
Michael Jordan pozywa NASCAR. O co chodzi w sporze o licencje na starty?
Michael Jordan i jego zespół w sądzie o specjalne prawa startu w NASCAR. Władze serii odpowiadają, że sam zrezygnował z umowy i teraz próbuje odzyskać to, co stracił.
W amerykańskiej serii wyścigowej NASCAR trwa spór o tzw. chartery – czyli licencje gwarantujące miejsce na starcie w każdym wyścigu. Dzięki nim zespoły są pewne, że ich auta zawsze znajdą się na liście startowej i otrzymują większe wypłaty z nagród i telewizji. Obecnie takich licencji jest 36.
Problem w tym, że zespół Michaela Jordana 23XI Racing oraz Front Row Motorsports nie podpisali nowej umowy na chartery. W efekcie stracili status „pewniaków” i trafili do grona tzw. otwartych zespołów. One wciąż mogą startować, ale dostają mniej pieniędzy i muszą bardziej liczyć się z ryzykiem.
Michael Jordan chce stałej licencji
Właściciele 23XI i Front Row uważają, że system charterów jest niesprawiedliwy. Domagają się, by licencje stały się stałą własnością ekip tak jak franczyza w NBA czy NFL. Dzięki temu inwestorzy mogliby mieć pewność, że ich zespół nigdy nie straci prawa do startów.
NASCAR odpowiada, że żadna ekipa nigdy nie dostała stałego prawa i nie zamierza tego zmieniać. Zdaniem władz serii Jordan świadomie zaryzykował, nie podpisał nowej umowy, a teraz próbuje wymusić lepsze warunki przez sąd.
Czy „otwarte zespoły” naprawdę są na straconej pozycji?
Według NASCAR zespoły „otwarte” wcale nie stoją na straconej pozycji. W lipcu 2025 zmieniono regulamin i teraz wszystkie auta – także bez charteru – mają zagwarantowany start w każdym wyścigu. To oznacza, że np. kierowcy 23XI Racing nie wypadają z kalendarza.
Mimo to różnica pozostaje ogromna w kwestii pieniędzy. Zespoły z charterami dostają większy udział w miliardowych przychodach z telewizji, a wartość samej licencji na rynku wtórnym potrafi sięgać nawet 40 mln dolarów.