Laleczka Chucky, która straszy na boisku

Do rozpoczęcia mistrzostw świata w Katarze pozostały 32 dni. W cyklu #GwiazdaRywala przybliżamy postać Hirvinga Lozano. Jedna z największych nadziei meksykańskiej piłki, kolega Piotra Zielińskiego z Napoli, będący na radarze Manchesteru United. Czy 22 listopada da się we znaki Biało-Czerwonym?

Hirving Lozano to po postać wyłamująca się ze standardów meksykańskiej piłki. Bogata północnoamerykańska liga, płacąca bardzo duże pieniądze swoim piłkarzom (nie jest ograniczana przez limity płacowe znane m.in. w sąsiedniej MLS) często rozleniwia piłkarzy. Nie widzą potrzeby wyjeżdżania do Europy, bo na miejscu mają wszystko: ogromne, często wypełniające się do ostatniego miejsca stadiony, sławę, pieniądze i status gwiazd. Poniekąd cierpi na tym reprezentacja, która nigdy w swej historii nie zaszła na mundialu dalej, niż do 1/8 finału.

Loznano jest wychowankiem CF Pachuca. Dołączył do akademii tego klubu, mając zaledwie 10 lat, co było też sporym wyzwaniem dla jego rodziny. Już wtedy zdradzał spory potencjał i wyróżniał się na tle rówieśników szybkością i techniką. Debiut w meksykańskiej ekstraklasie zaliczył mając skończone 18 lat, więc nie jakoś przesadnie szybko, ale był on piorunujący. Na Estadio Azteca, jednym z największych stadionów świata, strzelił decydującą o wygranej swojej drużyny bramkę przeciwko Club America. Potrzebował do tego zaledwie 5 minut od wejścia na boisko. Tak narodziła się jego legenda.

Szybko przebił się do składu „Tuzos” i sezon w sezon poprawiał swoje osiągnięcia pod względem goli i asyst. Równie szybko jego nazwisko trafiło do notesów zagranicznych skautów, a najbardziej zdeterminowane było holenderskie PSV Eindhoven. Pierwsza oferta opiewająca na 7 mln euro została odrzucona. Niełatwo było przekonać do sprzedania swojej perełki właściciela Pachuci, albowiem był nim (i jest nadal) Carlos Slim, magnat z branży telekomunikacyjnej, właściciel Telmexu. Zdaniem magazynu „Forbes” to siódmy najbogatszy człowiek na świecie.

Holendrzy nie ustawali w staraniach i rok później położyli na stole 12,5 mln euro, bijąc przy okazji swój rekord transferowy. To ostatecznie wystarczyło, bo jak wiadomo, z niewolnika nie ma pracownika, a Chucky Lozano bardzo chciał spróbować sił w Europie.

  

Chucky to pseudonim nadany mu w młodzieńczych latach przez kolegów i nawiązywał do horroru „Laleczka Chucky”. Po prostu uwielbiał… straszyć. Chował się w szafie, za drzwiami, pod łóżkiem itd. Przylgnęło to do niego i dziś, choć ma już 27-lat wciąż wszyscy wołają na niego Chucky Lozano, zwłaszcza w ojczyźnie. Zresztą demony rodem z horrorów czasem przejmowały nad nim kontrolę, zwłaszcza na początku europejskiej kariery. Dostał dwie czerwone kartki na przestrzeni jednego sezonu w PSV, za wszczynanie awantur na murawie.

– Nie jestem nerwowy, po prostu czasami potrzebuję trochę adrenaliny – tłumaczył swoje wybryki w jednym z wywiadów. Co ciekawe zdaniem trenerów poza boiskiem nigdy nie było z nim problemów. Nie spóźniał się na treningi, nie imprezował, nie zmieniał kobiet jak rękawiczki. Jego serce jest zajęte od bardzo młodych lat. Już w 2014 roku pobrał się ze swoją ówczesną dziewczyną Ana Obregon i ma z nią dzieci. Życiowo już wtedy był zaskakująco bardzo ułożony.

W Eredivisie spędził 2 lata. Był gwiazdą rozgrywek. Rozegrał w tym czasie blisko 80 spotkań dla drużyny ze stadionu Phillipsa, strzelił 40 goli i miał 23 asysty. Walnie przyczynił się do zdobycia przez PSV mistrzostwa w 2018 roku. Potem był gwiazdą Meksyku na mistrzostwach świata w Rosji, gdzie „El Tri” ograli broniących tytułu Niemców 1:0 po jego golu i pokonali Koreę Południową 2:1. Dzięki temu wyszli z grupy obok Szwecji, kosztem Niemców i Koreańczyków.

Jasnym stało się, że PSV nie będzie w stanie zatrzymać go na dłużej, ale finalnie spędził w Holandii jeszcze jeden sezon. Problemem nie był brak chętnych, bo parol na niego zagięły m.in. Tottenham czy FC Barcelona, tylko oczekiwania aktualnego pracodawcy, z którym miał kontrakt ważny do 30 czerwca 2023 roku. Holendrzy wyceniali go na 60-70 mln euro. Wówczas nikt nie odważył się zaryzykować tak ogromnych środków.

Próba podboju TOP 5

Nieco łatwiej było go wyciągnąć rok później. Łatwiej i nie łatwiej, bo Meksykanin w drugim kolejnym sezonie zdobył dwucyfrową liczbę bramek i asyst. Drugi raz z rzędu przekroczył w klasyfikacji kanadyjskiej (suma goli i asyst – przyp. red.) 30 punktów. Po bardzo długich negocjacjach wykupiło go SSC Napoli. Właściciel i prezes klubu Aurelio De Laurentiis z ciężkim sercem zgodził się wydać na ten ruch 45 mln euro, o czym opowiadał potem w telewizji.

  

Pod Wezuwiuszem z jego przyjściem wiązano olbrzymie nadzieje. Spotkał się tam z nieporównywalnie większą presją niż w Eredivisie i nie od razu stał się gwiazdą. Do dziś właściwie nie można powiedzieć bez wzbudzania kontrowersji, że jest w piątce najlepszych piłkarzy Serie A, ale już w dziesiątce zapewne się mieści. Przez ten czas stał się dobrym kumplem Piotra Zielińskiego, a o tym jak dobrze potrafią ze sobą współpracować, świadczą m.in. takie akcje:

  

Przez trzy lata rozegrał w Napoli 126 spotkań, zdobył 29 goli i ma 16 asyst. Pewnie te liczby byłby lepsze, gdyby nie dolegliwości, z jakimi zmagał się na przestrzeni ostatnich dwóch sezonów. Najpierw uraz głowy, który wykluczył go na ponad miesiąc, potem nawracające problemy z plecami. Teraz jednak jest zdrowy i regularnie gra, a im bliżej mundialu, tym bardziej jego forma idzie w górę. Ostatnie trzy występy okrasił golami, dając wszystkim do zrozumienia, że to, co najlepsze w tym roku, dopiero przed nim.

Lozano jest w najlepszym wieku dla piłkarza i dobry występ na mundialu może otworzyć przed nim przeprowadzkę do jeszcze większego klubu. Już tego lata mocno zabiegał o niego Manchester United, o czym donosiły zarówno angielskie, włoskie jak i meksykańskie media. Czerwone Diabły miały jednak pewne wątpliwości, mając na względzie jego ostatnie problemy z plecami i ostatecznie rozbiły bank, wykupując z Ajaxu Amsterdam Brazylijczyka Anthony’ego. Jego rozwój cały czas monitorowała Barcelona, ale koniec końcem sięgnęła po innego reprezentanta Canarinhos — Raphinhę.

Wygląda na to, że nadchodzący mundial będzie najlepszą możliwą okazją dla Lozano, by raz jeszcze przekonać do siebie nieprzekonanych i dać sobie jeszcze jedną szansę wejścia na piłkarski olimp. Inne kluby Premier League już teraz widzą go w swoich szeregach, ale jeśli błyśnie w Katarze, to zamiast zastanawiać się nad wyborami typu Everton lub Newcastle może pojawić się konkretna oferta z Chelsea, Arsenalu lub powróci temat Tottenhamu. Oby tylko nie wybił się 22 listopada na biało-czerwonym tle.

FOT. Wikimedia Commons

Piotr Janas

Udostępnij

Translate »