Marki potrzebujące Ekstraklasy, a ona ich

Mecze PKO Ekstraklasy — mówiąc delikatnie — nie cieszą się największą popularnością i uznaniem. Wpływ na to mają przede wszystkim kluby i sposób, w jaki są budowane i zarządzane. Najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce brakuje też kilku marek, z jakimi przed laty była kojarzona.

O tym, kto gra w najwyższej klasie rozgrywkowej decyduje przede wszystkim boisko. Europa nie jest gotowa na system amerykański, w którym z ligi nikt nie spada, a żeby w takim MLS zagrać, trzeba mieć stadion, pieniądze i dobrze zorganizowane struktury. Płacisz kasę, spełniasz warunki, dostajesz licencję i grasz. Proste.

Niczego nie ujmując walecznej i pomysłowej Warcie Poznań, rewelacyjnej na początku sezonu 2022/23 Wiśle Płock, beniaminkom z Kielc czy Legnicy, albo Radomiakowi Radom czy też Stali Mielec — obecność takich klubów na poziomie PKO Ekstraklasy ma negatywny wpływ na jej wartość, wizerunek i odbiór zarówno w kraju, jak i za granicą.

Warta Poznań przede wszystkim nie ma stadionu. Swoje mecze rozgrywa w Grodzisku Wielkopolskim, gdzie frekwencja bardzo rzadko przekracza 2 tys. Grająca bardzo atrakcyjny w tym sezonie futbol Wisła Płock, która kończy budowę nowoczesnego stadionu na 15 tys. widzów, nie jest nawet najpopularniejszą drużyną w stutysięcznym Płocku, gdzie kibice chodzą przede wszystkim na piłkę ręczną. Wypełnienie nowego obiektu 3-4 razy w sezonie będzie nie lada wyczynem. Nawet w krótkim filmiku promującym nową arenę „Nafciarzy” nie udało się wyciąć scen, na których przebijają się puste miejsca czy sektory.

  

Podobnie jest w Kielcach, gdzie wprawdzie fanów Korony nie brakuje, ale też nie przekłada się to na zadowalającą frekwencję, a sam klub od kilku lat balansuje na pograniczu ekstraklasy i 1. ligi. Nawet grając w ekstraklasie, niemal zawsze walczy o utrzymanie i nie wnosi niczego ciekawego. Podobnie jest z Miedzią Legnica, która potrafi totalnie zdominować rozgrywki na zapleczu, by po awansie z automatu stać się chłopcem do bicia. Stal Mielec pod wodzą Adama Majewskiego w końcu zaczęła coś znaczyć w lidze. To klub z tradycjami, ale patrząc na frekwencję i organizację, także jest projektem ciągnącym produkt pod nazwą PKO Ekstraklasa w dół.

W Radomiu od kilku lat nie potrafią wybudować stadionu, obecny jest naprawdę słaby jak na warunki ekstraklasy, a mecze z tym zespołem emocjonują co najwyżej fanów ze wspominanych już Kielc. Do tego kadra, która jest współczesną Wieżą Babel. W świecie idealnym każdy z tych klubów należałoby wymienić na jedną z drużyn, które obecnie tułają się po pierwszej i drugiej lidze (a niekiedy są jeszcze niżej), bo wniosłyby do ligi więcej emocji i przyciągnęłyby znacznie więcej kibiców na trybuny. Wytypowaliśmy 5 drużyn, których najbardziej brakuje ekstraklasie.

Wisła Kraków

Nie sposób zacząć od kogokolwiek innego niż „Biała Gwiazda”. Spadek, a wręcz upadek tego zasłużonego klubu od kilkudziesięciu miesięcy wisiał w powietrzu. Nad Wisłą w ostatnich latach zbierały się czarne chmury i choć w końcu doszło do wyładowania atmosferycznego, jakim był zeszłoroczny spadek 13-krotnych mistrzów Polski, to wydaje się, że był on Wiśle potrzebny.

  

Relegacja krakowian odbiła się szerokim echem. Wciąż są zawirowania właścicielskie i znacznie mniejsze, ale jednak nieustępujące problemy natury organizacyjnej, lecz ekstraklasa potrzebuje pełnych trybun przy Reymonta, potrzebuje derbów Krakowa i wielkiej Wisły. Mało który klub ma tak liczną i oddaną rzeszę kibiców. Ekstraklasy nie stać na rezygnację z takiej marki.

ŁKS

Łódzki Klub Sportowy odbudowywał się od kilku ładnych lat. Powrót do najwyższej klasy rozgrywkowej ekipy z łódzkich Bałut w 2019 roku wydawał się mieć ręce i nogi. Klub przeszedł dogłębną restrukturyzację, zarządzali nim ludzie znający się na piłce, a zespół oparty był na młodych Polakach. Jak to często bywa, granie młodymi nie zawsze daje punkty, dlatego w przerwie między rundami ŁKS sprzedał Daniego Ramireza i sprowadził tabun obcokrajowców. Wyniki się poprawiły, ale nie na tyle, by uratować ekstraklasę.

Łodzianie ponownie wylądowali w Fortuna 1 lidze, ale spadek ich nie pogrążył. Wręcz przeciwnie — dokonano kolejnych zmian — już nie tak głębokich, bo nie było takiej potrzeby i dokończono budowę stadionu, który do tej pory składał się z… jednej trybuny.

  

Obecny ŁKS ma wszystko, by ponownie zagościć na salonach: coraz lepszą drużynę, dobrego trenera (Kazimierz Moskal), piękny stadion, infrastrukturę i kibiców, którzy są gotowi go wypełniać częściej niż raz do roku na derbach z Widzewem. ŁKS to marka sama w sobie i im szybciej wróci do ekstraklasy, tym lepiej dla niej.

Ruch Chorzów

Kolejna zasłużona firma, która powoli wraca na właściwe tory. 14-krotni mistrzowie Polski w XXI wieku niemal zawsze mieli pod górkę. Nawet w latach 2010-2014, kiedy trzykrotnie stawali na podium ekstraklasy (wicemistrzostwo w sezonie 2011/12 oraz brązowe medale w latach 2010 i 2014), borykali się z mniejszymi lub większymi problemami natury organizacyjnej. Grali też na jednym z najstarszych i najbrzydszych stadionów na tym szczeblu. W Chorzowie jest przecież Stadion Śląski (Ruch epizodycznie rozgrywał na nim swoje spotkania ligowe), przez co miasto nie jest skłonne do wybudowania jeszcze jednego, mniejszego obiektu dla Ruchu.

  

W ostatnich miesiącach coś drgnęło w tej kwestii, zwłaszcza że otwarcie domagają się tego kibice, manifestując pod urzędem miasta. Projekt powstał już jakiś czas temu i został zaakceptowany, ale wciąż trwają poszukiwania zewnętrznego inwestora.

  

Na takim stadionie jak powyżej Ruch byłby witany przez ekstraklasę z otwartymi ramionami. Śląsk to region Polski z największym zagęszczeniem ludzi na metr kwadratowy, a społeczność kibicowska Ruchu to ponad 100 tysięcy osób. Tylko na Facebooku profil „Niebieskich” śledzi grubo ponad 120 tys. fanów, mimo że sam Chorzów liczy ledwie ponad 103 tys. mieszkańców. Zresztą frekwencja nigdy nie była dla Ruchu większym problemem. Klub po latach życia na kredyt na bieżąco reguluje swoje zobowiązania. Jeśli dodamy do tego możliwość nawet sporadycznego grania na Stadionie Śląskim (derby z Górnikiem Zabrze, mecze z Legią Warszawa czy Lechem Poznań), to nawet bez nowego stadionu w perspektywie 2-3 lat jest to projekt zasługujący na ekstraklasę i mogący zaoferować więcej niż Warta Poznań czy Radomiak.

GKS Katowice

Pozostajemy na Górnym Śląsku, choć ten wybór — zwłaszcza dla młodszego kibica — może wydawać się zaskakujący, by nie powiedzieć abstrakcyjny. Niemniej mówimy o dużym klubie z tradycjami, ze stolicy ogromnego regionu, który wciąż ma wielu wiernych fanów, pamiętających tłuste lata 80′ i 90′. Popularna GieKSa zajmowała wówczas czołowe miejsca w najwyższej klasie rozgrywkowej (4 wicemistrzostwa i 4 brązowe medale, GKS nigdy nie był mistrzem Polski) i trzy razy zdobyła Puchar Polski (lata 1986, 1991 i 1993). Kibice pod wypełnionym po brzegi „Blaszokiem” emocjonowali się też walką w europejskich pucharach. GKS mierzył się tam m.in. z Girondins Bordeaux, w składzie którego brylowali Christophe Dugarry, Bixente Lizarazu czy Zinédine Zidane oraz Bayerem Leverkusen.

  

Dzisiaj to tylko wspomnienie, którym niebawem stanie się także stadion przy ul. Bukowej. Miasto Katowice jest w trakcie budowy nowego, 15-tysięcznego stadionu dla GKS-u, który będzie domem nie tylko dla piłkarzy, ale też siatkarzy GieKSy. Obiekt będzie połączony z halą mogącą pomieścić blisko 3 tys. kibiców, a w jego bezpośrednim sąsiedztwie powstanie 6 boisk treningowych.

  

Katowice to liczące blisko 300 tys. mieszkańców jedno z najprężniej rozwijających się polskich miast, z dużymi tradycjami piłkarskimi. Sam GKS gra na zapleczu ekstraklasy, jest poukładany organizacyjnie i od lat walczy o powrót do elity. W tym sezonie znów ma na to realne szanse, choć faworytem nie jest. Być może bodziec w postaci nowego stadionu coś w tej materii zmieni. Na pewno widać nową pozytywną energię wokół klubu.

Motor Lublin

Region na wschód od Wisły jest w ostatnich latach dość ubogi piłkarsko. Nie licząc samej Warszawy i Białegostoku, na piłkarskiej mapie liczy się jeszcze tylko Stal Mielec i Górnik Łęczna. A przecież największe miasto na wschodzie także ma tradycje piłkarskie, a od kilku lat także piękny i nowoczesny stadion. Stadion, na którym początkowo grała… III liga, bo tam wtedy grał Motor. Mimo że jest to obiekt typowo piłkarski, to musi zarabiać na siebie organizacją innych imprez.

  

Obecnie Motor jest w rękach jednego z najbogatszych Polaków Zbigniewa Jakubasa (w 2021 zajął 24. miejsce na liście najbogatszych Polaków magazynu „Forbes” z majątkiem wycenianym na 1,9 mld zł) i plasuje się w środku stawki eWinner 2 ligi (trzeci poziom rozgrywkowy). Ostatni raz Lublin miał ekstraklasę (nie licząc gościnnych występów klubów z innych miast) w 1992 roku… Łącznie spędził w niej 9 sezonów.

Motor to klub z potencjałem, który w przeciwieństwie do wyżej wymienionych kandydatów z Górnego Śląska ma solidne podstawy w postaci stadionu i bogatego właściciela. Tradycje kibicowskie — choć nie tak wielkie, jak w tamtych przypadkach — też są. Do tego prawdziwy głód ekstraklasy w mieście i całym regionie. Najpierw jednak Motor musi zrobić awans na zaplecze i tam zbudować swoją pozycję, co wcale nie musi być łatwe.

FOT. Materiały prasowe

Piotr Janas

Udostępnij

Translate »