Kolejna kompromitacja władz Formuły 1

Włodarze Formuły 1 oraz FIA ponownie się skompromitowali i jak zwykle chodzi o to samo – o pieniądze, które straciliby, gdyby postąpili słusznie. Brak reakcji na ataki rakietowe w pobliżu toru, na którym odbywa się GP Arabii Saudyjskiej to kolejna sytuacja, po wydarzeniach podczas m.in. GP Stanów Zjednoczonych, Australii i Belgii, która zostawi plamę na wizerunku F1.

Kontrowersji w Arabii Saudyjskiej ciąg dalszy

Na początku tygodnia doszło do ataków rakietowych w stronę Dżuddy – miasta, w którym odbywa się Grand Prix Arabii Saudyjskiej. Włodarze Formuły 1 przyglądają się sytuacji, a konkretniej sytuacji swojego portfela.

Kontrowersji wokół tego Grand Prix nie brakuje – w 2020 roku ruszyła akcja pod hasłem #WeRaceAsOne, która miała na celu wszystko co dobre – wspomagać walkę z COVID-19, rasizmem i ogólną dyskryminacją w społeczeństwie. Tymczasem Formuła 1 dobiła sobie tak po prostu targu z Arabią Saudyjską na organizowanie Grand Prix w tym państwie. Jak doskonale wiemy, kraje arabskie nie słyną z pełni praw dla wszystkich. Łaską było saudyjskie pozwolenie kobietom na prowadzenie samochodu w 2018 roku. Mimo zniesienia zakazu nadal istnieje jednak wiele przeszkód ku temu, aby mogły one spokojnie zdać egzamin na prawo jazdy i jeździć samochodem. 

O co konkretnie chodzi? 

Od 2015 roku Arabia Saudyjska jest zamieszana w wojnę domową na terenie Jemenu. Grupa Huti przeszła do ofensywy i w ostatnich dniach na celowniku mieli Dżuddę. Na początku tygodnia jedna z rakiet najprawdopodobniej trafiła w jeden z bloków koncernu Aramco i doszło do dużej eksplozji. Czy wyścig ma prawo się odbyć, skoro kilka dni przed przyjazdem Formuły 1 dochodzi do tak niebezpiecznego zdarzenia?

Cóż, to nie był jednorazowa sytuacja. Podczas piątkowej pierwszej sesji treningowej Max Verstappen zapytał przez radio czy wszystko jest w porządku z jego autem, ponieważ czuł mocny zapach spalenizny. Z autem wszystko było w porządku, inni kierowcy tez nie mieli problemów ze swoimi maszynami. Kilkanaście kilometrów od toru ponownie uderzyła rakieta, ponownie w skład koncernu Aramco. Doszło do kolejnej eksplozji. 

 

Mimo zagrożenia postanowiono zorganizować drugi trening i kwalifikacje do wyścigu Formuły 2. Po skończeniu piątkowych zajęć o 22:00 zwołano zebranie szefów zespołów w sprawie tego, co zaszło. Narada w tej sytuacji powinna być krótka i stanowcza – nie jedziemy i kropka. Jednak my lubimy polemikę, jak to mówi pewien komentator. Narada trwała, zespoły, jak i przedstawiciele F1 i FIA byli zgodni, że… jedziemy. Następnie zwołano zebranie wśród kierowców, a od czasu do czasu wpadał do nich prezydent F1, Stefano Domenicali

 

Ostatecznie obrady zakończyły się o trzeciej rano. Zespoły i FIA były za tym, aby jechać, natomiast zawodnicy byli przeciwni, ale kto by słuchał tego, co kierowcy mają do powiedzenia. Doszło więc do kolejnej degrengolady w Formule 1 – Formule 1, w której nie uczą się na własnych błędach. A to wszystko zaczęło się w 2005 roku. 

Grand Prix Stanów Zjednoczonych 2005 

Sytuacja bardzo dobrze znana większości fanów Formuły 1. Do wyścigu na torze Indianapolis Motor Speedway zgłoszono dwudziestu kierowców, jednak wystartowało tylko sześciu. Było to spowodowane bojkotem kierowców i zespołów jeżdżących na oponach Michelin. Podczas treningów doszło do groźnych wypadków w zakręcie numer 13. Francuski dostawca opon ostrzegał zespoły, że konfiguracja toru, nachylenie zakrętu 13, jak i stan nawierzchni jest zły. FIA wtedy odrzuciła prośbę Michelin o zmianę konfiguracji zakrętu 13, twierdząc, że byłoby to krzywdzące dla zespołów używających opon marki Bridgestone. Koniec końców wszyscy zawodnicy ustawili się na polach startowych, ale po okrążeniu formującym ekipy jadące na oponach Michelin zjechały do boksu i nie pojawiły się na torze. Do wyścigu wystartowały tylko trzy zespoły: Ferrari, Jordan i Minardi.

Grand Prix Australii 2020 

Początek nowego sezonu Formuły 1 i początek pandemii COVID-19. Zawodnicy w wywiadach z prasą sami przyznają, że nie mają pojęcia, co tu robią i dlaczego w ogóle przyjechali się tu ścigać. Lewis Hamilton wypowiedział wtedy słynne zdanie „Cash is King”. Cały padok, jak i kibice byli dość mocno zakłopotani, ponieważ nie wiedzieli, co się stanie. Dodatkowo gruchnęła jak piorun z nieba wieść, że jeden z członków ekipy McLarena miał pozytywny wynik na koronawirusa. McLaren niedługo po tym ogłosił, że wycofuje się z wyścigu. Poza ekipą z Woking także były dwa przypadki zakażenia w ekipie Haas. Niedługo po ogłoszeniu McLarena inne zespoły także stwierdziły, że trzeba się zastanowić nad odwołaniem Grand Prix. Minęło bardzo wiele godzin, jednak nikt nic nie ogłaszał. Zgodności wśród ekip także nie było, a niektórzy zawodnicy już sami zadecydowali za swoje zespoły. Sebastian Vettel i Kimi Raikkonen byli już w drodze powrotnej do domu, kiedy inni debatowali. Ostatecznie na kilkadziesiąt minut przed rozpoczęciem pierwszego treningu podjęto decyzję o odwołaniu wyścigu. Była to pierwsza tak duża kompromitacja Formuły 1 od wcześniej wspomnianego zdarzenia w 2005 roku. 

 

Grand Prix Belgii 2021

Michael Masi był postacią tragiczną jeśli chodzi o całe FIA i historię stanowiska dyrektora wyścigu, a to wydarzenie było jedną z większych kompromitacji jego postaci. Przez ponad cztery godziny oglądano, jak pada deszcz. Kibicom, którzy także poza F1 lubią skoki, mogło to przypominać częste zjawisko, jakim jest przekładanie startu, bądź wznowienia sesji z powodu wiatru. Ostatecznie obmyślono genialny plan, aby rozegrać „wyścig” za samochodem bezpieczeństwa. Jednak nawet ten plan zepsuto. Zawodnicy przejechali dwa okrążenia, ale już podczas pierwszego wywieszono czerwoną flagę. Uwzględniając fakt, że według regulaminu, kiedy wywiesza się czerwoną flagę, liczy się wyniki z poprzedniego kółka, a poprzedniego okrążenia nie było – to skąd te wyniki? Tę nieprawidłowość wytykali mu nawet szefowie i konsultanci zespołów. Ostatecznie jednak skończyło się tak, jak planowano. Przejechano dwa kółka – nieważne, czy zgodnie z regulaminem, czy nie. Wyłoniono zwycięzcę, punkty rozdano i jedziemy na kolejną rundę. 

 

Kuriozalnych sytuacji w Formule 1 nie brakuje. Możemy mieć jedynie nadzieje, że będzie ich jak najmniej i nikt nigdy nie przypłaci zdrowiem albo życiem podobnych decyzji.

Fot. Red Bull

Autor: Maksymilian Marciniak 

Udostępnij

Translate »