Co wiemy przed decydującą fazą sezonu żużlowego?

Sezon żużlowy trwa w najlepsze. Niemal każdy zawodnik i każda drużyna zaliczyła swoje wzloty i upadki. Zbliżamy się do kluczowej fazy sezonu, gdzie nie będzie miejsca na błędy, wahania formy i czasu na poważne poprawki sprzętowe. Kto ma największe aspiracje, by osiągnąć cele i najlepiej wypracowaną drogę do nich?

Nieofiarne Koziołki

Motor Lublin, bo od tej drużyny w kontekście PGE Ekstraligi należy zdecydowanie zacząć – już po 11. kolejkach jest pewny zwycięstwa w sezonie zasadniczym. Ma najrówniejszy skład, najskuteczniejszą formację juniorską i bije się o status drużyny niepokonanej. Pozostały trzy trudne spotkania, z czego dwa wyjazdowe. Lublinianie na pewno mają gdzie przegrać. O ile mecz w Grudziądzu nie powinien, biorąc pod uwagę dyspozycję „Koziołków”, stanowić wyzwania nie do przejścia, tak już mecze z niepokonanym u siebie od pierwszej kolejki Włókniarzem, czy wiceliderem z Gorzowa owszem. Świetna postawa Motoru w tym sezonie wcale nie musi przełożyć się na złoto. W obecnej formie rozgrywania play-offów, gdzie wszyscy zaczynają praktycznie od zera, liczy się każdy mecz, a nawet każdy punkt (przegrany z największą liczbą zdobytych punktów w pierwszej rundzie przechodzi dalej). Coś co może zatrzymać przed zdobyciem złota wyraźnie odstających od reszty stawki lublinian to warunki atmosferyczne, które powstrzymały ich od triumfu rok temu w finale, a także kontuzje. Tu jednak limit pecha być może został wyczerpany, z ich powodu pauzowali już Kubera i Michelsen, dwie największe armaty Motoru. Mimo ich absencji i braku możliwości stosowania za nich ZZ-tki lider i tak wygrał te spotkania.

 
Grudziądz nowymi Termopilami dla Sparty?

Walka o play-offy wbrew wcześniejszym zapowiedziom elektryzuje. W wyniku słabości mistrza kraju – Sparty Wrocław oraz nadzwyczajnie dobrej postawy GKM-u Grudziądz, te drużyny między sobą jeszcze porywalizują. Pojawiają się pytania czy jadący w 12. kolejce z Grudziądzem Motor nie będzie chciał pomóc „szczęściu” i dając wygrać rywalom, wypchnąć tym samym wrocławian z dalszej rozgrywki. Jest to raczej niedorzeczna teza, gdyż porażka może tylko zaszkodzić lublinianom w kontekście pewności siebie i atmosfery w klubie. Prawdziwą weryfikacją będzie bezpośredni pojedynek między dwiema zainteresowanymi drużynami we Wrocławiu w przedostatniej kolejce. Wobec meczu grudziądzan u siebie z czerwoną latarnią ligi – Arged Malesą Ostrów w ostatniej kolejce, gdzie ciężko przypuszczać stratę punktów GKM-u, to właśnie mecz we Wrocławiu będzie decydował o wszystkim. Zwłaszcza że jeśli Sparta zazna porażki, to rywale zgarną pełną pulę trzech punktów, łącznie z punktem bonusowym – w końcu wygrali starcie u siebie.

Prywatne cele reszty ligowców

O rozstawienie w pierwszej fazie play-off powalczą Stal Gorzów, Unia Leszno, Włókniarz Częstochowa oraz Apator Toruń. Między nimi panuje spory ścisk, a pikanterii dodaje fakt, że najkorzystniej wyglądający terminarz ma ostatni z tej stawki Toruń. Stal jest jednak na fali i trudno wyobrazić sobie, że z trzema zawodnikami z cyklu Grand Prix oraz mocnym Woźniakiem nie utrzyma drugiej pozycji. Do szczęścia brakuje jej jeszcze jednego, mocnego zawodnika, bo na razie na Hansena oraz juniorów w Gorzowie nie mogą liczyć. W Lesznie każdy robi co może i wychodzi to całkiem nieźle, drużyna mająca według ekspertów męczyć się w Ekstralidze obecnie zajmuje trzecie miejsce. Nie byłoby tego, gdyby nie świetna postawa lidera ekipy, będącego na drugim miejscu w klasyfikacji punktujących Janusza Kołodzieja. Warto podkreślić także dyspozycje Doyle’a i Piotra Pawlickiego, co ciekawe o ile Piter naturalnie punktuje lepiej na Smoczyku, u siebie, tak Doyle ma zdecydowanie lepszą średnią na wyjazdach, mimo że już drugi sezon jeździ dla „Byków”. Australijczyk jako jedyny zawodnik z TOP 20 posiada aż taką dysproporcję (1,9 – 2,2 pkt./bieg). Toruń w następnej kolejce powalczy u siebie ze Stalą o zwycięstwo, które nie tylko „przyklepie” im awans do kolejnej rundy, co prawdopodobnie pozwoli uniknąć starcia z mocnymi gorzowianami już w pierwszej rundzie. Częstochowa liczy na jak najdłuższe L4 zawodzącego Lindgrena, bo stosując za niego ZZ-tkę radzą sobie znacznie lepiej niż ze Szwedem. Na co zaś liczy zdegradowany już Ostrów? Pewnie na choćby jeden punkt w tabeli ligowej, lecz szanse są niewielkie, bo pozostał im już tylko jeden mecz u siebie i to na dodatek z posiadającym czterech zawodników w Grand Prix Apatorem.

Zmiany, ale po co?

Od pewnego czasu pojawiają się dyskusje dotyczące wprowadzenia do Ekstraligi KSMu, czyli kalkulowanej średniej meczowej. Jest to wskaźnik średniej liczby punktów zawodnika na bieg w sezonie poprzednim z uwzględnieniem punktów bonusowych. Każda drużyna miałaby zmieścić się w określonej przez ligę wartości. Jego wprowadzenie ma zapobiec dominacjom ligi przez jedną drużynę, czy budowania supermocarstw za niebotyczne jak na dyscyplinę budżety. Ma też pomóc beniaminkom, którzy wchodzą do ligi już na straconej pozycji. Zanim zapewnią sobie awans najlepsi zawodnicy zazwyczaj są już dogadani z innymi ekstraligowcami. Sama potrzeba wydaje się co najmniej dziwna. W ostatnich czterech latach połowa beniaminków była w stanie się utrzymać. Jak spojrzymy na inne dyscypliny i rozgrywki jest całkiem normalnym zjawisko, że często nowicjusze odpadają. W piłkarskiej Premier League kilka klubów takich jak Fulham, Norwich czy Watford nieustannie rotuje się w najwyższej klasie rozgrywkowej spadając i awansując naprzemiennie co dwa lata. W piłkarskiej Ekstraklasie dwóch na trzech ostatnich spadkowiczów to beniaminkowie. Podobnie rzecz ma się z innymi ligami oraz dyscyplinami. Jeśli chodzi o rotację w walce o najwyższe cele żużel jest wręcz modelowym przykładem. Takie kluby jak Falubaz, Unia Tarnów czy Apator Toruń które 10 lat temu skutecznie biły się o medale zdążyły zaliczyć już degradacje do niższych lig, zaś jadąca w ostatnim finale Sparta Wrocław walczyła wówczas w barażu o utrzymanie, nie wspominając o Motorze, który w tym czasie zaliczył wszystkie ligi. W porównaniu z piłką nożną czy siatkówką, gdzie wokół pucharów kręcą się te same drużyny, żużel jest ewenementem, porównywalnym z koszykarską NBA. Wszelkie sztuczne ingerencje w rozgrywki zazwyczaj kończą się fiaskiem i spadkiem popularności. Nieprzygotowane zmiany, mające być wprowadzone w tak krótkim czasie to mówiąc w terminologii żużlowej skręt w prawo.

 
Żużel nie samą Ekstraligą stoi

Co do innych, ważnych rozgrywek, mamy już wiele wyklarowane. W żużlowej Speedway Grand Prix Zmarzlik już odsadził resztę stawki bez Artioma Łaguty i pewnie zmierza po trzecie mistrzostwo świata. Jedynym, który jest mu w stanie zagrozić jest Leon Madsen, który jednak traci do Polaka już 18 punktów i jeśli nie zacznie ich odrabiać w najbliższej rundzie, 13 sierpnia w Cardiff na torze czasowym, z którymi się lubi, to potem może nie mieć już gdzie. Pozostałe tory w większości sprzyjają bowiem Zmarzlikowi. W eWinner 1. Lidze różnice są niewielkie między zainteresowanymi w walce o awans. O wszystkim zadecyduje dyspozycja w play-offach, a tu siłę doświadczenia ważnego w takich wypadkach ma Polonia Bydgoszcz oraz Falubaz Zielona Góra. Pierwsi z nich dysponują długo i całkiem niedawno jeżdżącymi w Ekstralidze Bjerrem, Miedzińskim i Zagarem, a także fantastycznym juniorem Wiktorem Przyjemskim, który może być języczkiem u wagi w decydujących starciach. Spadkowicz z Zielonej Góry zaś utrzymał połowę składu z poprzedniego sezonu, która jest mocno zmotywowana, żeby zatrzeć złe wrażenie sprzed roku i oddać kibicom Ekstraligę. Nie wolno lekceważyć mocnych Wilków Krosno, ale szykuje się jednak triumfalny powrót któregoś z zasłużonych klubów do elity.

Autor Sławomir Grajper

Udostępnij

Translate »