#GdzieIchWywiało: Tytoń wrócił na swoją ziemię

Autorski cykl #GdzieIchWywiało na „The Sport” przybliża kariery byłych reprezentantów Polski, lub piłkarzy mocno związanych z polską piłką, którzy od jakiegoś czasu znajdują się poza piłkarskim mainstreamem. Co robią, jak sobie radzą i dlaczego są tam, gdzie są. Pora odkurzyć jednego z nielicznych pozytywnych polskich bohaterów Euro 2012 – Przemysława Tytonia.

Przemysław Tytoń w świadomości większości polskich kibiców zaistniał w 2010 roku, kiedy w połowie sezonu 2009/2010 wywalczył sobie miejsce w składzie holenderskiej Rody Kerkrade. Dało się wówczas znaleźć komentarze w sieci, że to pewnie syn polskich emigrantów, już urodzony na obczyźnie albo taki, który wyjechał do Holandii z rodzicami w bardzo młodym wieku (za: wykop.pl). Wielu młodych odbiorców nie pamiętało, że Tytoń przed wyjazdem rozegrał 20 meczów w ekstraklasie, w barwach Górnika Łęczna.

W Rodzie spędził cztery lata, ale kiedy w końcu trener na niego postawił, nie cieszył się zbyt długo grą Polaka. Po dwóch pełnych sezonach najpierw wypożyczyło, a potem wykupiło go PSV Eindhoven. Klub z miasta Philipsa za wypożyczenie zapłacił 700 tys. euro, a po roku dopłacił 2,5 mln euro. Kibice w Kerkrade do dziś wspominają Polaka jako jednego z najlepszych golkiperów… w całej swojej historii.

 

W PSV pochodzący z Zamościa Tytoń spędził kolejne trzy lata. Przez zdecydowaną większość tego okresu nie był pierwszym wyborem, ale przebił się do reprezentacji Polski. U selekcjonera Franciszka Smudy, przygotowującego kadrę na polsko-ukraińskie Euro 2012, był drugim wyborem, zaraz po Wojciechu Szczęsnym. Na Euro zapisał piękną kartę w karierze, pojawiając się na boisku już podczas meczu otwarcia z Grecją (czerwona kartka Szczęsnego) i broniąc karnego. Potem zagrał także z Rosją i Czechami, ale jak to Euro skończyło się dla naszej kadry — wszyscy pamiętamy.

Hiszpańsko-niemieckie wojaże

Z PSV Tytoń rozstał się de facto w lipcu 2014 roku. Wprawdzie został wówczas tylko wypożyczony do Elche, a po roku Hiszpanie nie zdecydowali się na jego wykupienie, mimo że rozegrał 32 mecze w La Liga (plus trzy w Pucharze Króla) i swoimi interwencjami wydatnie pomógł w utrzymaniu „Los Franjiverdes”. Klubu nie było ich stać na Polaka, który dostał dużo lepszą ofertę z Niemiec. Bramkarza szukało VfB Stuttgart i to ono zdecydowało się wyłożyć milion euro w lipcu 2015 roku.

W Bundeslidze także grał wszystko od deski do deski, ale VfB nie utrzymało się, mimo iż Tytoń dwoił się i troił:

 

Miewał i gorsze występy, zwłaszcza w rundzie wiosennej. VfB przegrało siedem z ośmiu ostatnich meczów. W dwóch kończących sezon kolejkach już nie zagrał. Był okrzyknięty jednym z winowajców degradacji do 2. Bundesligi, mimo dobrej postawy jesienią. Sam Tytoń nie był zainteresowany grą na zapleczu niemieckiej ekstraklasy. Jego agencja, wykorzystując markę, jaką wypracował sobie w Hiszpanii, wcisnęła go do Deportivo La Coruña.

 

W pierwszym sezonie jeszcze trochę pograł (13 występów w La Liga), ale i tak przegrywał rywalizację z doświadczonym Argentyńczykiem Germánem Luxem. W drugim było tylko gorzej, bo numerem jeden był Hiszpan Rubén Martínez, a numerem dwa sprowadzony w połowie sezonu Rumun Costel Pantilimon. Przez to Tytoń często nie łapał się nawet do kadry meczowej i zakończył kampanię 2017/18 z dwoma występami w La Liga i jednym w Pucharze Króla. Na dodatek Deportivo spadło z ligi.

Przygoda za Wielką Wodą

Drugi spadek z rzędu to było za wiele dla doświadczonego bramkarza. Na jego nieszczęście w tamtym momencie kluby się o niego nie zabijały. Przez pół roku bezskutecznie szukał klubu. Trenował gościnnie z Wisłą Płock, która miała cichą nadzieję na zakontraktowanie 14-krotnego reprezentanta Polski, lecz Tytoń wcale nie chciał wracać do Polski. Przynajmniej nie w tamtym momencie. Kiedy był już gotowy na pewne ustępstwa, by nie spędzić kolejnych kilku miesięcy na samych treningach, bez pensji, pojawiła się bardzo ciekawa oferta ze Stanów Zjednoczonych — beniaminek MLS, FC Cincinnati. Nie zastanawiając się długo, spakował torbę i poleciał.

 

W USA spędził trzy lata — mówiąc delikatnie — kiepskie pod względem liczb. Może te byłyby lepsze, gdyby nie prześladujące go problemy zdrowotne, aczkolwiek 45 występów i 11 czystych kont w drużynie, która zdecydowanie częściej przegrywa, niż wygrywa, to nie był najprzyjemniejszy czas w jego karierze. Niemniej w Cincinnati zdrowy Tytoń był pierwszym wyborem, co było dla niego bardzo ważne, choć pewnie sam się nie spodziewał, na co się to przełoży…

Ajax nie bierze byle kogo

Po zakończeniu sezonu skończył mu się kontrakt, który nie został przedłużony. Wydawało się, że 35-letniemu bramkarzowi nie będzie najłatwiej znaleźć klub w poważnej lidze, aż tu nagle… zadzwonił Ajax. Nie oszukujmy się — nie było to spowodowane fenomenalną grą Polaka za oceanem, a raczej pożarem między słupkami w Amsterdamie. Po tym jak za doping na rok zawieszono reprezentanta Kamerunu Andre Onanę, najpierw reaktywowano bramkarskiego dinozaura — Maartena Stekelenburga. 39-latek bronił na tyle dobrze, że nawet wrócił do kadry Oranje, ale PESEL-u oszukać się nie da. W końcu rozpadło mu się biodro, musiał przejść skomplikowaną operację i praktycznie ma po karierze. Do Ajaxu trafił więc zaledwie rok młodszy Remko Pasveer, jeden z najbardziej doświadczonych golkiperów w Eredivisie, ale on także doznał kontuzji, podobnie jak jego zmiennik — Jay Gorter (rocznik 2000).

Szczęście przy tych wszystkich nieszczęściach polegało na tym, że nim pojawiły się problemy Stekelenburga, Pasveera i Gortera, karę odcierpiał Onana i wrócił między słupki tegorocznego ćwierćfinalisty Ligi Mistrzów. Ajax musiał jednak zadbać o jakościowego dublera, bo Onana w styczniu podpisał obowiązujący od 1 lipca kontrakt z Interem Mediolan. Włosi widzą w nim następcę niespełna 38-letniego Samira Handanovicia.

  

Nie było do końca jasne, jak Onana będzie grał w tym układzie. Rok bez gry o stawkę, klepnięty kontrakt w Mediolanie, zero presji. Holendrzy szukali zatem doświadczonego bramkarza, który udźwignie presję, zna język (bo czasu na aklimatyzację nie ma) i sportowo będzie dawał wystarczająco wysoką jakość. Tak trafili na będącego chwilowo bez klubu Tytonia.

– Ajax, nawet gdy musi na szybko kogoś znaleźć, nie podpisuje pierwszego lepszego bramkarza. Coś trzeba sobą reprezentować. Grałem w tej lidze, znam ją. Jestem w Holandii szanowany, a trenerzy mnie znają, łącznie ze szkoleniowcem Ajaxu Erikiem ten Hagiem, bo gdy grałem w PSV, on był asystentem. To wszystko zdecydowało, że otrzymałem propozycję – powiedział „Przeglądowi Sportowemu” Tytoń niedługo po podpisaniu obowiązującego do zakończenia obecnego sezonu kontraktu.

  

Prawdopodobnie jest to ostatni poważny klub na rozkładzie doświadczonego Polaka, ale każdy na jego miejscu dałby sobie szansę na znalezienie się w drużynie walczącej o ćwierćfinał Champions League (ostatecznie Ajax odpadł w 1/8 z Benficą). Tytoń zdaje sobie sprawę, że lada moment może być piątym w kolejce do gry, ale drugiej takiej oferty najprawdopodobniej już by nie dostał.

To co? Latem 2022 roku wielki powrót do ekstraklasy? Doświadczony bramkarz przydałby się Lechowi Poznań, Raków Częstochowa będzie miał problemy z zatrzymaniem Vladana Kovacevicia, są też inne kluby w potrzebie. Opcji nie brakuje, chętni pewnie też się znajdą. No, chyba że znowu ktoś zadzwoni…

FOT. twitter.com/Ajaxshowtimecom

Piotr Janas

Udostępnij

Translate »