Marta Lach: Cieszą mnie małe rzeczy, ale marzę o największych
Marta Lach jest obecnie jedną z najlepszych polskich kolarek. Sezon 2024 zakończył w świetnym stylu, ale najważniejsze jest to, że od przyszłego roku będzie jeździć w najlepszej ekipie na świecie – Team SD Worx-Protime.
Byłaś na zgrupowaniu w… Laponii?
MARTA LACH: Tak. Mało kolarski kierunek (śmiech), ale to było zgrupowanie typowo integracyjne. Co prawda Mikołaja nie widziałam, ale było świetnie. Jeździliśmy na skuterach śnieżnych, zjeżdżałyśmy na sankach ze stoku narciarskiego, były bitwa na śnieżki, mnóstwo atrakcji. Aż przypomniało mi się dzieciństwo, jak z moimi pięcioma braćmi szaleliśmy i nacieraliśmy się śniegiem.
Masz pięciu braci?
Tak pięciu chłopców i ja jedna.
To już wiem, dlaczego jesteś taka twarda.
Było wesoło, ale powiem szczerze, że nie mogłam lepiej trafić. Moi bracia bardzo się o mnie troszczą i wiem, że nieba by mi przychylili.
To oni wymyślili kolarstwo czy Ty?
Jeden z moich braci bardzo chciał spróbować wystartować w wyścigu dla dzieci. Nie chciał jechać sam, więc mnie namówił. Miałam 11 i w swojej kategorii wiekowej wygrałam nie tylko z dziewczynkami, ale i z chłopcami. Od razu podszedł do mnie trener i oznajmił, że muszę zacząć trenować w klubie. Był październik… Dla mnie to wtedy była abstrakcja, że miałbym jeździć na rowerze zimą, więc odmówiłam, a wręcz wyśmiałam trenera. Wiosną jednak wróciliśmy, ale… trener powiedział, że musimy kupić rower za kilka tysięcy, do tego strój, kask, buty. Trochę tego było.
Kupiliście?
Rodzice chcieli wziąć kredyt. Zakazałam im, bo przecież ja do końca nie wiedziałam, czy to kolarstwo w ogóle mi się spodoba. Znalazłam w Internecie inny klub w miarę blisko domu – Sokół Kęty. Wzięłam telefon od mamy, zadzwoniłam i zapytałam, czy na początek mogę jeździć na swoim rowerze i ile w ogóle to wszystko będzie kosztowało. Usłyszałam, że na dzień dobry trzeba zapłacić składkę 60 zł na ubezpieczenie, a jak będę dobra, to później dostanę cały sprzęt. No i się zaczęło.
Czyli w wieku 12 lat załatwiłaś sobie miejsce w pierwszym klubie. Minęło kilkanaście lat i jesteś zawodniczką najlepszej ekipy na świecie. Jakie to uczucie?
Niesamowicie się cieszę. Owszem stres mam w sobie spory. Denerwowałam się przed pierwszym zgrupowaniem tym, jak zostanę przyjęta. Wszystko się w końcu zmienia.
I jak wrażenia?
Super. Nie było się czego bać, ale tak to już chyba jest, że zawsze przed czymś nowym, przed wyjściem ze strefy swojego komfortu mamy pewne obawy. Jestem teraz na drugim zgrupowaniu. Z Laponii wszyscy razem polecieliśmy do Hiszpanii. Tu już spokojnie jeździmy sobie na rowerach. Mamy też sporo marketingowych obowiązków. Były już zdjęcia w różnych sytuacjach, nagrywałyśmy też filmiki. Także dni mamy wypełnione od rana do wieczora. W Hiszpanii będę do świąt.
Słyszałam, że w niektórych ekipach są szkolenia np. z prowadzenia mediów społecznościowych. U Was też tak jest?
Jeszcze takiego szkolenia nie mieliśmy. Na razie podejście do prowadzenia mediów społecznościowych jest dość luźne. Ja zresztą nie mam z tym problemu, bo po pierwsze jestem tego nauczona, że mamy jako zawodniczki obowiązki wobec sponsorów, z drugiej strony często mam zwyczajnie potrzebę, żeby napisać coś po wyścigu, podzielić się swoimi emocjami, czy przemyśleniami.
Miniony sezon był jednym z najlepszych w Twojej karierze. Zgodzisz się z takim twierdzeniem?
Jednym z najlepszych pewnie tak, nie był to jednak sezon marzeń. Miałam sporo pecha. Wiosną byłam chora, co trochę wybiło mnie z rytmu treningowego. Chora byłam również na Tour de France. Na igrzyskach w Paryżu pecha miała nasza reprezentacja. Kasię Niewiadomą zatrzymała kraksa, a ja miałam defekt. Ostatecznie zajęłam dziesiąte miejsce, a czułam, że tego dnia stać mnie było na to, żeby zająć miejsce w pierwszej piątce, albo nawet zdobyć medal. Na szczęście sezon dobrze się dla mnie zakończył, bo wygrałam wyścig w Chinach. Zrobiłam tym samym prezent dla siebie i dla mojej wspaniałej ekipy na koniec czteroletniej współpracy.
Przejechałaś większość najważniejszych wyścigów w kolarstwie kobiet, byłaś na igrzyskach, mistrzostwach świata. Odnosiłaś zwycięstwa, stawałaś na podium, byłaś mistrzynią Polski. O czym jeszcze marzysz?
Przede wszystkim to wciąż cieszą mnie bardzo małe rzeczy i wydaje mi się, że pozostałam sobą, mimo to jak bardzo zmieniło się moje życie w ciągu ostatnich lat, ale owszem marzeń, zwłaszcza tych sportowych mam wiele. Myślę o tęczowej koszulce mistrzyni świata. Może nie w 2025 roku, bo trasa raczej nie będzie odpowiadała mojej charakterystyce, ale w kolejnych kto wie. Od zawsze marzę też o medalu igrzysk olimpijskich. Wiem, że stać mnie na to, żeby odnosić takie wyniki.
Kolarstwo to jedna z najcięższych i najniebezpieczniejszych dyscyplin na świecie. Co Cię wciąż motywuje do treningu, zwłaszcza, że sama masz za sobą trudne momenty?
Wiadomo, że zawsze motywujące są wyniki. Wielką motywacją jest dla mnie też to, do jakiej ekipy trafiłam. Kolarstwo rzeczywiście jest dyscypliną trudną, obarczoną ryzykiem kraks. Wbrew pozorom, dla mnie trudne momenty też są siłą napędową. Zawsze po kraksie chciałam wrócić do zdrowia i formy jak najszybciej, za wszelką cenę. Pomaga mi w tym wiara i moja cudowna rodzina, która mnie wspiera na każdym kroku. Mówię nie tylko o: rodzeństwie, rodzicach, ale także o ciociach, wujkach, kuzynach. Jestem szczęściarą także dlatego, że kolarstwo jest moją miłością, moją wielką pasją. Ja w ogóle nie czuję, że pracuję, ja się po prostu tym bawię i z tego cieszę.
I zarażasz miłością do kolarstwa innych.
Na tyle, na ile mogę. Po sezonie mam nieco więcej czasu, więc spotykam się z dzieciakami. Opowiadam im o kolarstwie, o mojej historii. Pokazuję sprzęt, zdobyte trofea, opowiadam o tym, ile krajów odwiedziłam dzięki temu, że uprawiam kolarstwo. Chciałabym, żeby wierzyli w to, że jeśli się chce, można wiele osiągnąć.
O kobiecym kolarstwie w tym roku mówiło się w Polsce znacznie więcej niż o męskim. Nie zawsze jednak to, co mówiły, np. Twoje koleżanki z kadry było pozytywne. Pojawiały się bardzo negatywne komentarze, o tym, że z Polski trzeba uciekać, że nic dobrego zawodniczki tu nie spotka. A co Ty myślisz o kolarstwie kobiet w naszym kraju?
Nie zgodzę się z koleżankami. Uważam, że w Polsce wcale nie jest tak źle. Ja trafiłam w naszym kraju na wspaniałych ludzi, dzięki którym jestem w tym miejscu, w którym jestem. Najpierw prowadził mnie Piotr Karkoszka. Później dostałam się do ekipy Pauliny Brzeźnej-Bentkowskiej i Pawła Bentkowskiego – Mat Atom Deweloper. Jestem im bardzo wdzięczna, im, jak i sponsorowi Panu Władysławowi Piszczałce. To są ludzie, którzy nie tylko nauczyli mnie ścigać się w peletonie, ale także zachowywać i współpracować z ekipą. To są ludzie, którzy nauczyli mnie marzyć i spełniać te marzenia. Poza wszystkim troszczyli się o mnie, jak o członka rodziny. Do dziś dają możliwości młodym dziewczynom rozwijania się i kontynuowania kariery już za granicą. Wiem jednak, że gdyby mieli większy budżet, spokojnie poradziliby sobie jako ekipa najwyższej dywizji i myślę, że wtedy bez namysłu bym do nich wróciła.
A przygoda z CCC?
To był prawdziwy chrzest bojowy. W Mat Atom Deweloper, jak wspomniałam, wszyscy się o mnie troszczyli, odwozili do domu, a kiedy jechałam sama, zawsze zdzwonili pytali czy dojechałam. Z każdym problemem, wątpliwością mogłam przyjść porozmawiać. W CCC byłam zdana na siebie. Nie było tej ciepłej atmosfery. To po pierwsze, po drugie trafiłam do ekipy World Tour, ścigałam się w dużo lepszych wyścigach, w których dziewczyny jeździły zdecydowanie szybciej. Było słabo, niektórych zawodów nie ukończyłam, w innych zajmowałam np. przedostatnie miejsce. Przetrwałam, sporo się nauczyłam, ale zdecydowanie nie była to moja wymarzona ekipa i najlepszy czas w karierze.
Wiesz już, gdzie rozpoczniesz sezon 2025?
Jeszcze nie, w najbliższych dniach będę rozmawiała z dyrektorami i wszystko ustalimy. Póki co, żyję już świętami, tym, że wrócę do domu i spędzę trochę czasu z rodziną.
Fot. Archiwum M. Lach