Blaski i cienie Fernando Santosa

Fernando Manuel Fernandes da Costa Santos, znany szerzej jako po prostu Fernando Santos, został trzecim w historii obcokrajowcem, który poprowadzi piłkarską reprezentację Polski. Drugim Portugalczykiem i pierwszym trenerem, który jako selekcjoner wygrał coś wielkiego, na dodatek całkiem niedawno. Czy to kandydat idealny? Niekoniecznie.

Fernando Santos niedzielnemu kibicowi kojarzy się z sukcesami i pracą w roli selekcjonera. Przede wszystkim to człowiek, który dzisiaj jest już zdecydowanie bardziej selekcjonerem niż trenerem. Szmat pracy organicznej na zgrupowaniach wykonują za niego asystenci, ale to nic zaskakującego w dzisiejszej piłce. Santos w zgodzie z wolą prezesa Kuleszy jest doświadczonym szkoleniowcem z autorytetem, który ma posłuch u piłkarzy i potrafi ustawić ich do pionu.

Na tzw. selekcjonerce zjadł zęby, osiągając na tym polu sukcesy. Największym było oczywiście mistrzostwo Europy z rodzimą kadrą. Portugalia pod jego wodzą wygrała Euro 2016, eliminując po drodze m.in. Polskę (słynne rzuty karne w ćwierćfinale). Zresztą nie był to pierwszy raz, kiedy Santos zatrzymał Biało-Czerwonych, bo prowadząc Grecję, zremisował z naszą drużyną w meczu otwarcia Euro 2012 na Stadionie Narodowym w Warszawie (1:1). Teraz na tym samym obiekcie został zaprezentowany jako następca Czesława Michniewicza. Dokonując szczegółowej analizy szkoleniowca, łatwo dostrzec jego zalety, ale jest też sporo cieni i znaków zapytania.

Okiełznanie Cristiano Ronaldo

Fernando Santos nieco wbrew swojej aparycji uchodzi za trenera, który buduje dobre relacje w prowadzonych przez siebie drużynach. Woli zażegnywać niż rozpętywać konflikty, dba o to, by każdy w grupie czuł się komfortowo, ale też wyznacza twarde granice, które tylko on może przesuwać. Tak było m.in. w tej sytuacji, kiedy niejako oddał palmę pierwszeństwa Cristiano Ronaldo w finale Euro 2016, ostatecznie wygranym przez Portugalczyków. 5-krotny laureat Złotej Piłki musiał zejść z boiska już 25 min z powodu kontuzji, ale sportowo miał swój prime time. Santos o tym wiedział i świadomie godził się na dyrygowanie przez CR7 z ławki rezerwowych.

Kiedy jednak czasy świetności Ronaldo przeminęły, to nie kto inny jak właśnie Santos sadzał go na ławce rezerwowych, albo zmieniał w trakcie meczów mistrzostw świata w Katarze. To pokazuje nie tylko odwagę, ale też mądrość trenera, który na pierwszym miejscu stawia drużynę.

Prowadzenie kadry o zbliżonym potencjale

Nie można patrzeć na Santosa głównie przez pryzmat tego, co osiągnął z reprezentacją Portugalii. Nie da się tego pominąć, ponieważ była to jego ostatnia praca, ale jednak w ojczyźnie dysponował kompletnie innym materiałem ludzkim. Miał gwiazdę, która nie przeżyłaby skoku z wysokości własnego ego, którą — jak się okazuje — potrafił zarządzić, ale też całą plejadę piłkarzy przez wielkie „P”, jak chociażby Bruno Fernandes, Bernardo Silva, João Félix, Rúben Dias, João Cancelo czy wschodzącą gwiazdę Rafaela Leão.

W Polsce takim potencjałem dysponować nie będzie, ale podobnie było w kadrze Grecji, gdzie też potrafił osiągać satysfakcjonujące wyniki. Bardzo dobrze oddają to liczby: w 109 meczach w roli selekcjonera Portugalii osiągnął średnią punktową na poziomie 2,06 pkt na mecz, a w 49 spotkaniach na ławce trenerskiej Grecji 1,92 pkt na mecz. Dla porównania: Czesław Michniewicz miał 1,38 pkt na mecz, Paulo Sousa 1,53, Jerzy Brzęczek 1,71, a wspominany przez wielu kibiców z dużym rozrzewnieniem Adam Nawałka – 1,88. Chyba nikt z nas nie ma nic przeciwko, by wrócić do takiego punktowania, z jakim mieliśmy do czynienia za czasów Nawałki.

Autorytet

Żaden z selekcjonerów od czasów Leo Beenhakkera nie mógł liczyć na taki kredyt zaufania, jaki powinien mieć Fernando Santos. Nigdy w historii naszej kadry nie prowadził selekcjoner, który miał w tej roli tak duże doświadczenie, a już na pewno tak wielki sukces, jak mistrzostwo Europy. Nikt nie zaczynał z takiej pozycji jak Portugalczyk, bo nawet przy nominacji dla Adama Nawałki dominowała narracja, że zastąpienie nim Waldemara Fornalika jest zmianą dla zmiany. Zamienił stryjek itd. Tutaj nie będzie sytuacji, w której kadrowicze przed przyjazdem na pierwsze zgrupowanie będą sprawdzać w Google, kim jest nowy selekcjoner.

  
Defensywny styl

Z czym kojarzy nam się reprezentacja Grecji? Z polotem? Piłką w stylu joga bointo i dominowaniem rywali czy raczej żelazną defensywą, grą z kontry i wynikami w stylu 1:0, 1:1, 2:1? Raczej z tym drugim i to jest najcięższy z powszechnie wrzucanych kamieni do ogródka Cezarego Kuleszy. Prezes PZPN-u argumentując powody nieprzedłużenia umowy z Czesławem Michniewiczem, który osiągnął wszystkie postawione przed nim cele, mówił o niezadowalającym stylu. Jego zdaniem graliśmy zbyt defensywnie, więc znalazł trenera… stricte defensywnego.

Ok, ktoś może powiedzieć, że na etapie negocjacji ten temat mógł zostać poruszony i być może Portugalczyk obiecał nieco inne podejście, ale to nieszczególnie trzyma się kupy. Zresztą Santos sam rozwiał te wątpliwości.

– Czy stawiam na futbol pragmatyczny? Stawiam przede wszystkim na futbol prowadzący do zwycięstw. Jeśli będę wygrywał, grając defensywnie, to ok, nazywajcie mnie pragmatykiem. Nie mam z tym problemu. Przede wszystkim chcę wygrywać – wypalił na powitalnej konferencji.

Język? Tylko portugalski

Choć 68-latek w swej bogatej karierze szkoleniowej pracował za granicą (poza portugalskimi klubami, reprezentacją Portugalii i Grecji prowadził też greckie kluby), to nieszczególnie opanował jakiekolwiek języki obce. Z dobrze poinformowanych źródeł wiemy, że nie można o nim powiedzieć, by porozumiewał się w języku angielskim nawet w stopniu komunikatywnym. Stara się, ale od kilku lat nie poczynił w tym zakresie żadnych postępów.

– To może być problem. Znam to z pracy w reprezentacji USA. Komunikacja to podstawa, a tłumacz nie zawsze, a wręcz rzadko kiedy jest w stanie dobrze oddać słowa trenera. O tym się nie mówi za często, lecz to niesłusznie bagatelizowana przeszkoda. Z tego mogą wynikać potem niepotrzebne nieporozumienia, czego sam doświadczyłem – mówi ekspert TVP Sport i były reprezentant Stanów Zjednoczonych Janusz Michalik.

Fernando Santos na wspomnianej konferencji od razu zaznaczył, że będzie porozumiewał się w ojczystym języku. Nie jest do końca sprecyzowany skład jego sztabu. Wiadomo, że będą w nim Polacy, a faworytami są Łukasz Piszczek i Tomasz Kaczmarek (mają gotowe do podpisania kontrakty, są też po rozmowach z samym Santosem, decyzja leży po ich stronie), ale oni także po portugalsku nie mówią. Pozostaje mieć nadzieję, że z angielskim lub niemieckim problemów nie będą mieć portugalscy asystenci Santosa, lecz ich nazwisk także na razie nie znamy. Mimo wszystko robi się z tego głuchy telefon i o podpowiedzi z ławki od selekcjonera w trakcie meczów może być trudno.

Nieznajomość ekstraklasy

O tym, że Santos zagrał z mediami w otwarte karty na swojej pierwszej konferencji, świadczyła także jego wypowiedź dotycząca rozgrywek PKO Ekstraklasy. Powiedział wprost, że nie zna naszej ligi i kojarzy tylko pojedyncze nazwy klubów, ale nawet tego nie jest za wiele. Zwolennicy Santosa odbiją piłeczkę, mówiąc, że zamieszka w Polsce i będzie pojawiał się na meczach, więc prędzej czy później wyrobi sobie zdanie na temat ligi i grających w niej piłkarzy. Przeciwnicy zwrócą uwagę, że wprawdzie zamieszka w Polsce, ale dopiero w lutym (nie wiadomo kiedy dokładnie), a pierwsze zgrupowanie już w marcu. Nie ma się co czarować, że do tej pory pozna ligę wystarczająco dobrze, a jaka by ona nie była, to właśnie stąd biorą nie nasze talenty.

Nie stawianie na młodych

Inna sprawa, że młode talenty nie mają u Santosa łatwego życia. Nie jest to trener, który mając do wyboru utalentowanego młodzieżowca na zbliżonym poziomie do doświadczonego ligowca, postawi na tego pierwszego. Historia uczy nas, że nie odmłodził ani reprezentacji Grecji, ani ojczystej kadry, gdzie sięgał po takich piłkarzy jak np. 40-letni Pepe na środku obrony. Czy ktoś taki będzie w stanie odstawić Grzegorza Krychowiaka albo Kamila Glika, na co liczy duża część kibiców i opinii publicznej? Raczej mało prawdopodobne.

Więcej o Fernando Santosie będzie można powiedzieć po pierwszych powołaniach i przede wszystkim meczach w eliminacjach Euro 2024. Wtedy dowiemy się, czy będzie szedł w stronę tak wyczekiwanych zmian w naszej kadrze, czy pójdzie utartą ścieżką. Jeśli wybierze drugi wariant, to może się okazać, że PZPN wymienił tańszego Polaka na droższego obcokrajowca, a tego chyba byśmy nie chcieli.

FOT. Wikimedia Commons

Piotr Janas

Udostępnij

Translate »