Dlaczego cieszą nas arabskie pieniądze?

Na jednej z facebookowych grup o dość pokaźnych rozmiarach, kibicom piłkarskim (bo taka jest tematyka owej grupy) zadano pytanie o „potencjalne przejęcie Śląska Wrocław przez saudyjski fundusz inwestycyjny”. I o ile naiwne byłoby postrzeganie tej ankiety jako jakkolwiek miarodajny barometr społeczny, jej wyniki są – co by nie mówić – zatrważające. 8 na 10 przytaknęło zaproszeniu w polskie struktury ligowe zbrodniczego reżimu. W imię czego – ciekawych transferów?

O rzekomych koneksjach Śląska Wrocław z saudyjskim funduszem (tym samym, który bohatersko wyzwolił uciemiężonych kibiców Newcastle z rąk Mike’a Ashleya) huczy w polskim internecie od około tygodnia. Jako pierwszy rąbka tajemnicy uchylił nasz redakcyjny kolega, Piotr Janas. Tuż za nim pojawiło się kilka głosów tych, którzy „coś tam słyszeli”.

I tak ruszyła lawina.

Kibice zaczęli spekulować, w myślach już wydając arabskie pieniądze. Niemal każdy dziennik i portal sportowy poświęcił tej rewelacji przynajmniej niewielką szpaltę. Zawrzało tak, jak gdyby ktoś (w arabskiej kefiji na głowie) ze sterowca wysypał tonę banknotów nad Tarczyński Areną.

Realnie – na dziś cała ta maskarada jest owiana gęstą tajemnicą. W urzędzie nikt nic nie wie, w klubie nikt nic nie wie – ogółem, mrok.

Kontekstu odrobina

Na łamach „Gazety Wrocławskiej” Piotr Janas pisze, że dwa najbardziej prawdopodobne kierunki POTENCJALNYCH zakusów Saudyjczyków na Śląsk to:

a) Zbudowanie ligowego hegemona za, spójrzmy prawdzie w oczy, drobniaki (tu kibicom zaświecają się oczy),
albo b) ulepienie klubu satelickiego Newcastle, będącego choćby strefą buforową dla tych bez pozwolenia na pracę w Anglii (tu te oczy nieco gasną).

A koniunktura wydaje się temu ruchowi sprzyjać. Klub jest kulą u nogi miasta, które raz niby w niego inwestuje, a kiedy indziej czuje, że tak średnio wypada. Nawoływania o sprywatyzowanie WKS-u słychać od dawna – to aktualnie trendujące wśród kibiców remedium na problemy klubu. Na bazie już nieco nostalgicznych doświadczeń wciąż mocno utrzymuje się wśród nich przekonanie, że Śląsk jest klubem aspirującym do topu.

Żeby nieco lepiej zrozumieć panujące nastroje, poszperałem w mediach społecznościowych. Można wyróżnić 3 dominujących tendencje:

  • „Haha, Vanna Ly”, czyli nie wierzymy dopóki nie zobaczymy (chwała zdrowemu rozsądkowi!),
  • „Za hajs z Arabii baluj”, czyli nieważne kto, byle z grubym portfelem,
  • „Nasze serca biją za Śląsk, ale kasy puste”, czyli niby trochę szkoda tradycji, ale barwy Arabii też są zielone.

Ogółem jednak (czego potwierdzeniem wydaje się być przytoczona w leadzie ankieta) – nastroje są pozytywne. Duży zastrzyk gotówki jest postrzegany jako długo wyczekiwany koloryt dla tej smutnej jak… pogrzeb ligi, z kolei we Wrocławiu nadzieje na powrót do poziomu z 2012 roku zdążyły już tyle razy wygasnąć, że strategia „pay2win” nie wydaje się już nawet tak niedorzeczna.

Z czym to się rzeczywiście wiąże?

To co mi się szczególnie podoba w tegorocznych sportowych trendach medialnych, to popularyzacja określenia „sportwashing”. Bo 2022 okazał się być pierwszym zalążkiem tego, że wycieranie krwi z rąk sportowym ręcznikiem może się odbić czkawką. Mieliśmy żenujące igrzyska w Chinach, obserwowaliśmy (ze sporą satysfakcją) zjazd Rosjan ze sceny, potem żegnaliśmy Romana Abramowicza, a teraz ostrzymy zęby na Katar.

Wyszukiwania frazy „sportwashing” na przestrzeni ostatnich 5 lat (źródło: Google Trends)

To, czego można się jednak obawiać, to że „sportwashing” (podobnie jak wszystkie tego podobne określenia) zostanie błyskawicznie zassany przez lewicowy dyskurs, przez co – zamiast namalowanego jaskrawożółtą farbą ostrzeżenia – stanie się „kolejną z pierdół”, na które nie ma czasu.

I dlatego ta wrocławsko-arabska plotka, choćby i miała (daj Bóg) pozostać jedynie plotką, chcąc nie chcąc stała się pewnym testem społecznej dojrzałości. Bo jakże można jednego dnia z dumą rzucać w eter frazesy o *ekhem* „niemieszaniu sportu z polityką” (patrz: sprawa Gueye z PSG), by drugiego dnia roztaczać czerwony dywan przed ludźmi, z których dłoni strużkami leje się krew (przynajmniej plamy nie będą widoczne)?

Mowa bowiem o funduszu ściśle (choć nie otwarcie – otwarcie się temu zaprzecza) związanym z saudyjską rodziną królewską. Mowa więc o ludziach, którzy w 2018 roku zamordowali niesprzyjającego im dziennikarza. Pochodzących z kraju, w którym w obrzydliwy sposób wyciera się nogi prawami człowieka.

Zapraszamy do Wrocławia!

W październiku w Newcastle można było na własne oczy zobaczyć, że tamtejsi kibice naprawdę byli gotowi powitać kogokolwiek, kto nie nazywa się Mike Ashley. Owijając się w chusty, urządzali parady pod stadionem, wymachując charakterystyczną zieloną flagą. Bo na tym właśnie polega sportwashing – chodzi o to, by przeciętny człowiek, słysząc „Arabia Saudyjska” w pierwszej kolejności pomyślał „wielki futbol”, a nie „głodzenie dzieci w Jemenie”.

Nie minęło kilka miesięcy, zanim pojawił się projekt koszulki klubowej w barwach kraju dobroczynnych właścicieli (notabene zaprojektował ją jeden z nich).

 

I oczywiście w tym miejscu każdy sobie pomyśli, że my będziemy lepsi. Że my znamy swoje wartości i tradycje i nie damy sobie ich tak łatwo wydrzeć. Przyjmiemy przelew, ale z wysoko podniesioną głową, po czym odwrócimy się na pięcie.

(Tutaj być może warto wspomnieć, że Newcastle ma znacznie bogatszą historię i tradycję od Śląska).

Przywiązanie do korzeni jest tym, czym polska liga może chwalić się na całą Europę. W dobie komercjalizacji i sprzedawania wszystkiego, co sprzedać się da – Polacy wciąż wiernie stoją przy tym, co na trybuny przyciągało ich ojców i dziadków. I choć każdy marketer czy inny innowator powie, że to szalenie upierdliwe i wręcz zaściankowe – naprawdę mamy się czym chwalić.

Jaki jest najbardziej więc prawdopodobny scenariusz (o ile rzeczywiście prowadzone są jakieś rozmowy)? Arabski fundusz wyswobodzi miasto Wrocław z bezcelowego zarządzania klubem piłkarskim, po czym rzuci na stół garść srebrników za które do Wrocławia trafi kilku łasych na pieniądze, choć niegdyś przyzwoitych piłkarzy. W ekstraklasowych realiach to powinno wystarczyć na miejsce na podium, może i wyżej, więc żaden kibic o zdrowych zmysłach nie powie nic złego na włodarzy (tak jak powiedział kiedyś Harry Redknapp – trybuny potrafiłyby śpiewać nazwisko Saddama Husajna, gdyby zapewnił im trofea).

I wtedy we Wrocławiu pojawi się kilka nowych inwestycji – tu fabryka, tam zakład. Niskim kosztem, bo rozkochane miasto nie będzie stawiać dobroczyńcom oporu. I tak właśnie zaprosimy do siebie zbrodniarzy w piłkarskich koszulkach.

Ale Śląsk od zawsze był zielony, czyż nie?

Rafał Hydzik

Udostępnij

Translate »