FC Barcelona, czyli jak nie robić transferów

Opinia publiczna w Hiszpanii poinformowała, że na Barcelonę nałożono zakaz aktywowania kolejnych dźwigni finansowych, które miały umożliwić Dumy Katalonii przeprowadzenie kilku transferów w styczniowym oknie transferowym. Obecne problemy to w dużej mierze pokłosie wieloletniego palenia pieniędzmi w piecu, jakim było wybitnie dużo nietrafionych transferów.

FC Barcelona przed przerwą mundialową była liderem La Liga. Wprawdzie Duma Katalonii zawiodła w Lidze Mistrzów, nie wychodząc z trudnej grupy z Bayernem i Interem, ale dzięki temu może skupić się na krajowym podwórku. Zespół jest w przebudowie i wciąż stosunkowo nowy trener Xavi Hernandez potrzebuje czasu, by przywrócić Blaugranie dawny blask.

Obecny zespół budowany jest wokół Roberta Lewandowskiego. Barcelona w lipcu 2022 roku zapłaciła Bayernowi za kapitana reprezentacji Polski 45 mln euro. Nie mało jak na 34-letniego zawodnika, ale akurat to była jedna z bardziej trafionych inwestycji w ostatnich latach. Zdecydowanie więcej było tych nieudanych, kompletnie przepłaconych, przez co dziś Barca jest w kryzysie finansowym. Wybraliśmy 10 najbardziej nieudanych transferów Barcelony w ostatnich 15 latach.

Philippe Coutinho

Brazylijczyk był na liście życzeń Barcelony od kilku sezonów. Ostatecznie trafił na Camp Nou w styczniu 2018 roku, kiedy sam postawił sprawę na ostrzu noża. Powiedział menadżerowi Liverpoolu Jürgenowi Kloppowi, że nie ma już żadnej motywacji do dalszej gry dla „The Reds” i zrobi wszystko by odejść do Barcy, której kibicował od dziecka. Władzom angielskiego giganta pozostało wycisnąć z Katalończyków tyle, ile tylko się da. Stanęło na 135 mln euro. 

  

To co prezentował Brazylijczyk na Camp Nou, warte było maksymalnie 35 mln euro. Ewidentnie nie udźwignął presji, którą poniekąd sam sobie narzucił. Stanęło na 106 występach, 25 bramkach i 14 asystach. Nie brzmi najgorzej, ale zdecydowanie nie takie były względem Coutinho oczekiwania. Miał stać się liderem tej drużyny pełną gębą, a w najważniejszych meczach zawodził. Na dodatek sam za nic nie chciał odejść, mimo że jego pensja mocno obciążała naprężony do granic wytrzymałości budżet płacowy, a wartość jako piłkarza pozwoliłaby odzyskać przynajmniej kilkadziesiąt milionów euro z tej nietrafionej inwestycji. Skończyło się na wypożyczeniach do Bayernu i Aston Villi, a potem definitywnym transferze do klubu z Birmingham za 20 mln euro.

Antoine Griezmann

W pewnym momencie wydawało się, że Francuz lada moment będzie siedział przy jednym stole z Cristiano Ronaldo i Leo Messim. Nie chodziło oczywiście o przynależność klubową, tylko poziom, na jaki wdrapał się 28-letni wówczas mistrz świata z Rosji. Był kluczową postacią Atletico Madryt, które potrafiło w La Liga utrzeć nosa Barcelonie i Realowi czy dotrzeć do finału Ligi Mistrzów. Transfer do Barcelony miał być najważniejszym krokiem w tym kierunku.

  

Wyrwany z tzw. Cholismo Griezmann nie był w stanie dawać ukierunkowanej na posiadanie piłki Barcelonie tak dużo, jak dawał Atletico. W Katalonii nie był już postacią pierwszoplanową, nie mógł bić stałych fragmentów i nie skupiał na sobie uwagi przeciwników w takim stopniu, jak w Madrycie. Przez to popadł w najgorszą dla piłkarza mającego wielkie aspiracje przeciętność. Nie można powiedzieć, że zupełnie zawiódł (35 goli i 17 asyst w 105 występach), ale na pewno nie był wart 120 milionów euro, jakie za niego zapłacono. Po dwóch latach wrócił do Atletico na zasadzie wypożyczenia za 10 mln euro,  apotem został odkupiony przez madrytczyków za 20 mln euro. Barcelona i tak się cieszyła, że może wykreślić go z listy płac…

Miralem Pjanić

Transfer Bośniaka był jednym z najbardziej zagadkowych w historii klubu. Teoretycznie Barcelona wydała na ten transfer aż 60 mln euro(!), ale mało kto wierzy, że Katalończycy zapłacili za 30-letniego wówczas pomocnika Juventusu aż tyle, zwłaszcza że w drugą stronę powędrował Brazylijczyk Arthur Melo. Najprawdopodobniej chodziło o przysługę w stronę „Starej Damy”, która miała problem z naginaniem przepisu o financial fair play. Pjanić w Barcelonie był piątym kołem u wozu. Albo się leczył, albo nie łapał do składu, przez co w efekcie zaliczył tylko 30 występów, w tym zaledwie cztery w pełnym wymiarze czasowym. Po roku bez żalu oddano go na wypożyczenie do tureckiego Besiktasu.

Malcom

Klasyczny transferowy niewypał. Aż trudno w to uwierzyć, ale Brazylijczyk grający dziś w rosyjskim Zenicie Sankt Petersburg ma dopiero 25 lat. Do Barcelony przyleciał w lipcu 2018 roku, jako utalentowany 21-latek, wykręcający niezłe liczby we francuskiej Ligue 1. Barca zapłaciła za niego Girondins Bordeaux nieco ponad 40 mln euro, ale nie była to najlepsza inwestycja. Na Camp Nou zderzył się ze ścianą oczekiwań i konkurencją, jakiej wcześniej nie doświadczył. Zwyczajnie sobie nie poradził. W sezonie 2018/19 uzbierał 24 występy, ale tylko 11 razy wychodził w pierwszym składzie, z czego pięciokrotnie miało to miejsce w rozgrywkach pucharowych. Barcelona miała jednak trochę szczęścia, bo udało jej się sprzedać go po tamtej kampanii do Zenitu za 40 mln euro, więc nie licząc jego pensji, która także najniższa nie była, praktycznie odzyskała wkład.

Zlatan Ibrahimović

Wprawdzie Szwed nie zabawił na Camp Nou zbyt długo, ale jego historia w Barcelonie jest długa i pokrętna jak loki, które wówczas nosił. Trafił do drużyny Pepa Guardioli w 2009 roku z Interu Mediolan, jako naturalny następca Samuela Eto’o, który powędrował w drugą stronę. Trudno realnie wycenić ten transfer, bo formalnie nie była to wymiana. Teoretycznie Barcelona zapłaciła Interowi 69,5 mln euro, a Nerazzurri Barcelonie 20 mln euro.

  

Równie trudno jest ocenić samego piłkarza, bo nie można powiedzieć, by Ibrahimović na Camp Nou zawodził. Problemem 27-letniego Szweda był jego konfliktowy charakter i fakt, że nie akceptował innej hierarchii niż ta, w której on jest na szczycie. Tylko że już wtedy w Barcelonie błyszczał 22-letni talent Leo Messiego, był Thierry Henry, Xavi, Iniesta i inni. To była główna przyczyna wielu niesnasek między „Ibrą” a Guardiolą i w efekcie po sezonie ten pierwszy zmuszony był odejść. Ze sportowego punktu widzenia trudno się tego ruchu czepiać: 46 meczów, 22 gole i 13 asyst to więcej niż przyzwoita statystyka, ale biznesowo była to duża wtopa. Latem 2010 roku Milan wypożyczył Ibrahimovicia za 6 mln euro, a rok później wykupił za dodatkowe 24 mln euro. 

Arthur Melo

Na Camp Nou trafiał jako piłkarz podstawowego składu reprezentacji Brazylii. Barcelona wykupiła 21-letniego pomocnika Grêmio Porto Alegre za 31 mln euro, co wydawało się całkiem niezłą inwestycją. Początek miał bardzo obiecujący, ale z czasem wyglądał coraz bladziej. Szybko zrozumiano, że nie będzie z niego naturalnego następcy ani dla Xaviego, ani Andresa Iniesty. Agent reprezentujący Arthura wynegocjował mu w stolicy Katalonii bardzo wysokie zarobki, które były niemałą przeszkodą przy próbach sprzedania go. Zresztą sam zawodnik nie palił się do odejścia, cenił sobie życie i grę w Barcelonie, choć minut dostawał coraz mniej. 

  

Skończyło się na… dziwacznym transferze do Juventusu, który — znowu czysto teoretycznie — miał zapłacić za reprezentanta Canarinhos 76 mln euro, oczywiście pod warunkiem, że Barcelona wykupi wspomnianego Pjanicia za 60 mln euro. Łatwo więc policzyć ile Barca straciła na Arhurze przez dwa lata, jakie w niej spędził.

André Gomes

Portugalczyk od najmłodszych lat uchodził w ojczyźnie za wielki talent. Przewinął się przez akademie FC Porto i Benfici, skąd jako 20-latek trafił do La Liga. Valencia CF najpierw go wypożyczyła, potem wykupiła za 20 mln euro, a rok później sprzedała do Barcelony za 37 mln euro. Gomes faktycznie zbierał bardzo dobre recenzje, ale cena, jaką ostatecznie zapłacili Katalończycy, wydawała się zbyt wygórowana. Środkowy pomocnik łącznie spędził w Barcelonie dwa sezony, w trakcie których rozegrał 78 spotkań, strzelił 3 gole i miał tyle samo asyst. Mało jak na środkowego pomocnika, kosztującego blisko 40 mln euro.

Clément Lenglet

Formalnie wciąż jest piłkarzem Barcelony, ale wiadomo już, że nie zabawi w Katalonii zbyt długo. Początek stopera kupionego w 2018 roku z Sevilli za ponad 35 mln euro był całkiem obiecujący. Francuz grał dużo, ale z czasem jego forma zaczęła pikować. Największym problemem u tego zawodnika był fakt, że od tamtej pory nie poczynił zadowalających postępów. Nie rozwinął się tak, jak wyobrażali to sobie decydenci Blaugrany i w efekcie klub sprowadził kolejnych trzech środkowych obrońców (Erica Garcíę z Manchesteru City, Andreasa Christensena z Chelsea oraz Julesa Koundé z Sevilli) i to na nich stawia Xavi. Lenglet poszedł na wypożyczenie do angielskiego Tottenhamu, ale tam też przegrywa rywalizację z Ericiem Dierem, Cristianem Romero, Benem Davisem czy Davinsonem Sánchezem. Jego wartość spadła do 12 mln euro, choć za niegrającego zawodnika pewnie nawet tyle nie uda się Barcelonie odzyskać.

Francisco Trincão

Pozyskanie tego zawodnika z Bragi latem 2020 za ponad 30 mln euro było swego rodzaju zaskoczeniem. 20-letni Portugalczyk miał za sobą tylko jeden dobry sezon (w kampanii 2019/2020 rozegrał 38 spotkań, strzelił 8 bramek i miał 12 asyst) i nie miał nawet debiutu w dorosłej reprezentacji swojego kraju. Już w tamtym momencie wiele osób pukało się w czoło, sugerując, że Barca przepłaca. Wprawdzie pozyskiwała obiecującego zawodnika, mistrza Europy U-19 z 2018 roku (Trincão był królem strzelców tamtej imprezy), ale jednak niesprawdzonego ani w żadnej z topowych lig, ani w Lidze Mistrzów.

  

Sceptycy mieli rację. Trincão potrafił się wyróżnić na tle Osasuny, Huesci, Deportivo Alaves czy co najwyżej Realu Betis, ale w starciach z mocniejszymi rywalami wyglądał blado, albo nie grał wcale. Po roku poszedł na wypożyczenie do angielskiego Wolverhampton (30 meczów, 3 gole, 1 asysta), a w tym sezonie wylądował w ojczyźnie, będąc wypożyczonym do Sportingu Lizbona. Barca za oba te wypożyczenia dostała łącznie 9 mln euro. To jeden z symboli nieudolnych rządów prezydenta Josepa Marii Bartomeu.

Dmytro Czyhrynski

W 2009 roku wszyscy w Polsce zazdrościliśmy Ukraińcom nie tylko szalejącego w nieosiągalnych dla nas rozgrywkach Ligi Mistrzów Szachtara Donieck, ale też pierwszego reprezentanta tego kraju, który trafił do wielkiej FC Barcelony. Ten ruch był bardzo szeroko komentowany nie tylko w hiszpańskich i ukraińskich mediach, bo 22-letni Czyhrynski błyszczał w Champions League i miał być zabezpieczeniem środka obrony Barcy na co najmniej kilka lat.

  

Katalończycy zapłacili za reprezentanta Ukrainy 25 mln euro. W 2009 roku mało kto wydawał takie pieniądze na środkowego obrońcę. Niestety i ta inwestycja okazała się kompletnie przestrzelona. Dla Czyhryńskiego La Liga okazała się nie tym rozmiarem kapelusza. Jego indywidualne błędy zbyt często kosztowały Barcę utratę bramek, a jego umiejętność gry z piłką przy nodze też okazała się przereklamowana. Wyróżniał się pod tym względem w Szachtarze, ale już na tle kolegów z Barcelony nie wyglądał najlepiej. Nie zdołał się też zaaklimatyzować, bo znał tylko język ukraiński i rosyjski. Uzbierał tylko 14 występów i już po roku wrócił do ojczyzny.

FOT. Wikimedia Commons

Piotr Janas

Udostępnij

Translate »