Po co Hamiltonowi i Williams Chelsea?
To jeden z tych dziwnych nagłówków gazet, splotów wydarzeń tak niespodziewanych i pokręconych, że przywołują na myśl jedynie crossoverowe odcinki kreskówek. Od wczoraj brytyjskie media trąbią, że do przedłużającego się w nieskończoność wyścigu o zakup Chelsea dołączają… Serena Williams i Sir Lewis Hamilton. Szczególną uwagę przykuwa kwota, jaką sportowcy kładą na stole, czyli łącznie 20 milionów funtów. O co więc w tym zamieszaniu chodzi i po co długoletniemu kibicowi Arsenalu oraz Amerykance udziały w Chelsea?
Po zawężeniu pierwotnej listy inwestorów mających chrapkę na Chelsea, na placu gry pozostały trzy konsorcja. Jedno należy do właściciela Boston Celtics, Stephena Pagliuki, drugim kieruje współwłaściciel LA Dodgers Todd Boehly, a na czele ostatniego stoi jedyny Anglik w przetargu – były prezesa Liverpoolu i British Airways, Sir Martin Broughton.
I to właśnie do ekipy Broughton, obok choćby czterokrotnego medalisty olimpijskiego i wieloletniego kibica The Blues, Sebastiana Coe, dołączają Hamilton i Williams. Zdaniem brytyjskich żurnalistów, sportowcy śledzili tę inwestycję już od wielu tygodni, by po rozmowie z szefem konsorcjum zdecydować się dorzucić do zbiórki.
Czym jednak w realiach futbolu jest 20 milionów funtów?
- W samej kadrze Chelsea jest 19 piłkarzy wartych tyle lub więcej (wliczając wypożyczonego Gallaghera – 20),
- To równowartość około rocznej pensji Romelu Lukaku albo pary Saul Niguez-Kepa Arrizabalaga,
- To około 1/5 oczekiwanej przez West Ham ceny za Declana Rice’a, będącego celem transferowym The Blues,
- To 6 promili (!) oczekiwanej przez Romana Abramowicza minimalnej(!) kwoty 3 miliardów funtów.
To przede wszystkim więc czysto symboliczna kwota. Maleńka kropla, garść miedziaków dorzuconych do walizki pełnej pieniędzy sir Broughtona. Mało tego – trudno też postrzegać ten ruch w formie jakiejkolwiek inwestycji – kluby piłkarskie nie generują olbrzymich zysków (a nawet jeśli – te ruszają w dalszy obieg), a Chelsea tym bardziej, samej w sobie daleko do żyły złota. Rozdmuchana struktura płac, stadion wymagający pilnej przebudowy i konieczność pompowania znaczących kwot w wyniki sportowe – tu nie ma czego zarobić.
Inwestycja?
Sir Lewis Hamilton i Serena Williams za 10 milionów funtów chcą kupić sobie ekstrawaganckie, pomalowane niebieską farbą mównice, które posłużą im do realizacji indywidualnych celów. Amerykańska tenisistka zaczęła w ostatnim czasie inwestować w osadzone w Wielkiej Brytanii biznesy, więc pole do dalszego budowania swojego wizerunku na Wyspach z pewnością byłoby jej na rękę.
Dwa lata temu, wraz z córką Olympią, Serena zainwestowała w nowopowstającą kobiecą drużynę piłkarską w Los Angeles, jednocześnie wykorzystując ten projekt do propagowania pro-kobiecych wartości.
Nieco bardziej pod górkę ma Hamilton, który od wczoraj w internecie ogląda lawinę swoich archiwalnych zdjęć w koszulce Arsenalu. Anglik jest bowiem wieloletnim kibicem Kanonierów i nie raz dawał temu wyraz, choćby uczestnicząc w meczu pokazowym u boku Thierry’ego Henry i Roberta Piresa. Szpilkę nie omieszkał wbić mu nawet Max Verstappen, który zaakcentował, że on jako kibic PSV Ajaksu by nie kupił.
Max Verstappen (Hamilton investing in Chelsea) “I thought he was an Arsenal fan? And if you are an Arsenal fan going for Chelsea, that it is quite interesting. "I am a PSV fan and I would never buy Ajax. And if I was going to buy a football club I would want to be the full owner pic.twitter.com/drJnhbZp08
— The Arsenal Therapy Show™ 🟥⬜️ (@ARSENAL_THERAP) April 21, 2022
Mówi się jednak, że rola Sir Lewisa w klubie miałaby walor mocno społeczny. Kierowca Formuły 1 lata temu już zabierał głos w sprawie rasizmu na piłkarskich stadionach (sugerując znaczące zaostrzenie kar), a w swojej karierze wielokrotnie poruszał temat dyskryminacji rasowej. Sky podaje, że w Chelsea zająłby centralną pozycję w akcjach promujących inkluzywność i tolerancję, z którymi wśród kibiców The Blues różnie bywa…
Ładnie się uśmiechnąć
Sportowcy mający udziały w klubach to zupełnie nic nowego. Najbardziej znanym przypadkiem jest LeBron James, który ponad dekadę temu za „jedynie” 4,7 miliona funtów nabył około 2% własności w Liverpoolu (tu akurat można mówić o fenomenalnej inwestycji, bo cena bez cienia wątpliwości poszybowała).
PREMIER LEAGUE CHAMPIONS!!!!!!!!!!!!!!! LET’S GO 🗣🗣🗣🗣🗣 @LFC #YNWA♥️ 🙏🏾💪🏾🏆👑
— LeBron James (@KingJames) June 25, 2020
King James raz czy dwa pokazał się na Anfield, wrzucił kilka wesołych tweetów, a w 2021 został włączony przez Fenway Sports Group do grupy własnościowej klubu. A przy okazji rozwiał wątpliwości dotyczące charakteru swojej inwestycji, kiedy w 2018 wymieniając kluby porównywalne wielkością do Lakersów wskazał jedynie Manchester United.
I tego samego można się spodziewać po Sir Lewisie Hamiltonie i Serenie Williams – jeśli u boku Broughtona dostaną się na Stamford Bridge, z pewnością będą potrafili ten fakt do swoich celów wykorzystać. I nikt o zdrowej głowie nie będzie wymagał od Hamiltona zakrywania tatuaży z Arsenalem, a od Sereny nauki pierwszej jedenastki Thomasa Tuchela.