O tym jak John Terry przez NFT dostał małpiego rozumu

Ludzkość od lat spiera się, czy można „oddzielić sztukę od artysty”. Czy da się darzyć uznaniem czyjąś twórczość, nie musząc przy tym aprobować jego osoby? Gdyby tak nie było, to dzisiaj nie podziwialibyśmy dzieł Pabla Picassa, Salvadora Dalego czy choćby Mela Gibsona. Sympatyków angielskiego futbolu przed podobnym dylematem od prawie dwóch dekad stawia John Terry – kiedy przymknie się oko na jego pozaboiskowe poczynania, widzi się jednego z najlepszych defensorów w historii. Kiedy ma się jednak oboje oczu otwarte, na wizerunku byłego kapitana reprezentacji rysa goni rysę. A dziś, kiedy Terry w 36 tweetach promuje bardzo wątpliwą firmę sprzedającą NFT, brytyjscy dziennikarze nie pozostawiają na nim suchej nitki.

Po kolei. Tym, którym na widok frazy „NFT” nie zapaliło się choćby pół lampki, wyjaśniliśmy już wcześniej w TYM tekście. Najprościej mówiąc – w kontraście do np. klasycznych pieniędzy czy kryptowalut, które mają określoną wartość i siłę nabywczą, owe „niewymienne tokeny” bardziej przypominają karty kolekcjonerskie, których wartość w pełni zależy od twórcy (średnie dziś ceny pojedynczego tokena wynoszą 0.05 Ethereum, czyli ok. 11182 zł).

Z dnia na dzień, wciąż niezrozumiałe dla ogółu zainteresowanie zakupem ściśle wirtualnych zasobów rośnie. A jest cała lista powodów, dla których ludzie decydują się w nie inwestować – np. ze względu na sentymentalną wartość kolekcjonerską, lub – podobnie jak w przypadku kryptowalut – licząc na wzrost ich wartości w przyszłości.

Nie brakuje też krytyków NFT – jedni wypominają ich drastyczny wpływ na środowisko, ekonomiści załamują ręce nad kondycją rynku, a media rysują porównanie do słynnego wymysłu kapitalizmu sprzed lat, czyli kupowania własnych gwiazd czy działek na księżycu. Największą bolączką jest jednak to, że mało kto wie o co chodzi.

Dlatego właśnie, kiedy na Twitterze pojawia się John Terry, wykorzystując swój piłkarski wizerunek do promocji opartego na handlu NFT biznesu, w środowisku się zagotowało.

 

Małpi rozum

„Ape Kids Club to kolekcja 9999 Małpich Dzieciaków, które wyrosły z naszego tysiącletniego magicznego drzewa. Victorior, ukochany i utalentowany nauczyciel sztuki, zaopiekuje się wszystkimi Małpimi Dzieciakami z naszego klubu, dostarczając wielu rozrywek i niespodzianek!”

Tak brzmi przetłumaczony wstęp do narracji na stronie Ape Kids Club. Cały projekt jest w pewnym sensie „podróbką” Bored Ape Yacht Club – NFT, które szturmem wzięły środowisko celebryckie za oceanem. M.in. Paris Hilton, Eminem czy Stephen Curry są właścicielami „znudzonych małp”.

Niesieni powodzeniem Amerykanów, właściciele Ape Kids Club postanowili go odtworzyć w Wielkiej Brytanii. Stało się jasne, że kluczem do sukcesu będą celebryci. A mało kto ma w Anglii taką renomę, co piłkarze.

19 stycznia na niedawno założonym profilu Johna Terry’ego na Twitterze pojawił się wpis, w którym „z ekscytacją” ogłosił „swój transfer do AKFC”, gdzie objął stanowisko „trenera”. W rzeczywistości JT figuruje jako współzałożyciel biznesu.

Od tego czasu, na jego profilu pojawiło się 36 wpisów dotyczących małpiego klubu. Najpierw dołączył on sam, chwaląc się grafiką małpiej wersji siebie. Potem sprawił wyjątkowy prezent urodziny swojej żonie, wręczając jej certyfikat NFT. A lawina nabrała rozpędu, kiedy Terry zaczął do akcji werbować kolejnych piłkarzy – Tammy’ego Abrahama, Reece’a Jamesa, Ashleya Cole’a, Bobby’ego Zamorę czy Williana. Zwłaszcza przypadek tego ostatniego jest rodem jak z South Parkowego humoru, zobaczcie sami:

 

Media nie mają litości – czy bez przyczyny?

Słowa krytyki w kierunku Terry’ego nie mają końca. Przede wszystkim chodzi o sposób, w jaki Anglik pogrywa swoim wizerunkiem. Przytoczony wyżej cytat ze strony Ape Kids Club nie pozostawia wątpliwości, że firma obrała sobie na cel dzieci. A John Terry, pełniąc jednocześnie rolę w akademii Chelsea, otwiera im drogę do zakupu spekulatywnego półproduktu.

Trudno sobie też wyobrazić, by cała ta akcja podniosła też akcje Terry’ego na angielskim rynku trenerskim, do którego od lat próbuje się przebić. Kiedy jednego wieczoru rozsyła swoje CV, a drugiego dnia sprzedaje w internecie kreskówkowe małpy, sam wystawia się na pożarcie bezlitosnych mediów.

Prawdziwie mocny cios przyszedł jednak z góry. Słuch o niewymiennych grafikach sygnowanych przez Terry’ego dotarł do włodarzy Premier League. Nieszczególnie zaskakująco, lidze nie spodobało się wykorzystanie wizualizacji mistrzowskiego pucharu, który umieszczono obok małpiego JT. Wykorzystanie go do jakiegokolwiek komercyjnego celu, bez uzgodnienia przekazania licencji z Premier League, jest zabronione.

 

Terry najpierw zażarcie deklarował, że temat nie istnieje, po czym za poradą prawników usunął wpisy zawierające ikoniczne trofeum. Ale na tym nie koniec.

Dziennikarze wzięli sprawy w swoje ręce, zgłaszając naruszenia do kolejno UEFY (grafiki zawierają puchary Ligi Mistrzów i Ligi Europy), FA (postać Terry’ego w koszulce reprezentacji chwali się też FA Cup i Tarczą Wspólnoty) oraz… Chelsea, której herb również został bezprawnie wykorzystany. Każda z organizacji przyjęła zawiadomienie i indywidualnie zadecyduje o postępowaniu wobec Terry’ego i jego małp.

Kapitan, lider, trener cyfrowych małp

Bardzo krótkowzrocznym byłoby stawać w skrajnej pozycji względem NFT. Kolejne kluby i organizacje zaczynają monetyzować tą drogą swój wizerunek (w Polsce jest to m.in. Legia), a kibice z dużą chęcią wspierają swoich ulubieńców, przy okazji licząc na zysk inwestycyjny.

Mimo że koncept wciąż jest względnie świeży, przypadek argentyńskiej federacji zdążył już pokazać jak niepewny jest rynek NFT. Związek w 2020 miał podpisaną umowę z Socios, a rok później zdecydował się na usługi konkurencyjnego Binance. Kto na tym stracił? Poza Socios, cała rzesza kibiców, którym rok wcześniej sprzedawano koncept (właściciele tokenów mieli być „angażowani” przez Socios).

Wydaje się, że ta niestabilność i podatność na różne zmienne jest inherentną cechą rynku kryptowalut, o której jest ciszej, niż o kolorowych obrazkach z celebrytami.

Trudno przewidzieć, dlaczego John Terry zdecydował się wejść wśród małpy. Kilka miesięcy przed całym projektem, jego przyjaciel powiedział mediom, że aktualnie „John nie jest finansowo gotowy, by zainwestować w swój wymarzony dom”. Możliwe, że dziś ten wydatek ma już za sobą, a drugie z marzeń – to o zostaniu trenerem w Premier League – wymienił tym kosztem na fuchę trenera małpiego klubu. A jak za kilka lat zabraknie mu pieniędzy, pewnie napisze książkę pt.: „Jak straciłem cały majątek na NFT”.

Fot. Twitter

autor rafał hydzik

Udostępnij

Translate »