#GdzieIchWywiało 01: Maciej Makuszewski


Startujemy z nowym autorskim cyklem na „The Sport”. Raz na jakiś czas będziemy zaglądać do byłych reprezentantów Polski, lub piłkarzy w jakikolwiek sposób związanych mocno z polską piłką, którzy dziś znajdują się daleko poza piłkarskim mainstreamem. Co robią, jak sobie radzą i dlaczego są tam, gdzie są. Na pierwszy ogień w #GdzieIchWywiało idzie były reprezentant Polski Maciej Makuszewski, który dziś kontynuuje karierę na Islandii.

Maciej Makuszewski to pochodzący z podlaskiego Grajewa skrzydłowy, który przez ładne kilka lat należał do wyróżniających się skrzydłowych w polskiej ekstraklasie. Wprawdzie piłkarskie szlify zbierał w łódzkich akademiach piłkarskich, ale w dorosłej piłce zaistniał na rodzinnym Podlasiu. Najpierw przebijał się w Wigrach Suwałki, a potem został wykupiony przez Jagiellonię Białystok, w której barwach w sezonie 2010/2011 zadebiutował w najwyższej klasie rozgrywkowej w naszym kraju.

Szybko zdobył uznanie. Imponował nieprzeciętną szybkością, dobrym dryblingiem na dużej szybkości i umiejętnością celnego dogrania w pole karne. W pierwszych trzech sezonach rozegrał 48 spotkań, strzelił 9 bramek i dołożył do tego 5 asyst. To zaowocowało transferem do ligi rosyjskiej. Terek Grozny zapłacił za niego „Jadze” milion euro. W Rosji nie zdołał się przebić, albo przynajmniej nie w takim stopniu, jak zamierzał. Przez półtora sezonu rozegrał tylko 16 spotkań, z czego tylko połowę w pierwszym składzie. Nie zapisał się w pamięci kibiców ani jedną bramką, ani nawet asystą.

Renesans formy w Polsce

W styczniu 2014 roku został wypożyczony do Lechii Gdańsk i to był strzał w dziesiątkę. W 16 ligowych występach zdobył 3 gole i miał 4 asysty. Latem został wykupiony przez gdańszczan, a kolejne półtora sezonu było w jego wykonaniu tak dobre (52 występy, 10 goli i 12 asyst), że zwrócił na siebie uwagę zespołu portugalskiej ekstraklasy – Vitórii Setúbal.

 

Poszedł na półroczne wypożyczenie i choć grał regularnie, to po 14 spotkaniach miał na koncie tylko jedną asystę. Portugalczycy nie zdecydowali się na wykupienie go. Wrócił do Gdańska, ale miał na tyle mocną pozycję w ekstraklasie, że zgłosił się po niego mocniejszy klub – Lech Poznań. W tym miejscu zaczyna się najlepszy okres w jego karierze.

W Poznaniu spędził 3,5 roku, rozegrał 110 spotkań, 9 razy wpisał się na listę strzelców i 26 razy otwierał drogę do bramki kolegom z zespołu. Grał o najwyższe cele, zdobył Superpuchar Polski, występował w europejskich pucharach i – co najważniejsze – przebił się do pierwszej reprezentacji Polski. Zadebiutował za kadencji selekcjonera Adama Nawałki, rozegrał pięć spotkań i zaliczył asystę (przy golu Arkadiusza Milika w meczu o stawkę). To był prawdziwy peak jego kariery, który raz jeszcze pokazał, że najlepiej czuje się na krajowych boiskach.

Pół roku bez gry i nowy impuls na Zimnej Wyspie

Jego karierę mocno wyhamowało zerwanie więzadeł krzyżowych w kolanie. Gdyby nie to, zapewne powołań do kadry byłoby dużo więcej. Po rozstaniu z „Kolejorzem” wrócił do ukochanego Białegostoku, ale w Jagiellonii już tak różowo nie było.

– Grałem sporo i uważam, że całkiem dobrze. Problemem był fakt, że ja nie miałem – zresztą do dziś nie mam – agenta. Przyszedłem do Jagi za darmo, bez prowizji, bez pieniędzy za podpis itd. Z czasem pojawiła się fajna oferta z Turcji, z której chciałem skorzystać. Zapytałem, czy mogę odejść za darmo, bo przyszedłem za darmo, nie miałem wysokiego kontraktu, a jeszcze w pandemii grałem za połowę uposażenia. Klub się nie zgodził, więc chciałem prozmawiać o przedłużeniu umowy. Zaproponowano mi rok, ale ja chciałem dwu, lub najlepiej trzyletni kontrakt. Polskim piłkarzom po 30-stce coraz trudniej jest wywalczyć takie warunki w ekstraklasie, no i rozstaliśmy się – wspomina tamten okres Makuszewski.

Wówczas wydarzyło się coś, czego 31-letni skrzydłowy, wciąż mający przyzwoite liczby na poziomie PKO Ekstraklasy i niedawną przeszłość reprezentacyjną, spodziewać się po prostu nie mógł. Brak ofert, lub propozycje wagi lekkopółśmieszych.

– Zapytania były, propozycje także, ale mega słabe. Zagraniczne kluby przedstawiały oferty na poziomie Wigier Suwałki, z całym szacunkiem dla tego klubu. To też mówi sporo o rynku, covid spowodował, że finansowo wcale nie jest dobrze. Trzeba być super zawodnikiem w naprawdę dobrym wieku, by dostać dobre pieniądze. Ja już chyba nie jestem dobrym piłkarzem, jestem przeciętny, dlatego muszę mierzyć się z rzeczywistością. Natomiast chcę grać. Kocham piłkę nożną. Nie chcę siedzieć na kanapie, zdrowie mam, można jeszcze ze mnie trochę wycisnąć – powiedział w wywiadzie udzielonym portalowi „Weszło”.

Przez pół roku po odejściu z Jagiellonii nie grał nigdzie. Nie miał klubu, prowadził rozmowy, był nawet na testach sportowych w jednym z klubów ligi izraelskiej, ale nie spodobało mu się tam. Wrócił do Polski i szukał dalej, aż nadeszła propozycja kompletnie niespodziewana – islandzki Leiknir Reykjavík.

– Kolega prezesa jest agentem, kolega agenta miał kontakt do mojego znajomego, ten wziął od niego namiar na mnie i tak to pocztą pantoflową się połączyło. Dostałem zapytanie, czy nie chciałbym przyjechać, sprawdzić miejsce, warunki. Ciekawość kazała mi tam pojechać. To co zobaczyłem na miejscu, wywarło na mnie wrażenie. Może i sam stadion nie jest imponujący, ale nie na takich się grało. Ważniejsza jest baza treningowa i możliwość rozwoju, a to jest na topowym poziomie. Mamy takie balony, że nawet przy sypiącym śniegu można grać w bardzo komfortowych warunkach  – zapewnia Makuszewski, który podpisał w stolicy Islandii roczny kontrakt z opcją przedłużenia o kolejne 24 miesiące.

Co ciekawe w klubie ma z kim porozmawiać po polsku. Piłkarzem Leiknira jest pochodzący z małej miejscowości na Mazurach Patryk Hryniewicki, który jako dziecko wyjechał z rodzicami za chlebem na Islandię. Szkolił się w tamtejszych akademiach, a potem klubach, ale płynnie mówi w naszym ojczystym języku.

Liga islandzka gra w systemie wiosna-jesień. Obecnie trwa presezon, w trakcie którego nowa ekipa 32-letniego skrzydłowego radzi sobie zaskakująco dobrze. To zeszłoroczny beniaminek, który skupiał się na walce o utrzymanie. Zrobił to dzięki dobrej defensywie, ale zespół potrzebował wzmocnić siłę ognia, by pójść do przodu. Władze klubu sprowadziły sześciu ofensywnych zawodników, wśród których jest właśnie „Maki”. W Rosji się nie odnalazł, w Portugalii także łatwo nie było, więc może uda się na nazywanej Zimną Wyspą na Morzu Ognia Islandii? Będziemy śledzić jego losy.

Fot. Leiknir Reykjavík

Piotr Janas

Udostępnij

Translate »