Gdy na okładce FIFA 23 pojawia się kobieta… [Felieton]

Nie ma co zakłamywać rzeczywistości i udawać, że ogłoszenie okładki gry z serii FIFA ma jakiekolwiek większe znaczenie. To z reguły łatwy do przeoczenia wstęp do corocznej kampanii marketingowej, którą EA Sports opanowało już do absolutnej perfekcji (sprzedawać rok w rok niemal identyczny produkt, za stale wysoką cenę? Chapeau bas!) Tak było aż do tego roku, kiedy to Kanadyjczycy postanowili dokonać bezpardonowego zamachu na nie tylko wartości, ale i wyczucie estetyki czy przyzwoitości swoich graczy, umieszczając na okładce… tak jest, umieścili na okładce kobietę. Albo „babę”, „Indianina” czy „nowy nabytek męskiej drużyny Chelsea”, jak czytam pośród reakcji. I tak właśnie (bogu ducha winna) Sam Kerr uświadomiła nam, że na coś tak wstrząsającego, jak kobiety w przestrzeni publicznej, chyba jeszcze nie jesteśmy gotowi…

Wczoraj natknąłem się na wspaniale urocze nagranie – w decydującym meczu kwalifikacyjnym do Pucharu Narodów Afryki pomiędzy Marokiem a Nigerią doszło do konkursu jedenastek. Piłką meczową okazał się rzut karny wykonany przez Rosellę Ayane, która bez większego namysłu podeszła do piłki, kopnęła ją prosto w siatkę i kompletnie niezainteresowana odwróciła się w stronę swojej drużyny.

Przez kilka sekund nie miała pojęcia, że właśnie wysłała swój kraj na pierwsze w historii mistrzostwa kontynentu. Nie było u niej krztyny arogancji (piję tu do słynnego „listonosza” Balotellego) – ona dosłownie nie wiedziała co się dzieje, dopóki ryk trybun nie pomógł jej połączyć faktów.

Dlaczego od tego zaczynam? Otóż dlatego, że z trudem odpieram wrażenie, że ten moment dezorientacji Ayane, poza swoim oczywistym szalenie sympatycznym charakterem, jest niejako symbolicznym ujęciem powszechnego postrzegania kobiecego futbolu. Grupa pogubionych dziewczynek próbujących, oczywiście nieporadnie, naśladować mężczyzn. Jednak dopóki jedna przestrzeń z drugą się nie pokrywała, nie było „problemu”.

A ten pojawił się w momencie, w którym kobiety miały czelność zawalczyć o swoje. Temat płac przewałkowano już wzdłuż i wszerz, choć wciąż skutecznie wywołuje on z jaskiń domorosłych ekonomistów, tłumaczących proporcje przychodów i zarobków. Ale nie o płacach dziś piszę (bo i ileż można?) – kobiety zaczęły rozpychać się łokciami w dotąd skrajnie patriarchalnej przestrzeni, co jest – i nie dam sobie wmówić, że tak nie jest – bardzo pozytywnym zjawiskiem.

I nie mam wyłącznie na myśli kwestii demokratyzacji dostępu do sportu, u którego fundamentów leży egalitaryzm. Popularyzacja dyscypliny wśród kobiet, która postępuje w niesamowitym tempie (przepełnione Camp Nou na Klasyku mówi samo za siebie), ma też pozytywne skutki dla mężczyzn.

Druga strona medalu, o której mówi się bowiem znacznie mniej, to mizoandryczne (mizoandria to nienawiść albo silne uprzedzenie do mężczyzn) nastroje kobiet względem piłki nożnej. Tu piję do najbardziej jaskrawego przykładu, czyli twórczości dr hab. Magdaleny Środy na łamach „Wysokich Obcasów”, natomiast nie ona jedyna pisze o „nażelowanych piłkarzykach” czy „bezmózgich kibicach” (a o tym kiedy indziej).

To oczywiście mechanizm leżący gdzieś pomiędzy obroną a wyparciem – może i wy nas tu nie chcecie, ale nas to właściwie w ogóle nie interesuje. Czy ten sztuczny i toksyczny mur pomiędzy stronami, który w dodatku stoi na tak śmiesznie lichych fundamentach, nie byłoby warto wyburzyć w cholerę?

Ale do brzegu – Sam Kerr, okładka FIFA. Zanim jednak wypocę tu swoje przemyślenia, podzielę się krótką analizą, na duży wyrost nazwaną badaniem, którą przeprowadziłem chwilę przed napisaniem tego felietonu. Zajrzałem w dwa miejsca, które pozwoliłyby względnie miarodajnie ocenić nastroje polskich graczy względem nowej okładki. „Względnie”, bo pozytywne głosy z reguły preferują milczeć. A szkoda.

Próba badawcza – Polski fanpage gry FIFA oraz strona „Kartomania – FIFA Ultimate Team i nie tylko”, statystycznie największa społeczność w kraju skoncentrowana w tej tematyce. Na obu stronach znalazłem wpis ogłaszający nową okładkę, po czym pokategoryzowałem komentarze (odrzucając przy tym te, które zupełnie nie dotyczą tematu).

  • Prawie 18% komentarzy było jawnie seksistowskich (sugerujących, że lepszym wyborem byłaby np. Alisha Lehmann, która w karierze rozegrała nieco więcej meczów, niż Kerr w samej reprezentacji. Zmywanie naczyń wolałbym przemilczeć)
  • 7% komentujących określiło Sam Kerr mężczyzną („kolesiem”, „chłopem”, „ziomkiem”)
  • Aż (każda liczba zasługuje tu na „aż”) 8 komentarzy było rasistowskich („Chińczyk”, „Indianin”, „Winnetou”)

Jest natomiast jeszcze jeden trop, który postanowiłem wyszczególnić – równo 15%, czyli 41 komentarzy, to były ostentacyjne próby zademonstrowania niewiedzy. „Ku*wa kto to?”. „Co to za baba, kim ona jest?”. „Musiałem sprawdzić jej płeć”. I wiele więcej, każdy z setkami reakcji.

Nie tylko obserwujemy tu niebezpiecznie pogłębiający się kult niewiedzy, ale przede wszystkim – rażąca i bezwstydną dehumanizację, przy gromkiej owacji. Zupełnie bezkarnie odbiera się Samancie Kerr jakąkolwiek podmiotowość – wyjadacz gier z serii FIFA jest bowiem ponad to, by poświęcić niecałą minutę na uzupełnienie swojego braku. Łatwiej go zamanifestować i zebrać poklask. Bo skoro ja nie znam Sam Kerr, to co ona u diabła robi na okładce najpopularniejszej gry piłkarskiej?!

A co jeśli co 10 gracz, z czystej ciekawości, wklepie nazwisko Kerr w Google? A co 30 wczyta się w jej niemal niekończącą się listę indywidualnych wyróżnień? Co 50 przekona się, że Sam uderzyć potrafi jak słynna armata z kłodzkiej twierdzy? i wreszcie, niech nawet będzie co 500, włączy mecz, by zobaczyć najlepszą piłkarkę w Anglii na żywo? Czy nie będzie można nazwać to sukcesem?

Jednym z najczęściej przewijających się kontrargumentów do zasadności takiego posunięcia, jest statystyka mówiąca o tym, że ledwie 4% graczy FIFA skorzystało z możliwości zagrania meczu kobietami. Nie mówi się jednak o tym, że ten tryb wrzucony jest na doczepkę, nie jest w żaden sposób uatrakcyjniany ani rozwijany od lat. I właśnie obecność Kerr może być przesłanką, że coś się wreszcie w tej przestrzeni zmieni.

Sęk w tym, by nie postrzegać takich działań w kategorii inwazji – popularyzacja jednego nie musi, i de facto nie odbywa się kosztem drugiego. Nikt Ci, drogi graczu, nie zabierze kadry Stali Mielec, czy siedemnastej z rzędu karty specjalnej Kyliana Mbappe. A ta kobieca piłka – niech sobie tam pomiędzy nimi będzie. Nikt tego przecież nie ogląda, prawda?

A na koniec umieszczamy jedną z wielu bramek, które zdobyła w tym roku Sam Kerr. Tym, którzy uważają, że i oni mogliby się znaleźć w jej miejscu, życzymy by przynajmniej różowym balonem na urodzinach cioci udało im się powtórzyć to, co potrafi Australijka.

Rafał Hydzik

fot. Pexels

Udostępnij

Translate »