Don Diego dla TheSport: Na kontrastach i polaryzacji buduje się dziś zasięgi

„Wiadomo, że na kontrastach i polaryzacji buduje się dziś zasięgi, dlatego trzeba spojrzeć na to od strony biznesowej. Wiele osób chodzi do pracy, nie lubiąc jej. Tak samo jest z freak fightami. Niektórzy sportowcy, choć nie lubią freaków, udzielają się tam, bo dobrze za to płacą” – mówi portalowi TheSport.pl Mateusz DON DIEGO Kubiszyn, który w piątek (4 października) zawalczy na gali FAME: The Freak.

Don Diego dla TheSport.pl: Moje podejście do freak fightów ewoluowało

W piątkowy wieczór Mateusz „Don Diego” Kubiszyn stanie do kolejnej walki w ramach gali freak fightów federacji FAME. Chociaż dla wielu profesjonalnych sportowców udział w takich wydarzeniach bywa kontrowersyjny, Mateusz ma swoje powody, by brać w nich udział. W rozmowie z nami podzielił się refleksjami na temat tego, jak zmieniło się jego podejście do tego świata, a także czym kieruje się, występując w takich eventach.

Moje podejście do freak fightów ewoluowało z czasem. Na początku miałem bardzo podobnie jak wiele sportowców, czyli że jest to uwłaczające i nie powinni oni brać w tym udziału. Im bardziej poznawałem ten świat i zagłębiałem się w niego, zrozumiałem, że jest potrzeba, nie tylko w samym sporcie, ale również pośród ludzi, żeby pokazywać się tam. Pokazywać piękno normalnego, zawodowego sportu. Dlatego postanowiłem najpierw wrócić do regularnego prowadzenia social mediów, a potem do świata freak fightów i pokazać, jak mocno prawdziwy sportowiec może kontrastować z „typowym freakiem”, który ma zamiar robić dymy na konferencjach. Ja jestem zwolennikiem tego, żeby pokazywać na nich jakieś wartości i robić w klatce czy w ringu prawdziwy ogień. I to taki, jaki na konferencjach nie potrafią zrobić „zadymiarze” – dodaje.

„Zasięgi buduje się na kontrastach i polaryzacji”

Kubiszyn widzi w freak fightach coś więcej niż tylko chaotyczne show. Zauważa, że ludzie mogą być zmęczeni ciągłymi „zadymami” i dramatami, które towarzyszą takim wydarzeniom. Jego obecność ma na celu przyciągnięcie widzów, którzy szukają w nich normalności.

– Sportowcy nie do końca rozumieją ten performance. Mówią, że jest to uwłaczające, a z drugiej strony rozumiem ich podejście, bo faktycznie, patrząc z boku, można odnieść wrażenie, że to nie przynosi nic dobrego dla sportu. Ale widać trend, za którym podążają ludzie. Są zmęczeni zadymami i freak fightami. Potrzebują normalności. Odbijając od nich, potrafią zwracać uwagę na inne gale sportowe. Widząc np. mnie, dochodzą do wniosku, że można być „normalnym” i wnosić coś więcej niż jad, kłótnie i negatywną energię – wnioskuje Kubiszyn.

– Czasami można i podkręcić w drugą stronę. Wiadomo, że na kontrastach i polaryzacji buduje się dziś zasięgi, dlatego trzeba spojrzeć na to od strony biznesowej. Wiele osób chodzi do pracy nie lubiąc jej. Tak samo jest z freak fightami. Niektórzy sportowcy, choć nie lubią freaków, udzielają się tam, bo dobrze za to płacą. Nie traktuję tego jako „sprzedawanie się”, bo choć tu faktycznie płacą dużo wyższe gaże, to jest kwestia indywidualna – dodaje.

Oczekiwania przed walką

Kubiszyn nie ukrywa, że przygotowania do nadchodzącej walki były krótkie i intensywne, co dla wielu zawodników mogłoby stanowić problem. Jednak dla niego to nic nowego.

– Jestem człowiekiem, który nie boi się wyzwań, więc najzwyczajniej w świecie wyjdę na matę i wygram. Poziom umiejętności ogólnosportowych w kick boxingu jak najbardziej mam większy niż Michał. Myślę, że to mi da bardzo mocną przewagę – mówi nam Don Diego.

Biznes i finanse – tu zdecydowaną przewagę mają „freaki”

Nie sposób pominąć aspektu finansowego, który niewątpliwie odgrywa ważną rolę w świecie freak fightów. Kubiszyn otwarcie mówi o tym, że zarabia tam znacznie więcej niż w zawodowym sporcie.

Finanse we freakach to bardzo ważny aspekt dla mnie. Zarabiam tam więcej niż w zawodowym sporcie. Z mojego doświadczenia wiem, że w życiu bym nie zarobił takich pieniędzy, jakie mam w FAME. Z drugiej strony, idę pokazać tam piękno sportu i robię to we własnej aranżacji. A jeśli mogę na tym zarobić, to wystarczy mi się tylko z tego cieszyć. Mimo, że zdarza się walnąć głupotę lub powiedzieć coś „dla zasięgów” – mówi Don Diego.

Freak fighty coraz częściej stają się jednak miejscem, które wywołuje same kontrowersje. Czy sportowiec nie zepsuje sobie renomy startując w takich rozgrywkach? Don Diego uważa, że nie trzeba przekraczać granic.

Jeśli sportowiec wchodzi do tej federacji jak małpa i tańczy tak, jak im się zagra, to się sprzedaje. A jak ktoś wchodzi ze swoimi wartościami i uwidacznia to w ciekawy sposób, inni sportowcy normalnie to akceptują. Może i na konferencjach wydaje się „nudziarzem”, to wchodzi do klatki i pokazuje piękno tego sportu.

W swojej karierze Don Diego pokonał już zawodnika, który jest jedną z najbardziej jaskrawych postaci tego świata. Mowa o Denisie Załęckim, który na każdej konferencji wywołuje awantury.

Zawodnicy pokroju Denisa budują ten świat i bardzo duże zasięgi oraz całą platformę. Nie chcę zabrzmieć zbyt kolokwialnie, ale oni dla nas, dla tych zawodowych sportowców, robią całą robotę. Kontrastują z nami i przez to my jeszcze bardziej możemy się pokazać z tej strony, dla której w ogóle zaczęliśmy trenować sporty walki. Wiadome jest to, że nie podoba nam się ich zachowanie i nie chcemy być tacy, ale wcale nie musimy. Ktoś, kto trzeźwo i świadomie na to patrzy, widzi totalną różnicę między mną a Denisem. Dwa różne światy.

– Internet i świat freak fightów cały czas przełamuje nowe bariery i przekracza kolejne granice. Może się przejeść, ale nieprędko. Wszystkie dramy, które budują internetowi twórcy, pokroju Wardęgi, Boxdela czy innego Konopskiego, są dla zasięgów. Oni nie robią tego, żeby wyciągać objawioną prawdę na wierzch, tylko budować swoją pozycję. Każdy idzie swoim torem, robi to na własny sposób, a internet zweryfikuje i życie pokaże, czy jest to dobre.

Jak Don Diego widzi przyszłość freak fightów?

Kubiszyn jest przekonany, że pozostaną popularne przez najbliższe lata. Jednak zdaje sobie sprawę, że forma tych wydarzeń może ewoluować.

– Myślę, że przez jeszcze kilka lat freak fighty będą bardzo popularne i nadchodzące pokolenie na pewno tego nie odrzuci. Może to jednak ewoluować. Pytanie, czy w stronę zwiększenia tolerancji dla „dymów”, czy w stronę sportowej – mówi.

Jest również szansa na to, że polskie federacje w bardziej odległej przyszłości staną się w pełni profesjonalne.

– Do tego świata wchodzą coraz to nowi i lepsi sportowcy. Są oczywiście tacy, którzy mogą mi zagrozić w stójce, ale niektórzy freak fighterzy również starają się być lepszymi sportowcami i budują swój background sportowy. To rzutuje na młodzież i ludzi którzy to oglądają. Na pewno w jakiejś części sami podejmują się wyzwań. A kiedy już w nich zostają, to okazuje się, że chcą uprawiać sport, a nie stawać się freakami. To jest dobry impakt.

Mateusz Kubiszyn to niekwestionowany mistrz Gromdy (federacja organizująca walki na gołe pięści), a prywatnie – strażak z Rzeszowa.

MMA

Udostępnij

Translate »