Lundberg w Suns – skraca się droga z PLK do NBA?

Raz na jakiś czas na polski łez padół trafia taka gwiazda, że nawet weteranom rodzimego basketu na chwilę zapalają się oczy. I nie mowa tu o ananasach pokroju Tony’ego Wrotena czy Ricky’ego Ledo, którzy przyjeżdżają do PLK ponabijać się z jej poziomu, lecz o kozakach pierwszej wody, którzy gdzieś tam pobłądzili i przypadkiem trafili do nas. Jednym z nich był Iffe Lundberg, o którym dziś media piszą, że jest w drodze do NBA. I właśnie dzięki takim pojedynczym historiom można choć na krótką chwilę pomarzyć, że między koszykarskimi galaktykami – polską i tą cokolwiek znaczącą – odległość zmniejszy się przynajmniej o centymetr.

Od czasu do czasu z nieba spada gwiazda. We Wrocławiu od dwóch dekad wspominało się Lynna Greera, dopóki nie przyszła jego reinkarnacja w postaci Travisa Trice’a. Włocławscy kibice z kolei co prawda zachłysnęli się powrotem Ivana Almeidy, ale wspomnień z jego pierwszego pobytu nikt im nie odbierze. Walter Hodge w Zielonej Górze tak pozamiatał, że w trzy lata dorobił się zastrzeżonego numeru.

 

I można by tak wymieniać (zaskakująco) długo: Quinton Hosley, Michael Ansley, Donatas Montiejunas… i tak dalej, i tak dalej.

I w większości tych przypadków bieg wydarzeń jest identyczny. Po trzech-czterech meczach, w których kozak pokazuje, że prezentuje zupełnie inny poziom, zaczyna się odliczanie kibiców do jego wyjazdu. A gdzieś bokiem przebija się zdrowa dawka kibicowskiej desperacji, jak choćby internetowa zrzutka sympatyków Anwilu na nowy kontrakt dla Almeidy.

Z reguły jednak jest kozak… i nie ma kozaka.

Dyrygent, jakiego PLK dawno nie widziała

Co ciekawe, Lundberg, który nieoficjalnie jest już w drodze do Phoenix, nie jest ani pierwszym, ani nawet dziesiątym zawodnikiem, który w swoim CV poniżej PLK dopisuje też NBA. Przed nim takich było aż 16 (a w drugą stronę grubo ponad 100) – na początku roku licznik podbili George King i Craig Sword, „korzystając” z pandemicznego przesiewu kadr w NBA.

Jeszcze ciekawsza jest trudna do wytłumaczenia tendencja sporej części wymienionej 16-stki do rozczarowywania (albo po prostu nie wyróżniania się w jakikolwiek sposób) na polskich parkietach. Gdyby ktoś powiedział kibicom ich ówczesnych drużyn, że taki Kevinn Pinkney czy nawet Cezary Trybański wyjadą za ocean, ci popukaliby się w czoło.

Z Lundbergiem było inaczej. Duński obwodowy w Polsce reprezentował barwy Enei Zastalu Zielona Góra, do którego trafił za namową Żana Tabaka. Iffe był wtedy w małym dołku – nie udało mu się podbić Teneryfy w barwach Canarias. Dopiero od trenera Zastalu usłyszał pomysł na siebie, który przekonał go do zaryzykowania i przenosin do PLK. Rok później już mówił mediom, że to była „najlepsza decyzja w jego karierze”.

 

Bo do Energa Basket Ligi wszedł z drzwiami. W nieco ponad pół roku wypracował średnią punktów na poziomie 16,9, przy czym o prawie 4 oczka wyższą w lidze VTB. Mistrzostwo zdobyte z Zastalem przełożyło się na głosowania o tytuł MVP – aż 9 szkoleniowców na pierwszym miejscu wskazało właśnie Iffe, który rzutem na taśmę przegrał ze swoim kolegą z zespołu – Goeffrey’em Groselle’em.

 

300 tysięcy dolarów na stole działa w PLK na wyobraźnię. Tak samo jak Lundbergowi zaświeciły się oczy na wiadomość o zainteresowaniu CSKA Moskwa. – Takim drużynom się po prostu nie odmawia – mówił na swojej pożegnalnej konferencji prasowej.

W Rosji wcale nie spuścił z tonu – w Eurolidze notował średnio 9,1 pkt, a w VTB o 3 oczka więcej. Mimo niedawnego przedłużenia o 3 lata lukratywnego kontraktu z moskiewskim gigantem, zdecydował się wyjechać z Rosji w obliczu inwazji na Ukrainę.

Spełnia swój wielki sen

O NBA marzył już od dawna – przede wszystkim dlatego, że chciał napisać chlubną kartę w historii swojego kraju. Poza urodzonym w Kopenhadze Larsem Hansenem, który na arenie międzynarodowej zakładał barwy Kanady, nie było jeszcze Duńczyka na parkietach najlepszej ligi świata. Lundberg będzie więc pierwszym reprezentantem Danii w NBA.

 

Swoich oczekiwań względem własnej kariery nie krył nigdy, wielokrotnie w wywiadach zapowiadając, że celuje w Stany. Najpierw odbił się od draftu w 2016 roku, potem wspomniany epizod w Hiszpanii wyhamował jego rozwój.

Mimo to, już po pierwszym sezonie w CSKA trafiły do niego zapytania z NBA, a kiedy niecały rok później znalazł się na rynku wolnych zawodników, wreszcie spełni swoje marzenie w barwach Phoenix Suns. Liderzy zachodniej konferencji mają braki na obwodzie, więc Lundberg niekoniecznie jedzie do Stanów w roli pasażera.

Sympatycy basketu w Danii nie mogą usiedzieć w miejscu – kibice masowo nacierają na profile społecznościowe Suns, a dziennikarze drżą z emocji. To gigantyczny dzień w historii tamtejszej koszykówki, który niektórzy, dość pompatycznie, postrzegają jako początek nowej ery.

„Iffe” rzekomo (według niego samego) oznacza „niemożliwe nie istnieje”. I niesamowita kariera Lundberga zdaje się być tego dowodem. Dlatego też i my, błędni sympatycy naszej PLK, w pewnym stopniu dołączamy do duńskiej ekstazy. Nieuniknione, że to pojedynczy przypadek niestanowiący żadnej większej reguły, natomiast po cichu liczymy, że jeszcze nie raz będzie nam dane uwierzyć, że „iffe”.

Fot. Twitter / EBL

Rafał Hydzik

Udostępnij

Translate »