Maryna Gąsienica-Daniel: Narciarstwo w Polsce mocno się rozwija
Maryna Gąsienica-Daniel to najlepsza polska narciarka alpejska i specjalistka od slalomu giganta. Wywodząca się z Zakopanego zawodniczka w ostatnich sezonach osiągała sukcesy na arenie międzynarodowej, przyczyniając się do wzrostu popularności tej dyscypliny. O specyfice narciarstwa alpejskiego i potencjalnych trudnościach mówi w rozmowie z TheSport.
Maryna Gąsienica-Daniel od kilku lat zalicza się do czołówki Pucharu Świata i w swojej koronnej konkurencji notuje wyniki na pograniczu czołowej dziesiątki. W ścisłej czołówce 30-latka uplasowała się także zajmując 8. miejsce w gigancie podczas Igrzysk Olimpijskich w Pekinie. Ogromnym sukcesem była szósta i ósma lokata w slalomie gigancie i gigancie równoległym podczas MŚ w 2021 roku w Cortina d’Ampezzo. W czasach juniorskich polska zawodniczka zdobyła złoty medal Uniwersjady w swojej ulubionej konkurencji.
Maryna przyznaje, że widzi postęp i zmianę postrzegania narciarstwa alpejskiego w Polsce. Widać to także na poziomie zaangażowania sponsorów, które w narciarstwie jest absolutnym fundamentem. W rozmowie z TheSport.pl alpejska mistrzyni Polski i uczestniczka PŚ opowiada o tym, jak wygląda kariera profesjonalnej narciarki, a także z czym muszą się mierzyć początkujący zawodnicy.
Rozmawiamy kilka godzin przed losowaniem numerów na rundę w Kronplatz, gdzie rok temu w Pucharze Świata udało się pani uplasować w czołówce. Dobre wspomnienia z danymi lodowcami zostają w głowie?
Maryna Gąsienica-Daniel: Na pewno mam dobre wspomnienia i na pewno lubię się tam ścigać. W ogóle lubię być we Włoszech i w tych okolicach. Nastawienie przed zmaganiami jest więc bardzo pozytywne i myślę, że także w pewnym sensie dzięki wydarzeniom sprzed roku.
Na czym polegają różnice pomiędzy torami? Zawodnicy jedne obiekty lubią bardziej, inne mniej.
W Pucharze Świata trasy są bardzo zróżnicowane i różnią się poziomem urozmaicenia czy też nachyleniem. Niektórzy zawodnicy lepiej jeżdżą na płaskich odcinkach, inni lepiej na stromych i trudniejszych, gdzie trzeba być bardziej technicznym. Jeszcze inni najlepiej ścigają się tam, gdzie trzeba być szybkim i elementy techniczne nie są tak istotne. Wszystko zależy od zawodnika i techniki.
Jest pani najlepszą polską narciarką alpejską, także najbardziej utytułowaną. Czuje się odpowiedzialna za dyscyplinę i jej rozwój?
Odpowiedzialność to złe słowo, bo nie jest to moje zadanie. Jako zawodniczka mogę wspierać narciarstwo alpejskie, osiągając dobre rezultaty i ciężko pracując. Odpowiedzialność za kolejne pokolenia i rozwój narciarstwa to misja dla innych. Ale na pewno mogę się cieszyć, że narciarstwo prężnie się rozwija i są nowe możliwości. Sponsorzy zauważyli dyscyplinę, wspierają ją i dzięki temu młodzi zawodnicy mają łatwiejszą drogę rozwoju. Myślę, że to bardzo ważne i poszliśmy w dobrą stronę w skali nie tylko Polski, ale i całego świata.
Wspomniała pani o rosnącym zainteresowaniu sponsorów. Obecna skala może satysfakcjonować?
Oczywiście środków nigdy za wiele, zawsze się przydadzą (śmiech). Ja nie mam prawa narzekać. Jestem bardzo wdzięczna i bardzo dziękuję moim sponsorom prywatnym, a także tym, którzy wspierają nas poprzez współpracę z Polskim Związkiem Narciarskim. Uważam, że narciarstwo ma się nieźle. Oczywiście zawsze jest pole do rozwoju i możliwości są większe, jeśli mamy środki na zgrupowania w nowych, lepszych miejscach. Nie oszukujmy się – narciarstwo alpejskie jest bardzo kosztownym sportem. Treningi na lodowcach czy w Argentynie wiążą się z ogromnymi wydatkami i bez zaangażowania sponsorów nie bylibyśmy w stanie zapewnić sobie przygotowania na poziomie zagranicznych zawodników. Sponsorzy stają się oczywiście niezbędni, aby móc przygotować się do sezonu i walki ze światową czołówką.
Uprzywilejowani są zawodnicy z gór, prawda? Chyba częściej zostają narciarzami. U pani to rodzinna tradycja.
Ja faktycznie jestem z Zakopanego, więc od dziecka miałam narty na nogach i byłam mocno związana ze sportem, bo to i dziadkowie, i pradziadkowie, i cała rodzina (śmiech). Ale mamy też zawodników z centrum Polski, gdzie nie ma przecież gór. Obecnie to Magda Łuczak, która świetnie się rozwinęła. Była w klubie z Zakopanego i pomagali jej także rodzice, a teraz radzi sobie znakomicie. Są możliwości dla zawodników, którzy nie pochodzą z gór. W końcu nawet zawodnicy z gór muszą dużo wyjeżdżać, więc nie jest to największa przewaga. Oczywiście dzieci mieszkające w górach mają kontakt z nartami od małego, ale są zawodnicy, którzy pochodząc z nizinnych terenów także się przebili.
Czy jest coś oprócz gór, czego nam nieco brakuje, jeśli chodzi o narciarstwo alpejskie?
Na pewno nie mamy takich możliwości treningowych jak zagraniczni zawodnicy i nie mam tu już nawet na myśli samej zimy. Powstał program rozwoju narciarstwa i snowboardu PolSKI Mistrz realizowany przez PZN. Horyzonty dla młodzieży są więc szersze, ale ważne są też możliwości treningowe latem. Narciarze alpejscy z Polski muszą bardzo dużo wyjeżdżać.
Nie ma czasu na powroty do domu?
W trakcie sezonu jestem może łącznie przez dwa tygodnie w domu w okresie od 1 listopada do 30 marca. Cały czas jesteśmy na walizkach i to na pewno dla nas trudniejsze niż dla Włochów, Austriaków i Szwajcarów, którzy do domu mają dużo bliżej. Mogą trenować nawet u siebie w domu i zarazem się relaksować. Ja wracam na dwa czy trzy dni maksymalnie, tylko po to, aby móc odpocząć. Dalekie wyjazdy są trudnością i poświęceniem, bo nie ma ciągłego kontaktu z rodziną czy znajomymi.
No a latem brakuje nam lodowców, ale z tym nic nie możemy zrobić. Po prostu trzeba wyjeżdżać. Mamy jakieś możliwości treningowe, ale w porównaniu z Alpami to nasze góry są oczywiście zbyt małe.
To jak w takim razie wygląda lato dla narciarzy?
Sezon kończy się z końcem marca, ale potem kontynuowany jest trening i z jazdami kończymy na początku maja. W połowie maja zaczynamy treningi kondycyjne, które przygotowują nas do sezonu i przeplatamy je sobie zgrupowaniami na lodowcach. A jeżeli są możliwości to w sierpniu czy na początku września wyjeżdżamy do Argentyny lub Nowej Zelandii, na przykład na pięć tygodni i trenujemy na południowej półkuli, gdzie wtedy jest zima.
Skoro sezon i cały rok jest tak naładowany imprezami, to udaje się w ogóle wyczyścić czasem głowę i nie myśleć o nartach?
Myślę, że tak naprawdę to po sezonie narciarskim – końcówka kwietnia i początek maja. To jedyny okres, gdy w ogóle nie musimy o tym myśleć. Ale latem treningi mieszają się już ze zgrupowaniami i nie ma kiedy zapomnieć o nartach. Nawet świąteczna przerwa jest krótka.
A czego powinienem życzyć na resztę sezonu, a może i na kolejne lata?
Wystarczy trzymać kciuki i będzie wszystko dobrze (śmiech)!