Czy katarska prohibicja dała sygnał do rozdzielenia futbolu i alkoholu?

– Mundial bez alkoholu? Może i specyficznie, ale dla mnie na plus – opowiada po powrocie z Kataru Piotr Janas, dziennikarz PAP. I bynajmniej nie jest w swojej opinii odosobniony, bo – choć większość takich głosów wydaje się racjonalizować ten absurdalny scenariusz – nie brak im sensownych argumentów.

– Nie ma futbolu bez alkoholu – powiedział… pewnie każdy kibic, choć raz w życiu. To jedno z tych „powiedzonek” pozornie obszytych grubym ściegiem ironii, ale kryjących spore ziarno prawdy. Zawodowo jestem badaczem rynkowym, od czasu do czasu mam na tapecie markę nowego piwa. Pierwsze skojarzenie pytanego respondenta (rzecz jasna, płci męskiej) to każdorazowo „mecz”. Te dwie osie są po prostu nierozerwalnie sprzężone.

To znaczy – pozornie nierozerwalnie. Gdy Katar ogłosił, za pięć dwunasta, mundialową prohibicję (na stadionach), zwiastowano tej imprezie szybki i żałosny blamaż. Tymczasem, o czym część kibiców może nie wiedzieć, to nawet nie było jakkolwiek oryginalne posunięcie.

Ponownie odwołując się do swojego doświadczenia (w grubym cudzysłowie) „zawodowego” – miałem kilkakrotną przyjemność dorobku w kioskach gastronomicznych na meczach Ekstraklasy czy reprezentacji. Gdy rywal (w tym przypadku wrocławskiego Śląska) wpadał w kategorię tzw. „podwyższonego ryzyka” (interpretacja dowolna), zręcznie podmieniano kegi z płynem procentowym na taki bez zawartości alkoholu. Strzeżonego, zgodnie z przekonaniem organizatora, pan bóg strzeże.

Tymczasem skreślenie z menu katarskich stadionów alkoholu odbierano jako gwóźdź do trumny skądinąd fatalnie zapowiadającego się mundialu. Zamach na wolność? W dużej hiperboli, ale tu trudno się nie zgodzić, bo i pod takim znakiem przebiegła cała impreza. Niemniej, alkohol-gate wydaje się znacznie mniej zero-jedynkowy.

Alko-łowy

Standardowy kibic (bo i jego perspektywy dotyczy ten tekst – ci z góry drabiny społecznej mieli nieco łatwiej) nie miał i nie mógł mieć dostępu do punktów QDC (Qatar Distribution Company) – jedynych dwóch, regulowanych przez rząd, punktów sprzedaży alkoholu.

Może i spełniał warunki (progiem wejścia jest pensja na poziomie minimum 3620 zł), może i był w stanie opłacać składkę „członkowską” (około 350 zł miesięcznie), natomiast na czas mundialu zamknięto możliwość wnioskowania kibicom (zakaz nie dotyczył m.in. przedstawicieli drużyn, sponsorów czy niektórych dziennikarzy).

Gdzie więc „zdobywać” alkohol?

Pewnym symbolem pierwszych dni absurdu jest viralowa przygoda 23-letniego Anglika, który wraz z ojcem wyruszył na alko-łowy. Tą drogą trafili do rezydencji szejka, gdzie zabawili się z małym lwiątkiem i przejechali po mieście w Lambo gospodarza. Język zwilżyli jednak jedynie kardamonową herbatą.

– Jednym z największych mitów o Katarze jest to, że nie było tam alkoholu w ogóle – opowiada Piotr Janas. – W każdym 5-gwiazdkowym hotelu, których tam jest od groma, jest klub, normalny klub. No i tam normalnie leją alkohol. Drogi bro drogi, ale jest łatwo dostępny – opowiada.

Z różnych źródeł można wyliczyć, że średnio za piwo w Dosze należało zapłacić około 70 złotych. To efekt przede wszystkim kolosalnego podatku nałożonego przez rząd, mającego ograniczyć spożycie (zakup alkoholu wymagał pokazania paszportu, by mieć pewność, że nie jest sprzedawany lokalsom). Co jednak ciekawe, nie było większej różnicy cenowej między piwem a dowolnym innym, mocniejszym alkoholem.

Wedle informacji (proszę wybaczyć kiepskie źródło) Gianniego Infantino, łącznie miejsc umożliwiających zakup alkoholu było/ jest w Katarze ponad 200, a w 10 strefach kibica, gdzie również polewa się piwo, mogło bawić się jednocześnie 100 tysięcy kibiców.

 
Jedna jaskółka…

Problematyczna wydaje się ocena tej sytuacji, która chcąc nie chcąc, stała się niezwykle ciekawym eksperymentem społecznym. Nie tylko kibice z całego świata zostali spiętrzeni na niewielkiej przestrzeni (co stworzyło okazję do bezprecedensowej integracji kulturowej, ale też pozbawiono ich naturalnego „lodołamacza”.

Satyryczne angielskie media nabijały się, że hipotetyczny Simon nie miał szans wytrzymać bezbramkowego remisu z USA bez wyzerowania kilkunastu Stelli, przez co najprawdopodobniej dotarło do niego jak nudny jest to sport.

W kioskach gastronomicznych dostępny był Bud Zero, z którym – nieszczególnie zaskakująco – mało kto chciał mieć cokolwiek do czynienia. – Może jedna osoba na tysiąc na trybunach sączyła z kubeczka – mówi Janas.

– Oburzenie na ten zakaz może i było w prasie, ale spośród wszystkich kibiców z którymi rozmawiałem, ani jeden nie wspomniał, że żałuje braku alkoholu. Na pewno tacy byli, ale ja się z tym nie spotkałem. Natomiast to było niezwykle ciekawe doświadczenie – wieczorem na mieście nie zobaczyć nikogo, absolutnie nikogo, kto by się zataczał – dodaje.

I, choć ta narracja jak ulał pasuje lokalnej władzy, zewsząd słychać podobne opinie. Nawet artykuł opublikowany przez Reuters wskazuje, że gros kobiet przyznało, że nigdy wcześniej nie czuły się tak bezpiecznie oglądając piłkę.

A rozrywki, co by nie mówić, nie brakowało. Jeden z dziennikarzy z San Francisco w swojej relacji pisze, że obserwował Amerykanów bawiących się z Irańczykami, Meksykanów tańczących z Saudyjczykami, a także Marokańczyków dosłownie zalewających miasto swoją euforią.

O rozbracie, dotąd nieodłącznych, sportu i alkoholu mówi się już od dłuższego czasu. I z pełnym przekonaniem można stwierdzić, że (jakkolwiek kontrowersyjnie) kończący mundial dał nam znakomity sygnał, że to może się udać. Zmieniając więc kilka słów tu i tam: nie płaczmy po alkoholu, gdy mamy tyle futbolu.

Rafał Hydzik

Udostępnij

Translate »