Ile dla Amerykanów znaczy Christian „LeBron soccera” Pulisic?

Słynną scenę próby sprzedaży koszulki Christiana Pulisica z programu „Gwiazdy Lombardu” widział już chyba każdy zainteresowany europejskim futbolem, a do Amerykanina na dobre przykleiła się ironicznie szydercza łatka „LeBrona Jamesa soccera”. Ostatnio na Instagramie przedrzeźniał go w ten sposób Mason Mount, ale dla Pulisica zaczepki nie miały już wówczas żadnego znaczenia. Po przypieczętowaniu awansu Stanów na mundial mógłby nosić tytuł choćby Michaela Jordana soccera, Tigera Woodsa snookera czy Toma Brady’ego pływania synchronicznego – przede wszystkim stał się bohaterem. A takich w jego kraju nosi się na rękach.

Z kronikarskiego obowiązku przypomnimy rzeczoną dawkę absurdu, jaką zafundowali nam producenci serialu o amerykańskim lombardzie. W sklepie Ricka Harrisona zameldował się człowiek pod kiepską przykrywką „wielkiego fana soccera”. Chciał sprzedać oprawioną i podpisaną koszulkę Chelsea z nazwiskiem Christiana Pulisica.

 

Kiedy pracownik lombardu na trykocie nie znalazł logo ani NFL, ani nawet MLB, trzeba było go naprowadzić na trop.

I to właśnie w tym momencie polał się jeden z zabawniejszych steków bzdur jaki można sobie wyobrazić, poziomem groteski bijący na łeb na szyję niemal wszystko co Amerykanie dotąd zdołali o soccerze z siebie wykrztusić.

  • Christian Pulisic to LeBron James piłki nożnej
  • Christian Pulisic wyjechał za młodu do Anglii, gdzie został robić karierę
  • Christian Pulisic jest czasami środkowym pomocnikiem, czasami środkowym napastnikiem
  • Christian Pulisic jest jednym z najlepszych piłkarzy w Premier League
  • Christian Pulisic jest porównywany z Messim i Ronaldo.

Chyba najtrafniejsze podsumowanie znajduje się w komentarzach pod klipem na Youtubie – tam jeden z użytkowników skomentował, że bliżej niż do LeBrona Pulisicowi do Kaczora Daffy’ego w Kosmicznym Meczu.

Halo, Messi? Proszę pakować walizki

Sęk w tym, że jakkolwiek odklejony wydawał się być kibic z koszulką Pulisica, zbudowany przez niego obraz amerykańskiego Messiego wcale nie jest wyssany z palca. Wystarczy wybrać losowy artykuł z amerykańskich mediów, by mieć przed oczami wstępny zarys tamtejszego „hajpu” na skrzydłowego Chelsea.

Przykładowo, w tekście ESPN napisanym podczas pierwszego sezonu Pulisica w Chelsea, wyróżniono takie zdanie:

„Jego sufitem nie jest już Landon Donovan, lecz Lionel Messi”.

Wywiad z Pulisiciem w „magazynie dla mężczyzn” GQ z kolei otwiera stwierdzenie:

„Christian Pulisic nie jest tylko najlepszym piłkarzem kiedykolwiek wyprodukowanym przez ten kraj, jest też jednym z najlepszych na świecie”.

I cóż, nie da się zaprzeczyć, iż te teksty brzmią nieco cudacznie i karykaturalnie, ale mimo to warto spojrzeć na drugą stronę medalu. Soccer w Stanach jest naprawdę malutki. Choć rzeczywiście odciska coraz bardziej znaczące piętno w Europie (Pulisic wygrał LM, Dest gra w Barcelonie, a Marsch trenuje w Premier League), przeciętny Amerykanin spytany o skład kadry narodowej napociłby się równie mocno, co jego rodacy z absurdalnych filmików w których próbują rozszyfrować mapę Europy.

Przy wielkiej trójce, czyli futbolu amerykańskim, koszykówce i bejsbolu (hokej zaczyna być porównywalny), soccer wciąż wypada blado, a jeszcze do niedawna interesowali się nim przeważnie ci, którzy lubują się w nietypowych niszach, albo mają wpychane w gardło lokalne reklamy MLS. Ponad 4 razy więcej Amerykanów preferuje tamtejszą odmianę futbolu.

To się oczywiście w szybkim tempie zmienia, natomiast złudne byłoby założenie, że piłka nożna zajmuje jakkolwiek istotne miejsce w zbiorowej świadomości społecznej USA. W skali Polski prawdopodobnie najbardziej miarodajne byłoby porównanie do obecnego szczypiorniaka, który ma swoich sympatyków, ale niewielka garstka kibiców stawia go na pierwszym miejscu.

Kategoria: sport. Kim był Landon Donovan?

Dlatego właśnie amerykański dyskurs wokół soccera jest właśnie nieco cudaczny i karykaturalny, ale jednocześnie przepełniony entuzjazmem i szczerą chęcią odkrycia nowych, niezbadanych lądów.

Piłka kopana za oceanem od lat próbowała wkraść się do telewizorów w amerykańskich domach, ale dysponowała zestawem kompletnie nieprzekonujących narzędzi. Jak bowiem przemówić do kibica, który w innych dyscyplinach ogląda najlepszych sportowców świata, jako „wabika” używając Landona Donovana, który dwukrotnie odbił się od Premier League, czy Tima Howarda, który u szczytu formy był co najwyżej czwartym albo piątym bramkarzem ligi?

Amerykanie w dyskusjach o piłce nożnej nigdy nie występowali w centrum, do czego są kulturowo przyzwyczajeni. W każdej dyscyplinie, której się podejmowali, produkowali postacie wybitne. Tymczasem Donovan…

I wtedy pojawił się Christian Pulisic. Syn byłego piłkarza, który od wczesnego dzieciństwa podkładał swojej pociesze piłkę pod nogi. Kiedy Mark Pulisic wymyślił, że chce by jego syn – wzorem młodych Brazylijczyków – grał w futsal, założył pierwszą ligę piłki halowej (dziś już futsal jest obowiązkowym elementem rozwoju amerykańskich piłkarzy). Kiedy zaś pojawiła się możliwość wyjazdu do Niemiec, obaj spakowali walizki i w mgnieniu oka znaleźli się w samolocie.

Christian bowiem od samego początku był modelowany na coś wielkiego. Wystarczył jeden udany sezon w Borussi Dortmund, by popularyzatorom soccera zapaliły się oczy. A transfer do Chelsea był potwierdzeniem tego, co od tak dawna chcieli przekazać – naprawdę możemy wyprodukować gwiazdę.

Kapitan Ameryka

Czy Christian Pulisic jest wielkim piłkarzem? Nie bardzo. Ma gaz w nogach, nieco pokraczny drybling i niespecjalnie imponujące wykończenie, a przy tym nogi ze szkła. Ale czy w kontekście amerykańskiego soccera jest wielki? Zdecydowanie.

 

Pierwszy Amerykanin, który wygrał Ligę Mistrzów (a był nawet o włos od strzelenia bramki w finale). Pierwszy Amerykanin, który choć przez chwilę odgrywał pierwsze skrzypce w jednym z największych klubów świata. Twarz, która może znaleźć się nie tylko na Times Square, ale i na Piccadilly Circus. Kapitan Ameryka, jak to zwykli nazywać go rodacy.

Pulisic jest ucieleśnieniem tego, co w Stanach od lat wydawało się jedynie mrzonką. Przede wszystkim jest jednak nadzieją na to, że może być jeszcze lepiej. Jego hattrick przeciwko Panamie, który postawił USMNT na prostej drodze do zapewnienia sobie kwalifikacji na mundial najprawdopodobniej przypieczętował jego pozycję najlepszego Amerykanina w historii dyscypliny. W wieku 23 lat.

W międzyczasie nie jest nawet pierwszym wyborem na swoją pozycję w Chelsea, a w samej Premier League można by znaleźć kilkunastu lepiej prosperujących skrzydłowych. Nie ma jednak w tej narracji jakiegokolwiek znaczenia. Tak jak my w Polsce przeżywaliśmy swoją Gortatomanię, tak pozwólmy Amerykanom wynosić na piedestał LeBrona soccera, który porównywany jest do Messiego i Ronaldo.

 

PS. między Bogiem a prawdą, nikt nigdy nie powiedział, jak Pulisic w tychże porównaniach wypada.

Fot. Twitter

Rafał Hydzik

Udostępnij

Translate »