Motor Lublin, czyli od dziadostwa do mistrzostwa

Motor Lublin po raz pierwszy w historii został żużlowym mistrzem Polski. Piękna historia brzydkiego kaczątka, który stał się pięknym łabędziem, znalazła swoje uosobienie w sporcie. Jaką drogę na szczyt przeszedł lubelski klub i co sprawiło, że odniósł tak niewiarygodny sukces?

Z nicości do ekstraligowego ścigania

Mamy rok 2016. Historia sprzed ośmiu sezonów powtarza się i w Lublinie ponownie brakuje klubu żużlowego jeżdżącego w rozgrywkach ligowych. Miasto, w którym tradycje żużlowe sięgają późnych lat 40. XX wieku, głodne speedwaya na najwyższym poziomie, tuła się po niższych ligach lub w ogóle nie doświadcza ścigania. Nie trzeba było sztucznie wzbudzać zainteresowania, gdy Klub Motorowy „Cross” w 2017 ponownie powołał drużynę w Lublinie. Fani przychodzili na stadion przy al. Zygmuntowskich z kolejnymi już nadziejami, że tym razem będzie inaczej.

I w końcu było. Nikt w historii, odkąd istnieją w Polsce trzy klasy rozgrywkowe, nie zanotował dwóch awansów z rzędu. Oba rodziły się w bólach, lecz przy pełnym wsparciu trybun. Pierwszy dopiero w barażach ze Stalą Rzeszów, drugi zaś po odrobieniu gigantycznej straty w rewanżu po przegranym pierwszym meczu 38:52 z ROWem Rybnik. W tym sezonie w play-offach Motor skutecznie nawiązał do tamtego wyczynu powtarzając historię zarówno w półfinale, jak i finale.

Kompromitacja w pierwszym sezonie, lecz czyja?

Ale zanim do tego doszło Motor swoje musiał w PGE Ekstralidze odcierpieć. Już od samego wejścia środowisko rzucało Koziołkom kłody pod nogi. Viralem stał się już artykuł redaktora Ostafińskiego oraz Galewskiego, w którym padło sławetne: „Co się stanie z Motorem, jak co tydzień będzie dostawał łomot. Awans może cofnąć go w rozwoju o lata świetlne. My zawsze możemy wyłączyć telewizor”. Już pierwszy mecz po 24-letniej absencji klubu z Lublina w najwyższej klasie rozgrywkowej pokazał, że ówczesny beniaminek ma spore szanse, po tym jak pokonał GKM Grudziądz. Ostatecznie dzięki przemyślanej budowie drużyny przez Jakuba Kępę – m.in. zatrudnieniu Mikkela Michelsena oraz Grigorija Łaguty zespół odnotował cztery zwycięstwa i remis plasując się, jak się okazało nie na ostatnim, ósmym miejscu, lecz na szóstym unikając spadku oraz baraży. 

Porażka kluczem do sukcesu

Ambitne plany na kolejny sezon nieco zawiodły. Pomimo świetnego początku droga do TOP4 i play-offów mocno skomplikowała się w końcówce sezonu, gdzie lublinianom przydarzyła się minimalna porażka w Grudziądzu, a wcześniej z Częstochową u siebie. Co ciekawe, jest to ostatnia jak dotąd przegrana Motoru na własnym obiekcie. O wszystkim zadecydował ostatni bieg ostatniego meczu, gdzie Patryk Dudek zabrał marzenia gospodarzom o awansie. Zbieg niepomyślnych wydarzeń oraz niepotrzebna rywalizacja o miejsce w składzie pomiędzy Jakubem Jamrogiem i Pawłem Miesiącem sprawiły, że na walkę o medale trzeba było zaczekać kolejny rok.

Tutaj już Motor wyrównał największy sukces w historii i sięgnął po srebrny medal, pierwszy raz od 1991 roku. W tym sezonie natomiast po zawieszeniu Rosjan stał się faworytem rozgrywek i sprostał oczekiwaniom, lecz nie bez trudności. O ile porażka w półfinale w Toruniu 50:40 była według wielu do odrobienia, tak konia z rzędem temu, kto z neutralnych kibiców żużla wierzył w największe w historii finałów odrobienie strat po porażce w Gorzowie 51:39. Obie sztuki udały się bezbłędnie Koziołkom i największy sukces w historii klubu stał się faktem. 

Lublinianie szturmują stadion

Zespół ten sukces zawdzięcza wielu czynnikom. Rozsądek w budowaniu drużyny wydaje się największym z nich. Co prawda nikt nie posiada w lidze takiego budżetu, jakim dysponuje Motor, o czym za chwilę, ale godne podziwu jest, w jaki sposób zostają wydawane oraz gdzie klub był jeszcze 6 lat temu. Kolejną kluczową kwestią są kibice. Ewenementem na skalę światową jest podniebny sektor, którego historia sięga początków pandemii i ograniczeń związanych z nią, czy wyprzedane przed nią wszystkie karnety w ciągu niecałej godziny. Cztery sekundy natomiast zajęło rozdystrybuowanie biletów na kluczowy mecz sezonu. Wielu kibiców pamiętających czasy mistrza świata – Hansa Nielsena w Lublinie nie tylko pojawia się na stadionie, lecz przyprowadza tam swoje dzieci czy wnuki, które chłoną atmosferę dyscypliny i często już na zawsze wsiąkają w życie drużyny. Teraz to pokolenie dostanie swojego mistrza świata, który od następnego sezonu przywdzieje kevlar z koziołkiem. 

Deszcz złota (złotych)

Motor Lublin stał się mistrzem Polski dzięki znakomicie zbilansowanej drużynie. O ile niestety nie posiada w swoim składzie wychowanków, tak potrafi uzupełnić te braki nabytkami z innych regionów. Trudno o to, żeby posiadał takowych, gdzie niedawno żużel w mieście na rok umarł, brakowało klubu, a co dopiero mówić akademii. Na pewno koniunktura zainteresowania zostanie odpowiednio wykorzystana, a na razie Motor może pochwalić się tym, że w poprzednim sezonie był najbardziej polskim zespołem – posiadał zaledwie jednego obcokrajowca w składzie. Doświadczenie Jarosława Hampela w połączeniu z ikrą młodego, ale już kilkukrotnego drużynowego mistrza Polski – Dominika Kubery i liderem, kapitanem Mikkelem Michelsenem, drugą najsilniejszą w lidze formacją juniorską oraz rozchwianym, lecz finalnie skutecznym Maksymem Drabikiem sprowadziło na Lublin deszcz złota.

Złośliwi powiedzą, że ten deszcz spadał już od kilku lat w związku ze wsparciem finansowym miasta oraz spółek Skarbu Państwa. W powszechnej opinii Motor jest ulubionym zespołem obecnej władzy. Okazuje się jednak, że połowa budżetu pochodzi z miasta, które jest w rękach partii opozycyjnej, więc nie do końca to stwierdzenie jest właściwe. Z kolei jeden ze sponsorów będących spółką Skarbu Państwa finansował miejski żużel jeszcze za czasów poprzedniej władzy. Wydaje się, że pojęcie chęci wypromowania na bardzo dobrze usposobionym marketingowo obiekcie jest istotne dla zrozumienia tego zagadnienia przez środowisko uderzające w nowego mistrza Polski. Zwłaszcza że sponsorem tytularnym ligi jest PGE, które obdziela pieniędzmi z tej racji całą ligę.

Motor Lublin do następnego sezonu przystąpi w zmienionym składzie. Na ile nowe nabytki wkomponują się w zespół i ile wartości dadzą, okaże się niestety dopiero w następnym roku. Czeka nas półroczna przerwa od ligowego ścigania, lecz jak powszechnie wiadomo im większy głód, tym większy apetyt, na którego zaspokojenie przez wszystkie kluby PGE Ekstraligi czekamy.

Fot. Twitter PGE Ekstraliga

Autor Sławomir Grajper

Udostępnij

Translate »