek – do tego był to jego pierwszy sezon w mistrzowskiej drużynie, więc Russell wiedział, że doceni ten gest. Sam Russell nie jest religijny. Sam Johnes spytał: ‘Będziesz się modlił?’, a Russell odparł: ‘Tak’”.

Przez 13 lat gry w najlepszej lidze świata zawodnik z numerem 6 w zielonym trykocie został 12 razy nominowany do występu w Meczu Gwiazd, gdzie pięciokrotnie był wybierany najlepszym zawodnikiem spotkania. Bill był tytanem wygrywania. Boston miał bilans 10-0 w kluczowych momentach serii, w piątym albo siódmym meczu. Ale to nie statystyki ani indywidualne osiągnięcia robią największe wrażenie, gdy myślimy o karierze Billa Russella.

Embed from Getty Images

Obecnie zawodnicy w NBA są bardzo aktywni politycznie – zabierają głos szczególnie chętnie w sprawach dotyczących równości społecznej. W podzielonym rasowo Bostonie lat 50/60 nie było to jednak takie oczywiste i to właśnie Russell przetarł ten szlak. Sam zawodnik pamiętał Boston jako miasto hokeja. Pamiętał swoje rozczarowanie, kiedy ważyły się losy tytułu, a hala Boston Garden była wypełniona tylko w 70 procentach. Wspominał wściekłość, która mu towarzyszyła, kiedy w lokalnych gazetach Larry Bird został okrzyknięty najlepszym zawodnikiem Celtics. Sam Bird odmówił i jednoznacznie powiedział, że to Bill Russell jest Celtem numer jeden wszech czasów. 

Wielką ranę w sercu gwiazdora pozostawiły rasistowskie komentarze, które musiał wysłuchiwać pod swoim adresem nie tylko ze strony kibiców drużyny przeciwnej, ale od własnych fanów. Przykładem takiego zachowania jest sytuacja z początku kariery Russella w Bostonie. Gdy rodzina koszykarza wróciła do domu po weekendowym wypoczynku, okazało się, że ktoś włamał się do ich domu. Na ścianach napisano obraźliwe i rasistowskie hasła. Koszykarz, który zgłosił problem na lokalnym posterunku policji, został jednak „odprawiony z kwitkiem”.

W 1972 roku kiedy Celtics zastrzegli numer 6, z którym występował legendarny środkowy, ten nie pojawił się na ceremonii. Tak samo postąpił  1975 kiedy został włączony do Hall of Fame NBA. Russell pozostał wierny swoim zasadom. Zawsze myślał tylko o swoim trenerze i kolegach z parkietu. Nie dbał o kibiców i wyróżnienia ze strony dziennikarzy.

To, co pozostawił po sobie Bill Russell wybiega daleko poza boisko do koszykówki. – Bill Russell to jeden z największych sportowców w historii. Mistrz po wszech czasy, dobry człowiek i Amerykanin, który robił wszystko, aby Stany Zjednoczone były domem dla wszystkich swoich obywateli – możemy przeczytać w oświadczeniu prezydenta USA, Joe Bidena.

W 2011 urzędujący wówczas prezydent USA, Barack Obama odznaczył Russella medalem wolności. 

”Bill Russell to człowiek, który stanął w obronie praw i godności człowieka. Maszerował u boku Dr Kinga, wspierał Muhameda Ali. Odmówił gry w zaplanowanym meczu kiedy restauracja odmówiła obsługi dla czarnoskórych zawodników Celtics. Mam nadzieję, że pewnego dnia dzieci przechadzające się ulicami Bostonu zobaczą pomnik Billa Russella – nie tylko sportowca, ale przede wszystkim człowieka”.


Bill Russell odszedł. NBA straciła wielkiego ambasadora. Ludzkość straciła wspaniałego człowieka. Dla fanów koszykówki na całym świecie pozostał po nim nie tylko dwumetrowy pomnik w Bostonie, ale przede wszystkim zestaw uniwersalnych wartości.

Fot. Wiki Commons

Autor: Michał Gabiński

Udostępnij

Translate »