Jak to jest być matką na boisku?

Emerytowana już amerykańska piłkarka Joy Fawcett podczas swojej kariery nie tylko zagrała od deski do deski na trzech mundialach i dwóch igrzyskach, ale też – pomiędzy turniejami – urodziła trójkę dzieci. I choć przypadek „Soccer Mom” z pewnością jest inspirujący, u olbrzymiej części piłkarek marzenia o macierzyństwie nie idą w parze z karierą, a wręcz nierzadko zmuszają do jej przedwczesnego zakończenia. A mimo to dopiero w ostatnich latach zaczęły pojawiać się pierwsze regulacje jakkolwiek normalizujące rolę matki w świecie futbolu.

W większości przypadków, uwzględniając i tak kiepskie warunki pracy (niskie płace i krótkie kontrakty), ciąża dla piłkarki brzmi jak wyrok. Dokładając do tego jeszcze olbrzymie obciążenie fizyczne – powrót na szczyt po urodzeniu dziecka wydaje się być wręcz abstrakcyjny.

Nic więc dziwnego, że nawet w największych światowych ligach, grające matki można policzyć na palcach jednej dłoni. Z inicjatywy FIFPro w 2017 powstał raport, wedle którego aż 90% piłkarek planuje przedwczesne zakończenie kariery, z czego połowa ze względu na chęć urodzenia dziecka. W efekcie około 70% aktywnych zawodniczek mieście się w przedziale od 19 do 23 roku życia.

Soccer moms mają pod górkę

Historia Fawcett, która już 6 tygodni po jednej z ciąż karmiła dziecko piersią w przerwie meczu, zainspirowała pierwszą „falę” piłkarskich matek w Stanach. Carla Overbeck, Kate Markgraf, Danielle Fotopoulos czy Tina Ellertson – każda z nich, zapatrzona w tytaniczną „Soccer Mom” (która rzekomo po każdej z ciąż miała wracać na boisko w jeszcze lepszej formie fizycznej) – również decydowały się na połączenie ról.

Ten okres był pierwszym przebłyskiem pozytywnego trendu, w ramach którego macierzyństwo przestało być inherentnie łączone z zawieszeniem butów na kołku. Mimo to, jeszcze do niedawna postrzegało się je jako osobistą rewoltę przeciwko narzuconym normom.

Islandka Gudbjorg Gunnarsdottir, i tak odkładając ciążę na „po trzydziestce”, ażeby nie kłaść na szali swojej kariery, wyznała, że jako świeżej matce przyszło jej się zmierzyć z szeregiem pozasystemowych problemów.

Początkowo zdecydowała się zasymulować kontuzję – obserwowała bowiem wcześniej jak inne zawodniczki stygmatyzowały te, które w trakcie sezonu zachodziły w ciążę. Później opowiadała też o wyczuwalnej presji ze strony władz klubu.

– Miałam wrażenie, że martwili się o to, że nie postawię piłki nożnej na pierwszym miejscu – mówiła Gunnarsdottir w rozmowie z BBC. – To przecież oczywiste, że tego nie zrobię. To głęboko niesprawiedliwe, bo gdy męscy piłkarze mają dzieci, postrzega się ich jako „rodzinnych”. Nam z kolei wypomina się dodatkowe kilogramy czy rzekome zaniedbywanie treningów na rzecz dziecka. A jak za szybko wrócisz do gry, to jeszcze zakwestionują czy jesteś dobrą matką… – żaliła się Islandka.

I trudno podważyć zasadność jej porównania. W męskim futbolu posiadanie dzieci jest skrajnie znormalizowane (Phil Foden czy Raheem Sterling ledwo sami weszli w dorosłość, zanim stali się ojcami), a po każdym wygranym trofeum piłkarze celebrują ze swoimi dziećmi. Kiedy w 2019 roku Jessica McDonald świętowała wygrany mundial wraz ze swoim synem, ich zdjęcia obiegły internet w ekspresowym tempie.

Wówczas jedyna matka w reprezentacji USA również nie miała łatwo – jej urodzony w 2012 roku syn Jeremiah nierzadko z wózka oglądał treningi swojej mamy. McDonald nie miała wtedy ani środków, ani pomocy, by zapewnić mu należytą opiekę. A gdy zdarzał jej się na boisku moment zawahania albo niecelne podanie, mierzyła się z zarzutem, jakoby to „przez syna nie mogła się skupić na grze”.

Urlop macierzyński to „nowy standard”

W ostatnich latach do grona „soccer moms” dołączyły też zawodniczki z samego szczytu amerykańskiej piramidy. Najpierw uwagę wokół siebie skoncentrowała Sydney Leroux, publikując zdjęcia z treningów w szóstym miesiącu ciąży. – To po prostu praca z piłką, żadnego kontaktu. Nie biegam intensywnie i słucham mojego ciała. Wiem lepiej co z nim robić, niż ludzie piszący komentarze na Twitterze – pisała, odpierając krytykę klawiaturowych ekspertów.

 

Rok później, swoją córką chwaliła się kolejna ikona amerykańskiego soccera, Alex Morgan. Już cztery tygodnie po urodzeniu Charlie, podpisała kontrakt z angielskim Tottenhamem, a 14 dni później wybiegła na boisko.

Jej przypadek niejako zbiegł się z pierwszym w historii zatwierdzonym projektem zmian dotyczących macierzyństwa na poziomie FIFA. Interesariusze wprowadzili korekty do Regulaminu FIFA ds. Statutu i Transferu Zawodników, wyznaczając minimalny standard opieki nad ciężarnymi zawodniczkami, obligując krajowe federacje do dostosowania swoich regulacji.

Nowe zasady uprawniają zawodniczki do minimum 14 tygodni urlopu macierzyńskiego, podczas którego będą odbierać co najmniej 2/3 swojej dotychczasowej pensji. Co więcej, na kluby nałożono obowiązek „reintegracji” do kadry powracającej po ciąży zawodniczki, przy jednoczesnym obowiązku zapewnienia jej odpowiedniego zaplecza do karmienia piersią.

Na te kluby, które nie zachowają się do nowych reguł, zostaną nałożone sankcje finansowe, a nawet zakazy dokonywania transferów.

Jak to wygląda w Polsce?

FIFA zobligowała krajowe związki do wprowadzenia odpowiednich korekt do 1 lipca 2021 roku. 2 dni przed tą datą, Komisja ds. Nagłych PZPN podjęła uchwałę dostosowującą swoje akty prawne do nowych światowych standardów.

Nowe przepisy polskiego związku precyzyjnie bazują na minimalnym standardzie określonym przez FIFA. Polskim zawodniczkom również przysługuje 14 tygodni okresu płatnej nieobecności, „w tym co najmniej osiem tygodni do wykorzystania po porodzie”.

Ciekawy wydaje się być przepis zabezpieczający kontrakty ciężarnych zawodniczek. W regulaminie dyscyplinarnym czytamy:

„Za jednostronne rozwiązanie przez klub Kontraktu zawartego z zawodniczką z powodu jej ciąży, zajścia w ciążę, nieobecności z powodu macierzyństwa lub korzystania z praw związanych z macierzyństwem, klubom wymierza się następujące kary: a) pieniężna nie niższa niż 1.000 zł i nie wyższa niż 500.000 zł.; b) zakazu dokonywania transferów do Klubu na okres nie dłuższy niż 2 lata.”

Zdaniem wielu, przede wszystkim związków zrzeszających zawodników i zawodniczki, wprowadzone na świecie zmiany – o ile z pewnością należy postrzegać pozytywnie – są zaledwie pierwszym krokiem w dobrym kierunku. Przykładowo, według raportów FIFPro, 8 tygodni to za krótki czas na pełną – fizyczną i psychiczną – rekonwalescencję. Zamiast tego proponuje się od 10 do nawet 12 tygodni.

Warto też zaznaczyć, że w Polsce wciąż większą ochronę zapewnia matkom kodeks pracy – w polskim prawie zatrudnienie na mocy umowy o pracę gwarantuje 20 tygodni urlopu macierzyńskiego (jeśli dana zawodniczka poza kontraktem sportowym posiada UoP, ma prawo skorzystać z bardziej korzystnych dla siebie warunków).

Sytuacja piłkarek-matek się poprawia, natomiast wciąż jest daleko od norm, które od dawna są już po prostu powszechne i standardowe. Przy dzisiejszych zdobyczach w dziedzinach ginekologii czy opieki okołoporodowej, nawet w środowisku sportowym, od strony czysto biologicznej ciąża nie przekreśla już powrotu do pełnej (a nawet „pełniejszej”!) sprawności.

Kiedy w ślad za nauką podąży prawo, a do tego dołączy poprawa społecznej świadomości, piłkarki przestaną się obawiać macierzyństwa. A do tego, jakkolwiek zatrważająco to brzmi, wciąż daleko.

Fot. Twitter

Rafał Hydzik

Udostępnij

Translate »