stadion wisły

Piłkarz-prezes i właściciel. Czy to działa?

W światowej piłce widać nowy trend. Coraz częściej zawodowi piłkarze decydują się na kupno klubów. Z reguły nie tych, w których sami aktualnie występują, ale takie przypadki też mają miejsce i to nawet na naszym podwórku. Jak w praktyce radzą sobie takie wyjątki, które budzą duże kontrowersje?

Najbardziej rozpoznawalnym byłym piłkarzem, który po karierze, zamiast standardowo zostać trenerem, ekspertem telewizyjnym lub agentem, stał się właścicielem klubu piłkarskiego, jest David Beckham. Anglik kończył zawodową grę w piłkę za oceanem, w klubie MLS Los Angeles Galaxy. Spodobało mu się tam na tyle, że zapragnął mieć własny klub.

Samo MLS chciało mieć przedstawiciela w Miami. Powstała idea stworzenia klubu, który będzie mógł starać się o licencję na grę w amerykańsko-kanadyjskiej ekstraklasie. Tak zrodził się Inter Miami, którego większościowym udziałowcem i prezesem jest Beckham. W ostatnim sezonie była to 11. siła w 14-zespołowej Konferencji Wschodniej, a jej trenerem jest stary znajomy prezesa z Manchesteru United Phil Neville.

Z kolei w Hiszpanii jego kolega, z którym współtworzyli legendarne Galácticos w Realu Madryt – Ronaldo – jest właścicielem Realu. Oczywiście nie tego z Madrytu, a walczącego o utrzymanie Realu Valladolid. W 2018 roku kupił większościowy pakiet akcji (51%) za około 30 mln euro. Jego ideą nie było jednak włączenie się do walki o najwyższe cele, lecz czerpanie zysków z piłkarzy, którzy mieli się w Kastylii wypromować.

Miał w tym jakieś doświadczenie, bo początkowo po odwieszeniu butów na kołku bawił się w menadżerkę. Sprowadzał swoich rodaków do Europy, kilku z nich przyjeżdżało nawet do klubów w niższych klasach rozgrywkowych w Polsce (chwaliła się tym m.in. trzecioligowa Jarota Jarocin). Na tym polu sukcesu nie odniósł i jako właścicielowi klubu także widze mu się kiepsko. „Pucela” przez trzy sezony walczyli o utrzymanie w La Liga. W kampanii 2018/2019 się udało, rok później także, ale sezon 2020/21 zakończył się przedostatnim miejscem i spadkiem. Obecnie Valladolid plasuje się na 5. miejscu w tabeli La Liga 2, ze stratą 5 pkt do miejsca dającego bezpośredni awans.

Można w tym miejscu wspomnieć o takich podmiotach jak Phoenix Rising czy San Diego 1904. Oba występowały w pewnym momencie na zapleczu MLS. W ten pierwszy zainwestował Didier Drogba, licząc na to, że przy powiększaniu MLS zostanie włączony w jej szeregi. Dla zrobienia większego szumu wokół klubu sam rozegrał w nim swój ostatni w karierze sezon (2017/2018), strzelając 14 bramek w 22 spotkaniach. Nie pomogło. Phoenix wciąż gra tylko w USL Championship.

W San Diego 1904 swoje prywatne pieniądze włożyli dwaj inni piłkarze związani w przeszłości z The Blues – Eden Hazard i Demba Ba. Robili to z takimi samymi nadziejami jak Iworyjczyk, ale przestrzelili jeszcze bardziej. Ekipa z San Diego gra dzisiaj na trzecim poziomie rozgrywkowym w Stanach Zjednoczonych.

Polskie kluby w rękach piłkarzy

Sytuacją bez precedensu w naszym kraju wcale nie było zainwestowanie przez Jakuba Błaszczykowskiego w Wisłę Kraków. W 2015 roku firma należąca do byłego reprezentanta Polski Rafała Murawskiego zainwestowała w Arkę Gdynia. Murawski był wówczas byłym piłkarzem Arki, w której barwach stawiał pierwsze kroki w seniorskiej piłce. Sęk w tym, że był wówczas czynnym piłkarzem… Pogoni Szczecin. Ta sytuacja stawała się coraz bardziej problematyczna, bo w 2017 roku Arka awansowała do ekstraklasy. Apogeum kontrowersji było bezpośrednie spotkanie Pogoni z Arką, kiedy to kapitanem „Portowców” był właśnie Murawski. Zasiadł wówczas także w Radzie Nadzorczej klubu z Gdyni. Przed meczem nie mówiło się o niczym innym.|

– Rafał podczas ostatnich występów należał do najlepszych piłkarzy na boisku. Pokazał klasę piłkarską i dobrą formę fizyczną. Zawodnik tak doświadczony musi być zawodowcem z krwi i kości, a więc takie sprawy, że gdzieś tam ma jakieś udziały, nie ma znaczenia na boisku. Rafał z Arką na pewno da z siebie 100 procent w sobotę – zapewnia trener Pogoni Kosta Runjaic.

Oczywiście budziło to wiele wątpliwości natury moralnej i etycznej także w Szczecinie, dlatego Pogoń poprosiła swojego kapitana, by ten ustąpił ze stanowiska członka Rady Nadzorczej. Tak też się stało. Dziś Arka jest w 1. lidze, a jej właścicielem jest rodzina Kołakowskich.

Znacznie więcej mówiło się jednak o powrocie z zagranicznych wojaży do Wisły Błaszczykowskiego, który nie tylko pożyczył klubowi, z którego wybił się do wielkiej piłki 1 mln złotych, ale został jego współwłaścicielem i piłkarzem. Początkowo przy Reymonta w Krakowie zapanowała euforia. Wprawdzie zdrowie częściej nie pozwala, niż pozwala grać byłemu reprezentantowi Polski, ale za każdym razem kiedy pojawia się na boisku, robi różnicę.

Niestety nie skupia się tylko na tym co na boisku. Jako współwłaściciel odpowiada też za szereg innych rzeczy, w tym zatrudnianie i zwalnianie trenerów. Jak ma czuć się szkoleniowiec, który w szatni ma piłkarza mogącego zwolnić go w każdej chwili? Jak zwrócić mu uwagę, albo tego nie robić nie narażając się reszcie drużyny?

 

Niemiec Peter Hyballa przyszedł do klubu na polecenie „Kuby”. Był jedną z trzech osób decydujących o zakontraktowaniu go. Początkowo sam Hyballa zapewniał, że nie ma z tym problemu i będzie równe traktowanie. Początek miał bardzo dobry, wprowadził słynny gegenpressing, za co był bardzo chwalony.

Problemy zaczęły się wtedy, kiedy drużynie przestało iść, pojawiły się kontuzje, a Błaszczykowski w jednym z wywiadów zaczął podważać jego rolę. Później był jedną z osób, która tłumaczyła się mediom ze zwolnienia Niemca, podobnie jak wcześniej po rozstaniu z Maciejem Stolarczykiem i Arturem Skowronkiem. Obecnie Białą Gwiazdę prowadzi Słoweniec Adrián Guľa – czwarty za kadencji Błaszczykowskich (prezesem Wisły jest jego brat – Dawid), trwającej niecałe trzy lata… Obecnie Kuba leczy poważną kontuzję i nie ma 100% pewności, że wróci do gry. Wisła dołuje w tabeli PKO Ekstraklasy, mając zaledwie 6 pkt przewagi nad strefą spadkową.

Przykład idzie z dołu

O tym, że się da robić więcej dobrego niż złego, pokazuje przykład Łukasza Piszczka, prywatnie jednego z najlepszych przyjaciół Jakuba Błaszczykowskiego. Jeszcze będąc piłkarzem Borussi Dortmund stał się współwłaścicielem czwartoligowego LKS-u Goczałkowice zdrój, który w poprzednim sezonie awansował do III ligi. Zbiegło się to w czasie z zakończeniem zawodowej kariery przez „Piszcza”, dzięki czemu ten mógł skupić się na działalności i… grze w Goczałkowicach.

Oficjalnie jest tam grającym II trenerem. Pierwszym jest Damian Baron, a funkcję wiceprezesa piastuje ojciec piłkarza – Kazimierz Piszczek. W składzie jest także kilka innych rozpoznawalnych dla kibica ekstraklasy nazwisk, choć oczywiście to nie ta skala co popularny Piszczu. Mowa o Piotrze Ćwielongu, Mariuszu Magierze, Łukaszu Hanzelu czy Przemysławie Trytko.

Piszczek nie tylko pomaga na boisku, ale też ma wkład w bardzo sprawne i umiejętne zarządzanie klubem jako jeden z jego właścicieli. Odgrywa w Goczałkowicach jeszcze większą rolę niż Błaszczykowski w Wiśle Kraków, ale efekty są o niebo lepsze. LSK jako beniaminek nie tylko nie płaci frycowego w III grupie III ligi, ale jest jej liderem i jednym z głównych faworytów do awansu do eWinner 2. ligi, czyli na poziom centralny. Rundę jesienną skończył na 1. miejscu, z przewagą punkta nad rezerwami Zagłębia Lubin.

Przykład Piszczka to największy pozytyw spośród wszystkich wymienionych, choć trzeba brać poprawkę na to, że to tylko polska III liga, czyli de facto czwarty poziom rozgrywkowy. Najwyraźniej wielka kariera na boisku niekoniecznie przekłada się na umiejętne prowadzenie klubu i nie tak łatwo jest przenieść wzorce z największych klubów do mniejszych lub budować je od podstaw. Trzymamy kciuki za wszystkich polskich piłkarzy kroczących tą drogą, ale będziemy się jej bacznie i krytycznie przyglądać. Na tę chwilę jest duże pole do poprawy.

Fot. Wikimedia Commons

Udostępnij

Translate »