FOT. mlssoccer.com

Polak arbitrem roku… w MLS

Polski sędzia piłkarski Robert Sibiga na co dzień prowadzi mecze amerykańskiej Major League Soccer. Robi to na tyle dobrze, że właśnie został wybrany arbitrem roku 2021 w tych coraz mocniej zyskujących na znaczeniu i popularności rozgrywkach.

Historia Roberta Sibigi jest podobna do tej, jaką słyszeliśmy od setek, jeśli nie tysięcy rodaków, którzy w latach 90. zdecydowali się na emigrację zarobkową. Pochodzący ze Stalowej Woli chłopak w wieku 20 lat ukończył szkołę średnią, ożenił się i wyjechał. To był 1994 rok, a daleką podróż w poszukiwaniu lepszego jutra aż do Nowego Jorku umożliwiły mu koneksje rodzinne. Miał wujostwo w Nowym Jorku i zieloną kartę na ręce.

– Niewiele ryzykowałem. Pobraliśmy się z Magdą, moją szkolną miłością i poleciałem zobaczyć, jak tam jest, posmakować wielkiego świata. Wiedziałem, że zawsze mogę wrócić jeśli mi się nie spodoba, ale spodobało mi się na tyle, że wróciłem tylko po żonę i osiedliliśmy się za oceanem na stałe – mówi w rozmowie z tygodnikiem „Piłka Nożna”.
Początki nie należały wprawdzie do najłatwiejszych. Jak sam o sobie mówi, był człowiekiem od wszystkiego. Pracował w ukraińskiej restauracji na Manhattanie, a potem wyprowadził się 100 km na północ od Nowego Jorku, zrobił licencję i był agentem nieruchomości. Piłką się interesował, ale nie jakoś przesadnie.

– W Stalowej Woli zdarzało mi się chodzić na mecze pierwszoligowej wówczas Stali, ale nie byłem wielkim kibicem. Ba, zdarzało mi się nawet rzucać mięsem w stronę arbitra – wspomina po latach z uśmiechem na ustach.

Dla podtrzymania formy fizycznej grał w piłkę w amatorskich rozgrywkach w USA. Musiał tego zaprzestać po brutalnym faulu w jednym z meczów. Jego kolano ucierpiało wówczas do tego stopnia, że nie było 100% pewności, że wróci do pełnej sprawności. Doszło do typowej piłkarskiej kontuzji-koszmaru, jaką jest zerwanie więzadeł krzyżowych. Co ciekawe sędzia prowadzący tamto spotkanie podszedł do Polaka, kazał mu wstać i nie udawać.

– Ból był niewiarygodny, a słysząc takie słowa, pomyślałem, że można ten zawód wykonywać lepiej. W każdym razie to nie wtedy zadecydowałem, że pójdę na kurs – powiedział tygodnikowi „Piłka Nożna” Sibiga.

To ta sytuacja jednak odmieniła jego późniejsze życie. Proces dochodzenia do zdrowia był bardzo trudny. Miał trudności z poruszaniem się, wręcz czołgał się po domu. Dopiero kiedy poczuł się lepiej, dał się namówić koledze na kurs sędziowski. Przekonało go to, że nadal będzie mógł przebywać na boisku, co dobrze pomoże wrócić mu do formy fizycznej, a ryzyko ponownego faulu zniknie.

Tak właśnie w wieku 34 lat rozpoczęła się jego przygoda z gwizdkiem, która w krótkim czasie przerodziła się w pracę. W 2015 roku zadebiutował na boiskach MLS i szybko zyskał uznanie zarówno wśród obserwatorów, jak i samych piłkarzy. Ubolewał, że był wówczas jedynym Polakiem w najwyższej lidze Stanów Zjednoczonych i Kanady, ale to także nie trwało długo.

 

– Najpierw pojawił się zaciąg Przemków – Frankowski i Tytoń. Następnie pojawiali się Jarek Niezgoda, Adam Buksa, Patryk Klimala, jest Kacper Przybyłko – najbardziej niedoceniany Polak w MLS. Z Frankowskim jestem w kontakcie nawet po jego transferze do Francji – wyznał Sibiga, dodając jednocześnie, że z polskimi piłkarzami na boisku rozmawia wyłącznie po polsku i jest z tego bardzo dumny.

Zawód szanowany i zapewniający godne życie

Pewnie wiele osób się zastanawia, czy bycie sędzią zawodowym w USA to sposób na życie, czy dodatek do zwykłej pracy. Otóż 8 lat temu wprowadzono w MLS kontrakty zawodowe dla arbitrów. Obecnie jest ich 24, a wśród nich nasz rodak. Zarobki są jawne, co jest bardzo częstą praktyką w zawodowym sporcie w USA. Ich wysokość zależy od doświadczenia, ale jest relatywnie wyższa niż w Polsce. Sibiga rocznie zarabia około 120 tys. dolarów.

Kultura kibicowania za oceanem jest zupełnie inna i sędziowie skrajnie rzadko wysłuchują inwektyw pod swoim adresem. Najgorsze, jakie przypomina sobie Polak, to odzywki w stylu: „Ref, you suck”. Dramatu nie ma, przyśpiewek w stronę arbitrów także. To szanowany zawód.

Zresztą trudno o czepianie się sędziego, który właśnie odebrał nagrodę dla arbitra roku, a nie jest to w MLS byle jaki plebiscyt, oparty na niejasnych zasadach czy subiektywnych odczuciach kilku członków komisji. Na zakończenie sezonu odbywa się głosowanie, w którym udział biorą zawodnicy, kluby i media. Sibiga u tych pierwszych dostał najwięcej głosów (37,5%), w głosowaniu klubów wręcz zdeklasował konkurencję (60,6%), a u żurnalistów przegrał o zaledwie 0,5% z tamtejszym arbitrem międzynarodowym Jairem Marrufo (34,5%, Sibiga 34%). Suma wszystkich głosów dała mu zdecydowane zwycięstwo.

 

Sędziowie w MLS są znacznie bardziej zaawansowani wiekowo niż większość arbitrów z Europy. Polak wciąż sędziuje i cieszy się dużym uznaniem – czego najlepszym dowodem jest ostatnia nagroda – mimo 47-lat na karku. Przed nim pewnie jeszcze kilka lat pracy z gwizdkiem, a co za tym idzie podróży po całych Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, ale nie oznacza to, że po zakończeniu kariery… nie będzie polskiego sędziego w MLS.

Od lipca tego roku sędzią dopuszczonym do prowadzenia spotkań w MLS jest inny nasz rodak, 29-letni Łukasz Szpala. Nie jest jeszcze sędzią zawodowym w USA, ale zdaniem Sibigi to szybko się zmieni. W tym momencie ma na koncie 6 meczów w roli głównego w MLS i zbiera bardzo dobre recenzje. To, co różni go od bardziej uznanego rodaka to fakt, że jeszcze przed przeprowadzką do USA sędziował na niższych poziomach rozgrywkowych pod Tarnowem, skąd pochodzi. Potem skontaktował się z Sibigą i poprosił o pomoc we wprowadzeniu go w ten świat za oceanem.

Poszło sprawniej, niż można było się tego spodziewać. Czyżby zatem tak wyszydzani nad Wisłą sędziowie szybciej zdobywali uznanie za oceanem, aniżeli w kraju? I to w lidze, która poziomem już dawno przegoniła PKO Ekstraklasę? Na to wygląda.

Udostępnij

Translate »