Werdykt sercowy – czy to koniec kariery?

„Czy naprawdę byłbym w stanie grać, wiedząc, że na linii bocznej ktoś z defibrylatorem czeka, aż coś mi się wydarzy?” – pytał samego siebie, może retorycznie, a może właśnie nie, Sinan Bityqi. Nie sposób wyobrazić sobie, jakim ciosem dla zawodowego sportowca jest werdykt jednego badania, jednej pieczątki, natychmiast kończącej karierę. Nie każdy ma jednak tyle szczęścia co Christian Eriksen, a tym bardziej – nie każdego stać, by to szczęście wystawić na próbę. Choroby serca pogrzebały kolejną piłkarską karierę – tym razem Enocka Mwepu. Ale czy to aby na pewno jego koniec w świecie futbolu?

Mwepu w rodzinnej Zambii był bożyszczem, by obrazoburczo nie napisać „bogiem”. Mało któremu dzieciakowi, choćby o największym wachlarzu naturalnych zdolności, udaje się wyrwać z Afryki. Dlatego właśnie ci dwaj – Patson Daka i Enock Mwepu, w oczach swoich rodaków wyrośli nie tylko na piłkarskich idoli, ale stali się symbolem nadziei i wiary w lepsze jutro.

Na początku tego tygodnia przy Uniwersytecie Zambijskim wybrzmiała muzyka funeralna. Może i mało to taktowne, tym mniej smaczne, lecz wraz z oficjalnym komunikatem o zakończeniu kariery Enocka Mwepu, coś w młodych Zambijczykach rzeczywiście umarło.

W ubiegłym tygodniu, piłkarz Brighton wsiadł w samolot do ojczyzny na zgrupowanie, z opaską kapitańską w bocznej kieszeni torby. Oficjalne oświadczenie Brighton informuje, że wówczas „poczuł się źle”, jednak w kuluarach mówi się, że w obliczu ciężkiego zawału ledwo uszedł z życiem.

Już dzień później świat obiegła informacja, że niezwykle ciekawie zapowiadający się pomocnik odwiesza buty na kołku. Ot tak, z dnia na dzień. A Mwepu? Zobaczcie sami:

Może nie Bóg, ale…

I w tym miejscu pragnę przywołać piękną, choć tragiczną historię Sinana Bytyqiego. Gdy syn rodziny imigrantów, której udało się zbiec z Kosowa do Austrii, trafił do akademii Manchesteru City, w jego domu polały się rzewne łzy. Także i on stał się w rodzinnych stronach symbolem nadziei.

A na Wyspy bynajmniej nie trafił za ładne oczy. Śmiało stawiał kolejne kroki w kierunku pierwszej kadry, a w celu podreperowania swoich szans na grę w najlepszej lidze świata, udał się na dwa kolejne wypożyczenia do Holandii. Tam radził sobie różnie, przeważnie borykając się z kontuzjami, jednak widać było po nim, że gdzieś w szufladzie trzyma te słynne „papiery na granie”.

Pewnego razu wezwano go do gabinetu trenera, gdzie już czekali wszyscy asystenci i fizjoterapeuci. Zmieszany Sinan odebrał od nich kartkę z wynikami badań i instrukcję, by wsiąść w pierwszy samolot do Manchesteru. Tamtejsi lekarze postawili wyrok – kardiomiopatia przerostowa.

Z tym schorzeniem nie ma żartów – to najczęstszy powód nagłych śmierci sportowców. Mówiąc wprost – połączenie kardiomiopatii przerostowej z wysiłkiem fizycznym prowadzi do arytmii, a stąd już tylko krok w kierunku najgorszego. – Usłyszałem, że kontynuując karierę, mam 4 procent szansy na nagłe zatrzymanie serca. Jeśli ją zakończę, szanse spadają do jednego procenta – tłumaczył Bytyqi, który rzekomo decyzję podjął na miejscu.

Olbrzymia w tym jednak zasługa klubu, który ani myślał wystawić Kosowianina za próg i pomachać mu chusteczką. Txiki Begiristain, pełen podziwu mądrości młodego piłkarza, dołożył wszelkich starań, by ułożyć mu dalszą karierę. – Powiedział nawet, że jeśli zamierzam otworzyć sklep na stadionie, to mi w tym pomoże – śmiał się Bytyqi.

Najpierw klub wysyłał go do obserwowania piłkarzy na wypożyczeniu, a później pomógł skompletować uprawnienia skauta, dzięki którym znalazł zatrudnienie w Manchesterze City jako skaut w rejonie Austrii i Szwajcarii.

 

Dziś Kosowianin, mając ledwie 27 lat na karku, drąży w świecie futbolu jeszcze dalej. Aktualnie trudni się pracą trenerską, w niższych ligach austriackich.

Trzymajmy kciuki i serca

Wyrok, jakkolwiek to brzmi, nie musi być dla Enocka Mwepu wyrokiem. Sam w swoim oświadczeniu zadeklarował, że jeszcze nie chce się rozstawać z piłką, a Brighton jawi się jako klub o odpowiednich warunkach i wartościach, by mu w tym pomóc. A wybór ścieżek kariery dla 24-latka z udaną przeszłością w Premier League jest co najmniej przyzwoity.

I choć jest to podszyte ogromnej skali ludzką tragedią, trudno nie trzymać kciuków za to, by przykłady Bytyqiego czy (miejmy nadzieję) Mwepu otworzyły bramę nowego trendu, który – po przypadku Christiana Eriksena i zwiększeniu uwagi poświęcanej sercom piłkarzy – ma teraz ogromne szanse, by złapać wiatr w żagle.

Piłkę nożną nie stać już bowiem na kolejnego Cheicka Tiote, Marca Vivienne’a Foe czy Davide Astoriego.

Rafał Hydzik

Udostępnij

Translate »