Guz, uszy i podbródek. Radom o gustach nie dyskutuje

Odkąd w 1945 powstał herb Radomiaka Radom, Polska zmieniała godło pięciokrotnie, a obecnie trwa debata nad kolejnymi korektami. Oczywiście przemiany ustrojowe w skali państwowej trudno porównywać do działania klubu piłkarskiego, jednak i radomski znak jest reliktem zbudowanym na przeminiętych już wartościach. A główna linia obrony tamtejszych tradycjonalistów? „O gustach się nie dyskutuje”. O czym więc, w takim razie, mamy dyskutować?

Zmiany herbów to szalenie specyficzny temat w obrębie piłkarskiego dyskursu internetowego. Najlepiej, kiedy taka rewolucja zostaje ogłoszona bez szerszego kontekstu – ot wrzucona w eter mediów społecznościowych grafika zestawiająca stary i nowy emblemat.

I wtedy rusza lawina.

„Stary lepszy”. „Nie nie, nowy ładniejszy”. „No i po co to było zmieniać, komu to przeszkadzało”. A pomiędzy niczym niepopartych opiniami trudno szukać jakiegokolwiek głosu wyważonego rozsądku.

Bo być może wcale tu nie ma na niego miejsca. Herb klubu, tak samo jak logo każdej innej firmy, jest głęboko zakorzeniony w złożonym systemie emocji, względem których walory czysto estetyczne wydają się być drugorzędne. A sam charakter reprezentacyjny dla klubu tudzież organizacji, z którą utożsamiają się tysiące, a nawet miliony osób, nadaje takiemu herbowi wręcz sakralną wartość. I jak z tym dyskutować?

No ale… herb Radomiaka jest brzydki

I naprawdę trudno się z tym nie zgodzić, niezależnie od przyjętej optyki. Zarówno z perspektywy heraldyki, która – szczególnie przed laty – wyznaczała (a raczej – wyznaczać powinna) zasady projektowania klubowych emblematów, jak i patrząc przez pryzmat wytycznych współczesnego „dizajnu”, jest po prostu źle wykonany. A przy tym iście szkaradny.

Z zawodowego doświadczenia wiem, że projektantów graficznych (w tym na pewno i Śp. Włodzimierza Skibińskiego) łączy nieuleczalną alergia na „argument” pod tytułem „nie podoba mi się”. Zachowawczo dociskając więc pedał hamulca, weźmy to radomskie nieszczęście na tapet.

 

Herb Radomiaka powstał w odradzającej się Polsce. W 1945 roku, dyrektor naczelny fabryki obuwia Bata, a także pierwszy prezes nowopowstałego Radomiaka Radom – Włodzimierz Skibiński przedłożył 9-osobowemu zarządowi swój plan na herb i barwy klubu. Zieleń i biel zapożyczył właśnie od Baty (której nazwa trafiła do herbu – jej usunięcie jest jedyną w 77-letniej historii znaku zmianą), a czerwień ostała się po poprzedniku Radomiaka – RKS-u Radom.

Splot pięciu kół złożył się na tzw. „koniczynkę” – przypominającą model atomu zielono-biało-czerwoną konstrukcję. W środkowym kole obecnie znajduje się nazwa klubu, a na zewnętrznych – bardzo oryginalny rozkład cyfr, formujący – również przejętą po RKS-ie – datę powstania klubu, czyli 1910. Albo 1901, nigdy nie można być do końca pewnym.

Najpaskudniejszy herb po tej stronie Karpat

To co wiadomo na pewno, to że radomski znak zestarzał się jak mleko. Począwszy od kompletnie nieprzemyślanej kompozycji, przez ciosane kamieniem i niewyszukane liternictwo, aż po będące dziś reliktem niecyfrowej przeszłości kontury.

I to się naprawdę Radomiakowi udało – czasy przedwojenne należą do ulubionych okresów miłośników heraldyki, a – jak na złość – jednym z niewielkiej garstki ocalałych jest właśnie radomska koniczyna. Coś tam wyjątek, coś tam reguła.

W 2007 roku, portal „Z Czuba” oceniające polskie znaki piłkarskie, napisał tak:

„Według części z nas najpaskudniejszy herb po tej stronie Karpat. Bardziej przypomina graf rodem z lekcji matematyki w I klasie podstawówki, niż symbol jakiegokolwiek klubu. Jeśli jesteś kibicem Radomiaka, to współczujemy. Nie martw się jednak, bo gorzej już być nie może. Jeśli zaś jesteś grafikiem, to wymyśl coś dla Radomia – może zmienisz życie kibiców na lepsze.”

I to, trzeba powiedzieć szczerze, nie jest opinia odosobniona. Z radomiakowego atomu dworują sobie wszyscy, szczególnie odkąd klub eksponuje go w najwyższej polskiej klasie rozgrywkowej (niepowtarzalną okazję „skorzystania” z tego herbu mają też gracze FIFA 22). Nie tak dawno wśród użytkowników Twittera krążył osobliwy pomysł, by „zradomiakować” wszystkie ekstraklasowe herby:

 

Chyba nie bez kozery po drugiej stronie Radomia, wśród kibiców Broni, zwykło się mówić, że „doje*ano pi*dzie uszy, guza i podbródek”.

Miłość jest ślepa

Będąc w pełni uczciwym, czasy tuż po zakończeniu wojny nie sprzyjały artystycznej kreatywności. W fabryce obuwia miała powstać drużyna piłkarska, którą pokochają Radomiacy, najlepiej z dnia na dzień. Herb był jedynie konieczną formalnością.

To co dziś podlega krytyce to nie tyle wątpliwa estetyka, co zatwardziałość Radomiaka, który – poza wyrzuceniem po kilkudziesięciu latach Baty – trzyma się koniczynki jak pijany płotu.

A tradycja, o ile jest szalenie istotnym czynnikiem, czasami po prostu wchodzi w drogę zdrowemu rozsądkowi (w języku angielskim krąży taki żart, że tradycja jest rówieśniczą presją dobiegającą z cmentarza). „Herb jest rzeczą święta” – uparcie tłumaczą kibice, spośród których niejeden ma znak wytatuowany gdzieś na ciele.

 

Jak więc wytłumaczyć, że w ostatnich dwóch dekadach aż 11 klubów Ekstraklasy zmieniało herb? Kiedy Radomiak awansował, a ich herb zaczął robić coraz obszerniejsze kółka po sieci, do siedziby klubu zaczęły spływać sugestie i propozycje zmian (w tym od osób „obeznanych” w dziedzinie). Jak krew w piach.

Bo to, czego niektórzy nie potrafią, a większość nie chce zrozumieć, to fakt, że Radomiacy są w swoim herbie prawdziwie zauroczeni. A sentyment i przywiązanie mają taką siłę, jaka się największym projektantom nawet nie śniła.

 

I tak właśnie, w dobie upiększania pięknego i ciągłej gonitwy za trendami, polskie grafiki ligowe zdobi radomska koniczyna. A choć o gustach, czego jesteśmy orędownikami, z całą pewnością należy dyskutować (jak inaczej wypracować jakiekolwiek poczucie estetyki?), a zapytani o opinię dotyczącą herbu Radomiaka bez zawahania powiedzielibyśmy „zaorać”, w pewien sposób urzeka nas te twarda jak głaz, ubrana w pięć kółek idea. 

Bo jeśli cały futbol ma dziś zeżreć komercjalizacja, a koniczynka wciąż będzie twardo stać, to – pal licho – niech już z nami zostanie.

Fot. Twitter

Rafał Hydzik

Udostępnij

Translate »