Król, który nie chce do Europy

Gabriel Barbosa Almeida, lepiej znany jako „Gabigol”, to niekoronowany piłkarski król Ameryki Południowej. W cyklu #JaJeszczeŻyję przypominamy napastnika, który miał być nowym Neymarem, ale odbił się od Europy. W ojczyźnie jest wielką gwiazdą, ale na Starym Kontynencie mało kto o nim pamięta. Sam nie pali się do ponownej przeprowadzki za ocean, choć ma już 26-lat.

Gabigol to postać nietuzinkowa. Już jako dziecko strzelał bramki w ilościach hurtowych, imponował szybkością i lekkością dryblingu. Pod względem technicznym to typowy Brazylijczyk. Miał wszystko, by stawiać go w kolejce zawodników mających nawiązać do dokonań Ronaldo Nazario, Rivaldo, Ronaldinho i doszlusować do Neymara, od którego jest tylko cztery lata młodszy. Media w Brazylii interesowały się nim od najmłodszych lat.

Pierwsze kroki na murawie stawiał w legendarnym Santosie, tym samym, w których rozbłysły gwiazdy Pele i Neymara. Ma status wychowanka tego klubu, w pierwszej drużynie debiutował mając 16 lat i 8 miesięcy. W Santosie zaczął brylować na scenie krajowej i międzynarodowych arenach. Grał we wszystkich reprezentacjach Brazylii od U-17 wzwyż. Podpisał 5-letni kontrakt, w którym wpisano klauzulę odstępnego na poziomie 50 mln euro. W tamtym momencie była to kwota z kosmosu, ale już w pierwszym pełnym sezonie zdobył 21 bramek, wyprzedzając m.in. etatowego wówczas strzelca drużyny Leandro Damião. Nie był wówczas zawodnikiem regularnie grającym w pierwszym składzie, bo poza Damião w Santosie był jeszcze Robinho.

Transfer do Europy był tylko kwestią czasu, choć nikt się nie palił, by za nastoletniego Brazylijczyka płacić 50 mln euro. Na głównych kandydatów do sprowadzenia go wyrosły Liverpool, Benfica Lizbona i Inter Mediolan. Ostatecznie zawodnika i jego pracodawcę, ofertą opiewającą na 30 mln euro, przekonali do siebie Nerazzurri. Mediolan oszalał na jego punkcie jeszcze przed pierwszym meczem. Kibice zachwycali się kompilacjami bramek i tricków na YouTube, podziwiali statystyki strzeleckie. Miał być rozwiązaniem na tu i teraz.

  

Oczekiwania względem jego osoby były tym większe, że dosłownie chwilę przed transferem wygrał z reprezentacją Brazylii olimpijskie złoto, tworząc z Neymarem i Gabrielem Jesusem zabójcze trio. Tu nie miało co pójść nie tak, a jednak nie wyszło…

Imprezy i nowe fryzury ważniejsze od taktyki

W Interze na przestrzeni sezonu rozegrał 9 meczów i to w niepełnym wymiarze czasowym. Zdobył jednego gola i ogólnie nikt nie rozumiał, dlaczego tak się dzieje. Kiedy już pojawiał się na boisku — potrafił zachwycić. Grał na wskroś widowiskowo, podobał się kibicom, a jedyna bramka dała Interowi 3 punkty (wygrana 1:0 z Bolonią). Nie podobał się jednak trenerom i liczba mnoga nie jest tutaj przypadkowa. Zaczynał u Franka de Boera, znanego ze stawiania na młodych zawodników, ale zdaniem Holendra Gabigol był zbyt surowy taktycznie, by sprostać wymogom Serie A.

Nerazzurri w sezonie 2016/17 zawodzili na całej linii, dlatego w trakcie rozgrywek De Boera zastąpił najpierw trener tymczasowy Stefano Vecchi, a potem Stefano Pioli. Żaden z nich nie widział Brazylijczyka w wyjściowym składzie, mimo że ten ostatni zaraz po przyjściu otwarcie twierdził, że chce go ocenić przez pryzmat ligowego boiska. Włoskie media rozpisywały się o rozgrywkowym usposobieniu Gabigola, lubującego się w imprezach do białego rana, co skutkowało spóźnieniami na treningi. Był też (jest?) wybitnym narcyzem, przez co nie do końca odnajdował się w szatni. Często był obiektem drwin, jak wtedy, gdy tuż przed przyjściem do Interu zafarbował sobie… brodę.

  

Po straconym roku w Mediolanie przeniósł się na zasadzie wypożyczenia do Benfici, która wciąż się nim interesowała. Tam mógł porozumiewać się w ojczystym języku i to w klubie znanym ze szlifowania piłkarskich diamentów. Warunki wydawałoby się idealne, ale jak powiedział prowadzący go tam trener Rui Vitória — Gabigol rozgrywał własne mecze. Za często grał pod siebie, zamiast skupić się na pomaganiu drużynie. Nie potrafił nie być centralną postacią, nie radził sobie z drugoplanowymi rolami. Już w styczniu odesłano go do Mediolanu.

Lepiej się sponiewierać w Brazylii, niż pocić w Europie

Czas w Portugalii był jeszcze bardziej stracony. Słabsza liga, jeszcze mniej występów (łącznie 5 meczów i 1 gol) i poczucie ogromnego zawodu. 22-letni Gabigol zrozumiał, że musi się odbudować w miejscu, w którym zawsze będą w niego wierzyć. Inter wypożyczył go do Santosu, gdzie w 42 spotkaniach zdobył 19 goli. Popularnych Santástico nie było stać na wykup, ale zgłosił się inny wielki klub z Kraju Kawy — Flamengo Rio de Janeiro. Czerwono-Czarni najpierw wypożyczyli go za 700 tys. euro, a potem wykupili za 17,5 mln euro. Musieli to zrobić, gdyż na wypożyczeniu wszechstronny napastnik strzelił 34 gole i zanotował 11 asyst w 41 meczach. Stał się wielki, jak nigdy dotąd. Transfer definitywny był wydarzeniem dla całej Brazylii, bo Flamengo to klub mający blisko 50 mln kibiców.

  

W Rio de Janeiro jest uwielbiany, sięga po tytuły króla strzelców brazylijskiej Série A i Copa Libertadores. Jest zwolniony z zadań defensywnych, gra głównie na środku ataku, a nie — jak bywało to w Interze czy Benfice — na skrzydle. Także dlatego nie zamierza się stamtąd ruszać. Poczuł to na własnej skórze, że w Europie musiałby dostosować się do wymogów taktycznych najlepszych trenerów, a nie tylko dryblować i strzelać bez opamiętania. W Brazylii wybaczane jest mu wszytko. By stać się gwiazdą europejskiego formatu, zmienić musiałby też styl życia, a to raczej nie wchodzi w grę. Przynajmniej nie teraz.

– Wakacje to są po to, żeby się sponiewierać. Wiem, że jutro wszystkie media będą mnie cytować, ale mam wolne, byłem królem Ameryki Południowej, co roku jestem najlepszym strzelcem w Brazylii. Tak, piję sobie whisky i słucham rapu. Od stycznia wrócę do treningów – powiedział dziennikarzowi gazety „La Nacion”, odpowiadając na pytanie o udział w słynnej nielegalnej imprezie w klubo-kasynie w Sao Paulo. Przyłapali go tam paparazzi, a potem policja. To był okres szalejącej pandemii i obowiązywał zakaz gromadzenia się. Tymczasem na wspomnianej imprezie w najlepsze bawiło kilkaset osób. Gabriel Barbosa na widok funkcjonariuszy… schował się pod stołem. Był pijany, więc znalezienie go nie było szczególnie trudne. Został odwieziony na komisariat i przesłuchany.

#JaJeszczeŻyję

W Europie tego typu wybryk mógłby być przyczynkiem do rozwiązania umowy i to z winy zawodnika. W Brazylii wiadro pomyj wylano, ale na organy ścigania, które „nie pozwalają ludziom się bawić”. Wakacje się skończyły, Gabigol dalej grał jakby nigdy nic i dalej strzelał jak na zawołanie. Ostatnio znów zrobiło się o nim głośno, bo pobił mający 42 rekord. Został najmłodszym w historii zawodnikiem, który strzelił 100 bramek w brazylijskiej Série A. Dokonał tego, mając 26 lat i 5 dni, dokładnie w dwusetnym meczu w koszulce Flamengo. Historia piszę się sama.

  

Jest wystarczająco młody, by jeszcze raz zaatakować którąś z lig TOP 5 w Europie, ale na tę chwilę nie pali się do powrotu na Stary Kontynent. Mówi się, że najlepszy wiek dla napastnika jest między 27. a 29. rokiem życia, więc niczego nie można przesądzać. Może w pewnym momencie uzna, że w ojczyźnie osiągnął już wszystko i skusi się na jedną z ofert. Chętnych na jego usługi nie brakuje. Chętnych przybywa.

FOT. twitter.com/gabigol

Piotr Janas

Udostępnij

Translate »