#GwiazdaRywala: Javier Hernandez

Rozpoczynamy nowy przedmundialowy cykl na TheSport.pl. W #GwiazdaRywala będziemy przybliżać sylwetki najważniejszych piłkarzy reprezentacji Meksyku, Arabii Saudyjskiej i Argentyny, czyli grupowych rywali reprezentacji Polski na mistrzostwach świata w Katarze. Na pierwszy ogień Meksykanin — Javier „Chicharito” Hernadez.

Javier Hernandez to postać nietuzinkowa jeśli chodzi o meksykański futbol XXI wieku. W jedynym kraju Ameryki Północnej, gdzie piłka nożna traktowana jest jak religia, mimo braku większych sukcesów poza kontynentem. Meksyk to najbardziej utytułowana drużyna strefy CONCACAF: 11-krotny mistrz Ameryki Północnej, trzykrotny wicemistrz kontynentu oraz trzykrotny brązowy medalista tej imprezy. Ma też na koncie jedno zwycięstwo w Pucharze Konfederacji (1999). Na mundialu jednak nigdy nie dotarł dalej niż do ćwierćfinału. Zresztą ostatni raz Meksykanie dokonali tego 1968 roku. Potem aż siedem razy z rzędu zatrzymywali się na 1/8 finału.

Pod względem liczby mundiali, w których brali udział, przebijają takie potęgi jak Holandia, Anglia, Hiszpana, a nawet Francja, ale jeśli popatrzymy o sukcesy, to ustępują — i to znacznie — nawet reprezentacji Polski, która w latach 1974 i 1982 wracała z mistrzostw świata z brązowymi. Futbolowi historycy i miłośnicy futbolu zza oceanu zgodnie twierdzą, że największym problemem jest niechęć meksykańskich piłkarzy do gry w Europie. Każdy szanujący się kibic Realu Madryt wie kim był Hugo Sánchez, dla kibiców Barcelony wręcz ikoniczną postacią jest Rafael Márquez, ciekawą kartę na europejskich stadionach — i to w trzech różnych ligach — zapisał bramkarz z charakterystycznym afro na głowie Guillermo Ochoa. Byli też bracia Jonathan i Giovani Dos Santos, ale wszyscy wymienieni to raczej wyjątki od reguły, jaką jest fakt, że meksykańscy zawodnicy najlepiej czują się w ojczyźnie, gdzie mają silną, bogatą i co za tym idzie oferującą bardzo wysokie kontrakty ligę. Nie muszą uczyć się nowego języka, co u Latynosów także często jest problemem, nie zmieniają kultury, strefy czasowej itd.

Piłkarzem, który wyłamał się z tych ram, jest Javier Hernandez, znany jako „Chicharito”. Mając ledwie skończone 22 lata, przeniósł się do Manchesteru United. „Czerwone Diabły” zapłaciły za niego Chivas de Guadalajara, w którego barwach w sezonie 2009/10 strzelił 21 goli i miał 7 asyst w 28 występach, 7,5 mln euro. Sir Alex Ferguson widział w nim ciekawą alternatywę dla Dimitara Berbatova i Wayne’a Rooney’a, ale Meksykanin potrafił sadzać jednego z nich na ławce. Już wtedy każdy z nich miał status czołowego strzelca swojej reprezentacji. Jeszcze nie rekordzisty (do tego doszli później), ale jednego z najlepszych.

  

Łącznie Hernandez spędził w czerwonej części Manchesteru 4 lata. Rozegrał w tym czasie 157 spotkań, zdobył 59 goli i zanotował 20 asyst. Dzięki grze w jednym z najpopularniejszych klubów świata stał się gwiazdą o globalnym zasięgu, choć z upływem kolejnych miesięcy jego rola w drużynie malała.

  
La Liga, Bundesliga i powrót do Premier League

Kariery Hernandezowi mógłby pozazdrościć niemal każdy jego rodak. W 2015 roku został wypożyczony do Realu Madryt, który borykał się wówczas z problemami zdrowotnymi w linii napadu. Na Santiago Bernabeu odżył i zaliczył przyzwoity sezon: 33 spotkania, 9 bramek i tyle samo asyst. Całkiem nieźle zważywszy na fakt, że tylko 12 razy wychodził w pierwszym składzie.

 

Takimi golami Meksykanin rozwiewał wątpliwości co do tego, czy nadaje się do gry w barwach „Królewskich”. Nie brakowało głosów, że madrytczycy powinni go wykupić, ale ostatecznie na taki ruch się nie zdecydowali. W United z kolei nie miał większych perspektyw na regularną grę, dlatego wylądował w Niemczech. Bayer Leverkusen zapłacił za niego 12,5 mln euro. W dwa sezony rozegrał 79 spotkań, 39 razy pokonywał bramkarzy rywali i dziewięciokrotnie otwierał drogę do bramki kolegom z zespołu. Widać było, że przeistoczył się w typowego egzekutora.

  

W ten sposób zapracował na powrót do Premier League. Ofert na stole miał sporo, ale ostatecznie wybrał londyński West Ham United. Leverkusen dostało za niego 18 mln euro. W zespole popularnych Młotów spędził kolejne dwa sezony, ale one pod względem liczb już tak dobre nie były: 63 występy, 17 goli i 4 asysty to wynik poniżej oczekiwanego. Niemniej „Chicharito” wciąż miał wystarczającą renomę, by dostać szansę w innym dużym klubie. Zgłosiła się hiszpańska Sevilla, do której trafił we wrześniu 2019 roku.

  

Splot wielu nieszczęśliwych dla Meksykanina okoliczności — dotyczących także życia osobistego — sprawił, że spędził tam niecałe pół roku (15 występów, 3 gole). Pod koniec stycznia 2020 roku postanowił wrócić na ojczysty kontynent, lecz nie do Meksyku, a do amerykańskiej MLS. Dostał gwiazdorski kontrakt w Los Angeles Galaxy, gdzie gra do dziś.

Impreza, która zmieniła jego życie

Wszystko, co najgorsze w reprezentacyjnej karierze Javiera Hernandeza wydarzyło się w 2019 roku i było wyłącznie jego winą. Do mediów przedostało się nagranie, z imprezy na basenie organizowanej przez niego, kolegów z reprezentacji Miguela Layuna i Guillermo Ochoę oraz kierownika drużyny narodowej Andresa Mateosa. Po pierwsze: było to podczas zgrupowania reprezentacji, pomiędzy wygranym 3:0 spotkaniem z USA (jednego z goli zdobył „Chicharito”) a meczem z Argentyną. Na przyjęciu w basenie pojawił się wysokoprocentowy alkohol i prostytutki, co wywołało skandal obyczajowy. Hernandeza rzuciła wówczas ówczesna partnerka, matka dwójki jego dzieci, która do dziś uniemożliwia mu kontakt z nimi.

Cała trójka piłkarzy została wyrzucona na ze zgrupowania i nie dostawała przez jakiś czas powołań. Najmocniej dostało się byłemu napastnikowi Manchesteru United, bo z relacji świadków wynika, że to on nakłaniał Mateosa do pomocy w sprowadzeniu pań do towarzystwa, a gdy sprawa wyszła na jaw, nie wstawił się za nim. Kierownik drużyny bezpowrotnie stracił pracę. Layun i Ochcoa wykazali skruchę i po jakimś czasie wrócili do drużyny narodowej, ale dla „Chicharito” druga szansa wciąż nie nadeszła. Selekcjoner Gerardo „Tata” Martino pozostawał nieugięty, ale czas leczy rany. Kurz opadł i dziś w Meksyku dominuje narracja, że dla dobra tamtejszej piłki Javier Hernandez powinien wrócić do kadry na mundial. Na jego korzyść działa też fakt, że w końcu wyznał jak bardzo żałuje tego co się stało. Zrobił to w głośnym wywiadzie telewizyjnym udzielonym dziennikarzowi Jorge Ramosowi. W pewnym momencie nie mógł powstrzymać łez, ale nie należy tego mylić z tanim przedstawieniem. Widać, że targały nim emocje.

Oczywiście głównym powodem ogólnonarodowej chęci przywrócenia go do kadry jest kryzys, jaki meksykanie mają na pozycji nr 9. Jeszcze kilkanaście miesięcy temu w Premier League błyszczał Raúl Jiménez, ale po koszmarnej kontuzji pęknięcia czaszki (po zderzeniu głowami z rywalem huk było słychać nawet w telewizji), jest cieniem samego siebie. Tata Martino zawzięcie szukał alternatywy, ale: 29-letni Henry Martín z Club América od 2015 roku rozegrał w kadrze 23 spotkania i strzelił 6 goli, 21-letni Santiago Giménez z Feyenoordu Rotterdam, 31-letni Alan Pulido z Kansas City (MLS) czy naturalizowany Argentyńczyk Rogelio Funes Mori (niegdyś Benfica Lizbona, dziś meksykański CF Monterrey) nie są żadnym gwarantem goli na imprezie rangi mistrzowskiej, a o eksperymentach z ligi meksykańskiej typu Eduardo Aguirre (Santos Laguna) czy José Juan Macías (Chivas de Guadalajara) nawet nie ma co wspominać. Zresztą żaden z nich w 2022 roku nie był już powoływany.

Trzeba spojrzeć sprawie prosto w oczy: Meksyk nie ma dziś lepszego wyjścia, niż przeproszenie się z „Chicharito”. 34-letnia gwiazda MLS (37 bramek i 6 asyst w 69 meczach), to przede wszystkim najlepszy strzelec w historii „El Tri”. Przed trzydziestką zdobył w narodowych brawach więcej goli, niż Jared Borgetti, Cuauhtémoc Blanco, Luis Hernández i Hugo Sánchez przez całe swoje kariery. Na dziś ma ich 52 w 109 występach i jeśli wierzyć meksykańskim mediom, to tuż przed mundialem w Katarze odzyska możliwość dalszego śrubowania swojego rekordu. Będzie starał się to zrobić także w meczu z reprezentacją Polski 22 listopada i z pewnością będzie języczkiem u wagi na odprawach Czesława Michniewicza. Oczywiście pod warunkiem, że jego powrót stanie się faktem, ale to wydaje się być tylko kwestią czasu.

FOT. Wikimedia Commons

Piotr Janas

Udostępnij

Translate »