#GdzieIchWywiało 03: Ariel Borysiuk

Autorski cykl #GdzieIchWywiało na „The Sport” przybliża kariery byłych reprezentantów Polski, lub piłkarzy w mocno związanych z polską piłką, którzy dziś znajdują się poza piłkarskim mainstreamem. Co robią, jak sobie radzą i dlaczego są tam, gdzie są. Zaglądamy do Ariela Borysiuka, który od ponad pół roku gra w lidze indyjskiej.

Ariel Borysiuk to prawdziwy obieżyświat. Mało jest ludzi w polskiej piłce, którzy zwiedziliby aż tyle krajów czy lig i to nie byle jakich. Pochodzący z Białej Podlaskiej wychowanek Legii Warszawa grał przecież w Niemczech, Rosji czy Anglii, ale po kolei.

Borysiuk debiutował w ekstraklasie mając zaledwie 16 lat w Legii Warszawa. To był rok 2008, stadion w Grodzisku Wielkopolskim. Uchodził wówczas za jeden z największych talentów polskiej piłki. Od początku był typowym pomocnikiem box to box, z czasem specjalizującym się coraz bardziej w zadaniach destrukcyjnych. Wyróżniało go atomowe uderzenie z dystansu. W ten sposób strzelił większość bramek w karierze:

Jeden z popularnych portali piłkarskich wybierając co tydzień gola kolejki, robi to w ramach rubryki „Borysiuk kolejki”. Ariel nigdy nie strzelał zbyt dużo, ale kiedy już umieszczał piłkę w siatce, to było to trafienie spektakularne.

Piłkarski obieżyświat

Po debiucie spędził w pierwszej drużynie Legii równe 4 lata. Zimą 2012 przeniósł się do niemieckiego 1. FC Kaiserslautern. Zaliczył 12 zespołów w 1.Bundeslidze, ale nie uchronił „Czerwonych Diabłów” przed spadkiem. Nie był pierwszym wyborem, nawet w 2. Bundeslidze, gdzie nie grał praktycznie wcale. W styczniu 2014 poszedł na wypożyczenie do rosyjskiej Wołgi Niżny Nowgoród, wówczas występującej w tamtejszej ekstraklasie. Z ilością minut wcale nie było lepiej.

– Moją grę za granicą na plus mogę ocenić jedynie w połowie. Nie chcę jednak płakać nad rozlanym mlekiem czy szukać tanich wytłumaczeń. Nie pasowałem po prostu do koncepcji trenerów pod koniec pobytu w Niemczech czy później w Rosji. Nikt się na mnie nie uwziął. Po prostu przegrałem rywalizację o miejsce w składzie i musiałem zacząć szukać miejsca gdzie indziej – powiedział w wywiadzie udzielonemu portalowi sport.pl Borysiuk. 

Na te pytana odpowiadał już jednak jako zawodnik Lechii Gdańsk, do której poszedł na kolejne, tym razem roczne wypożyczenie. W Polsce znów grał regularnie, stał się ważnym ogniwem gdańszczan i po tym okresie został wykupiony za około 500 tys. euro. Opłacało się, bo pół roku później Lechia sprzedała go do macierzystej Legii za 800 tys. euro, a kiedy minęło kolejne sześć miesięcy, ruszył na kolejne zagraniczne podboje. Prawdziwy interes zrobiła Legia, bo do Kaiserslautern sprzedała go za około 2 mln euro, odkupiła z Lechii za 800 tys. euro, a potem sprzedała za 1,8 mln euro. Pieniądze wyłożyło walczące o awans do Premier League Queens Park Rangers.

Tam także kariery nie zrobił, były kolejne wypożyczenia do Lechii Gdańsk, ale nawet tam już nie szło mu najlepiej. Gdańszczanie znów go zakontraktowali po okresie wypożyczenia, lecz tym razem już na zasadzie wolnego transferu, a potem wypożyczyli do Wisły Płock. Następnie była półroczna przygoda z mołdawskim Sheriffem Tyraspol, zakończona zdobyciem tytułu mistrzowskiego i powrót do Polski – do Jagiellonii.

Ostatnim na tę chwilę przystaniem w karierze 30-letniego pomocnika, mającego w CV 12 występów w pierwszej reprezentacji Polski, są Indie. Tamtejsza Indian Super League istnieje zaledwie kilka lat i choć jej poziom jest najniższy spośród wszystkich, w których do tej pory grał Borysiuk, to pieniądze obcokrajowcom płaci całkiem niezłe. Polak związał się z klubem Chennaiyin FC.

 

Rok, a potem się zobaczy

Borysiuk podpisał umowę na jeden sezon, ale klub ma opcję przedłużenia jej o kolejny. W Indiach liga jest dość specyficzna, bo choć obcokrajowcy mogą liczyć na wysokie kontrakty, to poziom miejscowych jest lekko półśmieszny, więc wprowadzono limity – czterech obcokrajowców jednocześnie na boisku po każdej ze stron, by Hindusi mieli się od kogo uczyć i by ich poziom szedł w górę. W Chennaiyin poza Borysiukiem grają jeszcze m.in. serbski obrońca Slavko Damjanovic, ofensywnie usposobiony Brazylijczyk Rafael Crivellaro, pochodzący z Ukrainy Węgier Vladimir Koman czy inny piłkarski obieżyświat znad Wisły – Łukasz Gikiewicz.

– W zasadzie osiemdziesiąt procent wolnego czasu spędzamy razem. Święta były dla mnie trudne, pierwszy raz byłem tak daleko od rodziny, więc wspieraliśmy się w tym czasie – mówi Borysiuk na łamach tygodnika „Piłka Nożna”.

Zapytany o to jak żyje się w Indiach, w ponad siedmiomilionowym mieście, z rozbrajają szczerością odpowiada że… nie wie. Mało który kraj na świecie tak mocno dotknęła pandemia koronawirusa. W związku z tym piłkarze przez cały sezon są zamknięci w bańce.

– Żaden piłkarz z ISL nie ma życia prywatnego. Możemy przemieszczać się jedynie na treningi oraz mecze. Jestem w Indiach od 15 września i do końca trwania ligi nie mogę opuszczać hotelu. Trzy tygodnie temu klub zrobił wyjątek i zabrał nas na kilka godzin nad morze, abyśmy choć na chwilę zmienili otoczenie.

Sam sposób rozgrywania spotkań w lidze indyjskiej także znacznie odbiega od europejskich standardów, choć znów – karty w tej sytuacji rozdaje koronawirus.

– Wszystkie mecze gramy w jednym mieście – na trzech stadionach w Goa. Tylko nie chcę, żeby ktoś pomyślał, że się użalam. Wiedziałem, na co się piszę. Przed podpisaniem kontraktu zostałem poinformowany, jak będę funkcjonować. Może i jestem z dala od rodziny, ale dalej robię to co kocham i nie narzekam na zarobki. Wprawdzie słyszałem, że niektóre kluby płacą jeszcze więcej niż mój, ale kontrakt mam bardzo dobry, nie ma co tego ukrywać. W Polsce mógłbym liczyć na podobną pensję tylko w 2-3 klubach. Dzięki temu, że gramy co trzy dni, czas szybko leci. Mamy z Gikim polskie kanały w telewizji, więc nudę też potrafimy zabić. Krzywda nam się nie dzieje – podkreśla.

Pytany o przyszłość odpowiada, że nie wie, czy klub aktywuje klauzulę automatycznego przedłużenia, ale jeśli to zrobi, nie będzie zawiedziony. Miał dwie inne oferty z polskich klubów, więc wrócić będzie mógł zawsze. Śmieje się, że w najgorszym wypadku zakotwiczy w klubie z rodzinnej miejscowości, prowadzonym przez starszego brata Podlasia Biała Podlaska, choć wolałby, by stało się to po 40-stce. Zapewne do tej pory jeszcze nie raz o Borysiuku usłyszymy.

Fot. twitter.com/ChennaiyinFC

Piotr Janas

Udostępnij

Translate »