#JaJeszczeŻyję: Chorwacki Messi

Startujemy z nowym piłkarskim cyklem na „The Sport”. Obok #GdzieIchWywiało, gdzie przybliżamy kariery zawodników, którzy niegdyś grali w reprezentacji Polski, albo byli ważnymi postaciami polskiej ekstraklasy, będziemy pisać w #JaJeszczeŻyję o wielkich światowych talentach, które nie udźwignęły ciężaru zostania nowym Messim, Ronaldo, Maradoną itd. Na dobry początek: Chorwat Alen Halilović.

Alen Halilović urodził się w uwielbianym przez polskich turystów Dubrowniku, ale jako dziecko trafił do szkółki jednego z największych klubów na Bałkanach – Dinama Zagrzeb. Już wtedy zdradzał nieprzeciętny talent i mimo kiepskich nawet na tle rówieśników warunków fizycznych radził sobie z dużo starszymi kolegami. Przez wzgląd na niski wzrost i znikome umięśnienie, ale przede wszystkim styl gry i prowadzenia piłki, ochrzczono go przydomkiem „Chorwacki Messi”.

Talent trafił na podatny grunt, bo gdzie jak gdzie, ale w Zagrzebiu na szkoleniu znają się jak mało kto w tej części Europy. Piorunowo przechodził do coraz wyższych kategorii wiekowych i kiedy powinien jeszcze grać w rozgrywkach do lat 16, czyli de facto był młodszy niż… juniorzy młodsi, miał w CV nie tylko debiut w pierwszej drużynie Dinama, ale nawet seniorskiej reprezentacji Chorwacji!

– Wszyscy pamiętamy talent Halilovicia. Był naprawdę nieprzeciętny, ale to nie znaczy, że był gotowy na to co go spotkało. Przykra prawda jest taka, że był niedokończonym produktem szkółki Dynama, który można porównać do samochodu: kokpit i silnik już był, ale ciągle brakowało całej masy pomniejszych elementów, ale kluczowych, by zbudować luksusowe auto. Zamiast pracować nad udoskonalaniem Halilovicia, Dynamo tuszowało jego braki, chcąc jak najszybciej go wypromować i sprzedać. Zresztą cel osiągnęło, ale jak to się na tym chłopaku odbiło, widzimy dziś wszyscy – malowniczo opowiada Juraj Vrdoljak z portalu telesport.telegram.hr.

Vrdoljak dodaje, że debiut Halilovicia w pierwszej drużynie oraz w kadrze był efektem chciwej polityki szarej eminencji chorwackiego futbolu, Zdravko Mamicia. To on naciskał na trenera klubowego i dzięki swoim wpływom w krajowej federacji niejako wymusił najpierw powołanie, a potem debiut chłopaka w kadrze. Na Bałkanach tego typu praktyki niestety nawet w XXI wieku nie należały do rzadkości. Kiedyś opowiadał o nich znany z boisk ekstraklasy Serb Vuk Sotirović.

– W Serbii usłyszałem od agenta wprost, że za taką a taką stawkę konkretny dziennikarz zacznie o mnie pisać jako o wielkim talencie, a za tyle i tyle powiedzą to w telewizji, która wtedy była głównym medium. Za jeszcze więcej można dostać powołanie do pierwszej reprezentacji. Powołanie, bo za kilkominutowy występ trzeba było zapłacić procent z transferu, który niemal na pewno z tego wyniknie. Robienie kur*** z reprezentacji. Nie zamierzałem nawet dłużej rozmawiać z tym człowiekiem, ale byli tacy, którzy korzystali – wspomina burzliwy okres przełomu wieków były napastnik m.in. Jagiellonii Białystok i Śląska Wrocław.

Presja otoczenia

Z takimi wpisami do CV, tzn. debiut w lidze w tzw. derbach Chorwacji z Hajdukiem Split, debiut w Lidze Mistrzów i reprezentacji Chorwacji w wieku 16 lat, automatycznie generuje się horrendalne zainteresowanie ze strony skautów najlepszych klubów świata. Halilović był na radarze praktycznie wszystkich, mocno zabiegał o niego Real Madryt oraz Manchester United, ale najbardziej zdeterminowany był rosnący w siłę Tottenham. Londyńczycy kilkukrotnie przylatywali do Zagrzebia, spotykali się z chłopakiem i jego rodzicami, ale właśnie w tych ostatnich zdaniem chorwackich mediów tkwił problem. Oficjalna informacja była taka, że „Spurs” nie dogadali się z Dinamem, ale fakty są takie, że veto postawił ojciec Alena.

Sejad Halilović sam był piłkarzem. To jednokrotny reprezentant Chorwacji, który 1996 roku postanowił reprezentować Bośnię i Hercegowinę (15 występów). Poważną karierę zaczynał w Coratii Zagrzeb (poprzednik Dynama), a potem występował m.in. w Hiszpanii, Turcji czy Izraelu. Na Półwyspie Iberyjskim związany był z Realem Valladolid i pobyt w tym klubie zapamiętał najlepiej, mimo że spędził tam zaledwie rok (17 występów w La Liga). Nie dość, że uparł się na transfer syna do Hiszpanii, to jeszcze wskazał konkretny klub: żaden Real Madryt, Alen ma zostać piłkarzem FC Barcelona — orzekł.

Problemem nie było to, czy „Duma Katalonii” będzie go chcieć, bo tak jak każdy szanujący się klub z ówczesnego TOP-u miała go na radarze, tylko czy sobie tam poradzi. Mówimy o 2014 roku, czyli okresie, kiedy w środku pola Blaugrany dzielili i rządzili Andres Iniesta, Sergio Busquets oraz powoli kończący karierę w Europie Xavi, a do zespołu dołączał właśnie rodak Halilovicia Ivan Rakitić. Ponadto byli Javier Mascherano, Sergi Roberto czy Rafinha. Perspektywy do grania bez ciągnięcia za uszy jak miało to miejsce dotychczas, kształtowały się raczej mierne.

Sęk w tym, że Haliloviciowie w pewnym momencie uwierzyli, że Alen jest tak dobry jak się wszystkim dookoła wydaje, zapominając o sztucznym pompowaniu go. W Barcelonie wynegocjował sobie prawo do trenowania z pierwszym zespołem, ale grał tylko w rezerwach, które w tamtym czasie występowały w Segunda Division.

Spirala złych decyzji

Na drugim poziomie rozgrywkowym w Hiszpanii Halilović grał dużo i regularnie, ale raczej się nie wyróżniał. Rozegrał 29 spotkań, strzelił cztery gole i zanotował jedną asystę. Całkiem nieźle jak na 18-latka, ale bez większego szału. To było zdecydowanie za mało, by przebić się w pierwszej drużynie Barcelony. Zaliczył w niej tylko jeden epizod (28 minut na boisku) w Pucharze Króla. Czuł, że musi zmienić środowisko i choć początkowo jego ojciec nie chciał się na to zgodzić, trafił na wypożyczenie do Sportingu Gijon, wówczas grającego w hiszpańskiej ekstraklasie.

Ta decyzja jeszcze jako tako się broniła, bo przynajmniej grał tam regularnie na poziomie La Liga. 36 spotkań, 3 gole i 6 asyst w sezonie 2015/16 to wciąż było za mało, by wrócić do stolicy Katalonii z nadzieją na regularną grę, ale już wystarczyło, by ściągnąć na siebie uwagę innych klubów. Barca postawiła na nim kreskę, ale zdołała niejako uratować ten transfer pod kątem finansowym. Sprzedała go do niemieckiego HSV za 6 mln euro, czyli milion drożej, niż za niego zapłaciła.

  

O pobycie Halilovica w Niemczech nie ma się co rozpisywać. Najlepiej pokazują to liczby: 127 minut w sześciu występach na poziomie Bundesligi i 27 minut oraz gol w Pucharze Niemiec z drużyną z niższych lig. Dramat. Pół roku później z powrotem był w Hiszpanii, bo na półtora roku wypożyczyło go UD Las Palmas, gdzie zwłaszcza początkowo też szału nie było.

  

Skończyło się na 39 występach, dwóch trafieniach i czterech asystach. Liczby te kompletnie nie powalały jak na taki talent, ale mimo tego znów spadł na cztery łapy. Sporym kunsztem wykazała się jego agencja menadżerska, bo wsadziła go do klubu, który wprawdzie miał swoje problemy i był na etapie odbudowy swojej marki, ale nazwa AC Milan wciąż działa na wyobraźnię.

  

Nie poradził sobie ani w Mediolanie, ani w belgijskim Standardzie Liège czy holenderskim SC Heerenveen, do których był wypożyczany. W tym ostatnim klubie zasłynął takim oto strzałem „w okienko”.

  

Po wybuchu pandemii koronawirusa rozstał się z Milanem, a niedługo później podpisał kontrakt z grającym w Championship Birmingham City. Stamtąd po niespełna roku przeniósł się do innego angielskiego drugoligowca — Reading FC. Łącznie na zapleczu Premier League uzbierał od tamtej pory 28 występów (2 gole i 2 asysty).

Ja jeszcze żyję

Dziś Halilović ma 26 lat. Cały 2022 rok spędził na leczeniu kontuzji i rehabilitacji. Dd 30 czerwca jest do wzięcia za darmo. Portal transfermarkt.de wycenia go na 400 tys. euro, czyli — nikomu nie ujmując — mniej niż podrzędne gwiazdy PKO Ekstraklasy typu Alasana Manneh z Górnika Zabrze, z którym spotkał się w rezerwach FC Barcelony (1,2 mln euro), Jarosław Kubicki (1 mln euro), czy nawet Czesi Martin Pospíšil (700 tys. euro) i Petr Schwarz (600 tys. euro). Ekstraklasa to liga, w której mógłby spróbować się odbudować, ale krążące wokół niego hieny prędzej wsadzą go do jakiejś egzotycznej ligi na Bliskim Wschodzie albo w Azji, gdzie będzie zarabiał krocie, odcinając kupony od bycia wielkim, niespełnionym talentem europejskiej piłki.

FOT. twitter.com/FTalentScout

Piotr Janas

Udostępnij

Translate »