Piłkarze latają samolotami, a ja dla planety nie spuszczam wody

Piłkarze na mecze latają samolotami. Coś podobnego. Gdybyśmy mieli się tym przejmować, oszalelibyśmy w trymiga. Ale w momencie, w którym między zębami papla Ci się papierowa słomka o smaku zwykłej przyzwoitości względem środowiska, a inni, skądinąd Twoi idole, mają je w dupie – idzie się, o tak po ludzku, wk… zdenerwować.

W moim zawodzie (jestem badaczem rynku) korzystamy z takiego narzędzia, które zwie się „metoda projekcyjna”. W telegraficznym skrócie – żeby uzyskać kompleksową odpowiedź, prosimy respondenta o sięgnięcie głęboko do swojej wyobraźni. W ten sposób później analizuję „planetę piwa X” albo odpowiedzi na pytanie „kim byłaby firma Y, gdyby była człowiekiem”.

Jedna z metod projekcyjnych zakłada odwrócenie klasycznej burzy mózgów, czyli nie rzucamy najlepsze pomysły, lecz absolutnie najgorsze (potem je odwracamy ponownie, by wyprowadzić jeszcze ciekawsze wnioski). Ta przydługa prywata wprowadza nas w narrację, którą chciałbym otworzyć ten tekst.

Wyobraźmy sobie więc najgorszy możliwy mecz w, dajmy na to, Pucharze Polski – z perspektywy kibica.

Mamy wyjazd na jakieś kartflisko na drugim końcu Polski;

Odkryty stadion i silny wiatr z deszczem;

Trener wystawia najmocniejszą jedenastkę, trzęsąc portami przed listonoszami;

Sędzia – absolutny kretyn;

Ktoś na trybunę przyszedł z małym dzieckiem, które ewidentnie nie ma świeżo w gaciach;

Dwa absolutne farfocle, strzały z dolnej części pleców w doliczonym czasie gry i wracasz kilkaset kilometrów z brzemieniem kompromitującej porażki w 1. rundzie;

A piłkarze jadą na lotnisko, skąd do domów wrócą samolotem (mimo że powinni się czołgać).

Choć wartościowej puenty de facto brak, warto poruszyć wątek piłkarskich samolotów, które są swoistym, mało zręcznym symbolem podsumowującym otoczkę dzisiejszej piłki – i to nie tylko dlatego, że „gwiazdeczkom się nie należy”.

Pociąg? Haha!

Wszyscy śledzący piłkę z nieco większym zapałem pamiętają tę żałosną konferencję, na której Kyliana Mbappe z Christophe’em Galtierem postawiono pod, wydawało się, ścianą, jaką miało być pytanie dlaczego piłkarze PSG do Nantes polecieli samolotem.

To jedno z tych pytań pod nagłówek – mamy na haku kontrowersję, a możemy jeszcze dolać oliwy do ognia. To, czego dziennikarze się zupełnie nie spodziewali to, że… Paryżanie zaleją się śmiechem, zupełnie wyszydzając nawet sugestię takiego rozwiązania.

Podróże samolotem stały się w środowisku czymś tak oczywistym jak to, że trzeba spakować na mecz korki (choć jeśli wierzyć Peterowi Crouchowi, część piłkarzy zapomina nawet założyć bieliznę).

Inny przypadek, chyba najbardziej paradoksalny, dotyczy Toniego Kroosa. Mniej więcej raz na miesiąc, jakiś piłkarsko-tematyczny fanpage na Facebooku wyciąga z szafy cytat Toniego Kroosa, ojca idealnego:

I wcale nie chodzi mi teraz o to, by Niemca wieszać na jakiś ekologiczny pręgierz. Nie jestem ojcem, więc robiłbym z siebie pajaca stawiając się w jego butach i próbując go jakkolwiek moralizować. To, co wzbudza większe zmartwienie, to jak łatwo ckliwość tej historii wypracowała sobie społeczne przyzwolenie, a nawet aplauz.

Tymczasem prywatne samoloty, dla nas, szarych obywateli, którzy staramy się używać papierowych słomek czy sikać podczas pryszniców, to nawet nie policzek, lecz sierpowy z pełnego rozmachu. Samolot Leo Messiego od początku czerwca do końca sierpnia wyemitował więcej gazów cieplarnianych, niż przeciętny Francuz w przeciągu 150 lat mizernego, bezsamolotowego życia na powierzchni ziemi.

Każdy lot samolotem to emisja olbrzymich pokładów dwutlenku węgla, czyli cegiełka po cegiełce w stronę (i tak już niechybnej?) katastrofy klimatycznej. A najgorsze, tzn. NAJGORSZE są loty krótkodystansowe, które – de facto – są niczym więcej, niż widzimisię. A kiedy czytamy w mediach o tym, że Tottenham leci do Bournemouth (20 minut), a Manchester United do Leicester (10 minut!), można się zwyczajnie wku*wić.

Do końca świata i jeszcze dłużej

Szczęśliwie, zaczynamy stawiać drobne kroczki w dobrym kierunku, czego świadectwem jest choćby ekoburza wokół Galtiera i Mbappe. Bardzo ważny artykuł w tym temacie pojawił się też na początku listopada ubiegłego roku na łamach BBC, gdzie potencjalnie po raz pierwszy wytknięto absurd 20-minutowych lotów piłkarzy.

Niepisaną zasadą jest, że bilet na samolot kupuje się jedynie wtedy, kiedy podróż innymi środkami przekracza 4 godziny. Sytuacja klimatyczna wymaga jednak, by tę wygodną zależność zradykalizować – w Wielkiej Brytanii przykładowo zaczynają przybierać na sile głosy, by zupełnie zdelegalizować loty wewnątrzkrajowe.

Bo i po co one? W większości krajów Europy (a przynajmniej w tej jej części, gdzie w ogóle rozważa się samolot jako środek transportu na mecze ligowe) jeżdżą koleje dużych prędkości. Wspomniana trasa z Paryża do Nantes, mimo 380 km, można pokonać w 2 godziny.

https://superbet.pl/rejestracja?bonus=THESPORT

A tam, gdzie połączenia są bardziej upierdliwe, pozostaje autobus klubowy, który… właśnie w takim celu w ogóle zakupiono. Ciarki na plecach wywołuje sama myśl o przejechaniu ze Szczecina do Białegostoku, natomiast sprawny kierowca zmieści się w 7 godzinach. Szczęśliwie, lot na tej linii nawet nie istnieje, więc „problem” rozwiązuje się sam.

Nie siląc się na naiwność, mam świadomość, że wielu z Was włoży ten wątek gdzieś pomiędzy wypowiedzi Megan Rapinoe a żale Rafała Gikiewicza, w swojej osobistej hierarchii ważności futbolowych informacji. To przecież nie koniec świata, nie? No, w zasadzie – jeszcze nie.

Jeśli więc ma z tego płynąć jakaś puenta – bądź jak Toni Kroos, ale… nie bądź jak Toni Kroos. A co to dla Ciebie oznacza – zdecyduj sam.

Podobają Ci się nasze teksty? Wesprzyj nas na BuyCoffee! To dzięki Wam treści na TheSport.pl nadal mogą być ogólnodostępne. Dziękujemy za regularne odwiedzanie naszego portalu!

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Fot. Pexels

Rafał Hydzik

Udostępnij

Translate »