Antonio Conte – nikt tak pięknie nie mówił, że mu nic nie pasuje

429 dni temu Antonio Conte przejął stery w Tottenhamie. Kilka prostych obliczeń na kalkulatorze prowadzi do wniosku, że Włocha dzieli ledwie ponad tydzień od średniej długości spędzanej w dotychczasowych klubach jaką wytrzymywały z nim jego dotychczasowe kluby.

Najbardziej wyświechtanym z frazesów rzucanych w kontekście Antonio Conte jest ten, że to „trener na natychmiastowy wynik”. I co przyznać należy, nawet najskrajniejszy Conte-sceptyk nie podważy jego imponujących osiągnięć. To człowiek, który zwycięstw łaknie jak tlenu.

Rechot losu (a raczej – suma własnych doświadczeń) doprowadził go jednak do miejsca, gdzie kosa przegrywa z kamieniem – klubu, który nie jest w stanie wygrywać, jak to niegdyś pół żartem, pół serio wyjaśniał Giorgio Chiellini. Conte wiedział jednak doskonale na jakim dokumencie zostawia swój podpis i mógł (a raczej powinien) się domyślać, że jego zatrudnienie było sygnałem wysłanym od zarządu do trybun – teraz ma być wreszcie inaczej.

Przez pryzmat ostatniego roku z kawałkiem chciałoby się sięgnąć po słowa Zbigniewa Bońka i rzucić w eter pytanie, czy Włoch nie zaczyna już „jechać na picu”. Gdy jednak w listopadzie 2021 roku media społecznościowe zalała fala zdjęć Conte z koszulką Kogutów, portki w lidze zaczęły się trząść. Warto bowiem pamiętać, że jego podpis stanowił trofeum w niesławnym „El Sackico”, w którym kibice obu drużyn trzymali kciuki za „zero w tabeli”. Wówczas przegrał Manchester United, z trzema punktami (i Solskjaerem w komplecie) zostając jak Himilsbach z angielskim.

Conte stał się deklaracją ambicji Tottenhamu. Jakże zabawnie jest cofnąć się do komentarzy z tamtego listopada, wśród których m.in. ubolewanie sympatyków Arsenalu, który pod wodzą obśmiewanego Mikela Artety uzbierał ledwie ponad połowę z dostępnych wówczas 30 punktów.

Żeby nie zostać źle zrozumianym, zaznaczę wyraźnie, że to – ani wówczas, ani z perspektywy – nie było chybione zatrudnienie. Tottenham zakończył miniony sezon na 4. miejscu, o co, lekko mówiąc, nie był posądzany.

Predykcje ekspertów BBC przed sezonem 2021/22 (źródło: BBC Sports)

Sęk w tym, że Conte nie jest długodystansowcem. Wręcz przeciwnie – na setkę biega jak Jamajczyk, a na sto pierwszym metrze łapie go zadyszka, której winne są kolejno: nawierzchnia, jego buty, pogoda, klimat i perfumy przeciwników. A w tym przypadku coś go w płucach świerzbiło już od startu, bo nadzwyczaj szybko, jak na siebie, zagrał kartę „narzekanie” – niemal od dnia zatrudnienia narzekał jak najęty. Narzekał z pasją. Narzekał z takim rozrzewnieniem, że aż przeciętnego kibica rywala zaczynała boleć niekompetencja zarządu i za słaby skład Tottenhamu.

Jak to w piłce bywa – dopóki są wyniki, można obrzygać wszystko i wszystkich dookoła, a tłumy przyklasną. Kiedy jednak przestaje cię bronić boisko, jesteś zwykłym klaunem, który w dodatku zwymiotował na własne buty.

Słowo klucz? Wsparcie, tudzież poparcie. To nad nim ubolewa Conte od… czasów Juventusu. To rzekomy brak wsparcia poróżnił go z zarządem w Turynie, później w Londynie, następnie w Mediolanie. Zarząd za zarządem uparcie nie zamierzał go popierać, i już. W tej głupawej historii Daniel Levy, ze swoją reputacją upartego twardziela (/twardego uparciucha), występuje w roli samotnej kobiety wykraczającej poza kwiat wieku, której motyle zatrzepotały w brzuchu dzięki bajkom wielokrotnego rozwodnika. Naiwnie uwierzył(a), że to on(a) go usidła.

I to właśnie wizja pełnego poparcia Conte przez Levy’ego, który jakiegokolwiek (poza Pucharem Audi) sukcesu wyszukuje już z żałosną desperacją, wprawiła ligę w poruszenie, w skrajności nawet strach. Z odpowiednimi narzędziami, Włoch mógł zbudować w Tottenhamie maszynę do wygrywania.

A Levy zrobił co mógł. Powierzył, w co aż trudno uwierzyć, niemal pełnię władzy Conte i Fabio Paraticiemu. Zapewnił im budżet i *ekhem* poparcie. Gdy zachcieli Ivana Perisicia, Chorwat dostał trzecią najwyższą pensję w klubie. Gdy zachcieli napastnika za 60 milionów euro, dostali napastnika za 60 milionów euro. Latem rozhulali 180 milionów euro na swoje zachcianki.

Tak jak złodziej zawsze będzie kradł, tak Conte zawsze będzie narzekał. Tydzień w tydzień grając coraz bardziej siermiężny futbol, nie potrafiąc trafić do siatki mając w składzie dwóch czołowych atakujących ligi (oraz, nie zapominajmy, napastnika za 60 milionów euro), nasz sympatyczny bohater mnoży wymówki. Skład jest za słaby, okienko za daleko, kibice za głośni, a do tego wszystkiego – no właśnie, nie ma poparcia.

– Chcę być szczery i chcę coś wyjaśnić bardzo klarownie – mówił na konferencji przed meczem z Crystal Palace, po czym nie wyjaśnił niczego, a na pewno nie klarownie. – Kibice zasługują na to, co najlepsze. Może zostanie na piątym miejscu jest najlepsze. Może szóste, siódme, a może czwarte miejsce jest najlepsze – bardzo klarownie wyjaśnił.

Czy ta wypowiedź kryje spowiedź ze sprzeczki z zarządem, czy jest może kolejną deprecjacją jakości składu – to można zostawić interpretatorom łamanego angielskiego. Wiemy jednak na pewno, że Conte nie jest zadowolony. Jakie mogą być przyczyny?

Nie ma jakościowej rotacji, gdyż na ławce jest w stanie posadzić jedynie sto-kilka milionów, które sam wydał.

Nie ma odpowiedniego prawego wahadłowego, gdyż – co jest oczywiście niezmiernie zaskakujące – Achraf Hakimi nie dał się namówić Tottenhamowi, a Conte nie chciał nikogo innego. Dostał wprawdzie będącego objawieniem Championship Djeda Spence’a, o którego Tottenham stoczył niemałą batalię, ale jego to nie chciał, więc Anglik w jego oczach w zasadzie nie istnieje.

W zasadzie to całościowo brakuje jakości, więc będzie z uporem maniaka forsuje formację, która nie tylko została rozpracowana już podczas jego pobytu w Chelsea, ale też nie ma do niej wykonawców (patrz poprzedni akapit), nie wykorzystuje jego najsilniejszych zasobów, mija się z celem (Conte broni w 5 obrońców i 2 pomocników, a stracił już 25 bramek), a na domiar jest tak niewiarygodnie nudna, że mniejszym cierpieniem jest dłuższe posiedzenie w toalecie bez smartfona.

A podsumowaniem całej tej farsy jest leżące na biurku przedłużenie kontraktu, które obie strony zarazem chcą i nie chcą podpisać (przedłużenie Schrödingera). Conte oczekuje poparcia na rynku i od tego planuje uzależnić swoje posunięcie, z kolei Levy wyciągnie portfel dopiero wtedy, gdy będzie wiedział, że Włoch nie planuje zawinąć maneli w okolicach marca.

Gdy Pochettino zaczynał staczać się z górki, robił się dziwnie agresywny na konferencjach. Mourinho i Nuno, tuż przed pożegnaniem, wyglądali jakby ktoś ich wykopał z grobowca. Gdy w poprzednich klubach nadchodził czas Conte, zaczynał bez opamiętania zrzędzić i wytykać winowajców palcami.

Sęk w tym, że w tym przypadku robi tak już od dnia pierwszego. Może w takim razie relacja Conte z Tottenhamem jest zdrowsza niż kiedykolwiek?

Fot. Twitter

Rafał Hydzik

Udostępnij

Translate »