Polak z Nowej Zelandii w kadrze Santosa?

W serii #GdzieIchWywiało zaglądamy na antypody, do Oskara Zawady, który w barwach nowozelandzkiego Wellington Phoenix podbija ligę australijską. Pochodzący z Olsztyna wychowanek niemieckiego VfL Wolfsburg walczy tam o koronę króla strzelców. Pojawiają się nawet głosy, że 27-latek może dostać szansę od nowego selekcjonera — Fernando Santosa.

Oskar Zawada to przykład późno dojrzewającego talentu. Już jako junior wyróżniał się wzrostem na tle rówieśników, przy czym był dobrze skoordynowany i miał nienaganną technikę użytkową. Był powoływany do kadr U-15 i U-16, gdzie wpadł w oko niemieckim skautom. Dzięki przeniósł się za naszą zachodnią granicę i stał się „Wilkiem”.

  

Na powyższych zdjęciach widać jego nieprzeciętny wzrost, z którego potrafił zrobić użytek. W pierwszym sezonie został królem strzelców ligi młodzieżowej, w której występował (A-Junioren Bundesliga Nord/Nordost), z dorobkiem 19 bramek i 5 asyst w 26 występach. Identyczny wynik bramkowy osiągnął rok później, choć rozegrał o 5 spotkań mniej. W sezonie 2014/15 także miał dwucyfrowy dorobek bramkowy, ale grał znacznie rzadziej, ponieważ trenował z pierwszą drużyną, u boku takich gwiazd jak młody Kevin de Bruyne, André Schürrle, czy Nicklas Bendtner i Bas Dost, którzy mieli pierwszeństwo do gry w pierwszym składzie. Zawada grał więc głównie w rezerwach, ale na poziomie seniorskim nie szło mu aż tak dobrze.

Uprzedzając fakty — w pierwszej drużynie Wolfsburga nigdy nie zadebiutował. Wiosną 2016 roku trafił na wypożyczenie do holenderskiego Twente, ale tam także się nie przebił (11 występów, z czego tylko 4 w pierwszym składzie, bez goli i asyst). Wrócił do Niemiec, ale praktycznie od razu przesunięto go do rezerw, a pół roku później poszedł do drugoligowego wówczas Karlsruher SC.

  

W tym przypadku można mówić o jakimś przełamaniu, bo w końcu zdobył gola na poziomie seniorskim, lecz dwa trafienia i łącznie zaledwie 8 występów na przestrzeni roku (w niepełnym wymiarze czasowym) w 2. Bundeslidze to nie było to, na co liczono sprowadzając go z Wolfsburga. To był pierwszy moment, w którym Zawada zaczął na poważnie rozważać powrót do Polski.

Rozwiązał kontrakt z Karlsruher i w styczniu 2018 roku na zasadzie wolnego transferu związał się z Wisłą Płock. Trafił na burzliwy okres w tym klubie, bo przez 2 lata miał 4 różnych trenerów (Dariusz Dźwigała, Jerzy Brzęczek, Leszek Ojrzyński i Radosław Sobolewski). 8 trafień i 3 asysty w 44 występach to nie był wynik, który rzucał na kolana. Potem Zawada przeniósł się na wypożyczenie do Arki Gdynia, trafiając z deszczu pod rynnę. Sprowadzał go Aleksandar Rogić, a potem był jeszcze Krzysztof Sobieraj i Ireneusz Mamrot, a to wszystko na przestrzeni niespełna pół roku!

Wrócił więc do Płocka i będąc kompletnie skreślonym, wylądował nagle w… Rakowie Częstochowa. Zapragnął go trener Marek Papszun, bo pasował do jego koncepcji. Zawada do teraz jest mu za to bardzo wdzięczny.

– Raków, to w ogóle nie jest polski klub! Mogę o nim mówić w samych superlatywach. Fantastyczny trener, fantastyczni zawodnicy, fantastyczna mentalność chłopaków w drużynie. Raków ma przede wszystkim swoje DNA, którego w większości polskim klubom brakuje. Wiedzą, po co i dlaczego ściągają danego zawodnika, choć innym może wydawać się to dziwne i niezrozumiałe – mówi Zawada w wywiadzie udzielonym portalowi weszlo.com.

Trudno z tym polemizować, mimo że Zawada wcale nie był pierwszym wyborem w Rakowie i strzelił tylko jednego gola przez nieco ponad 4 miesiące, jakie spędził pod Jasną Górą. Stylem faktycznie pasował do filozofii Papszuna i choć nie miał liczb, to drużyna czerpała wiele korzyści z jego gry. Pewnie te w końcu by przyszły, ale zamiast liczb na boisku pojawiły się kosmiczne wręcz liczby wręcz jak na polskie warunki liczby na kontrakcie. Kontrakcie zaoferowanym mu przez… Jeju United z Korei Południowej.

  

– Nie każdy zawodnik z ekstraklasy dostaje możliwości transferu do Korei Południowej czy Japonii. Nie chciałem kiedyś pluć sobie w brodę, że nie zaryzykowałem – wspomina ten okres w tym samym wywiadzie. Dodaje, że kompletnie nie odnalazł się w tamtejszej kulturze, zwyczajach i metodach treningowych rodem z Polski lat 90′. Raków zarobił na Zawadzie 350 tys. euro, a Koreańczycy zapłacili mu spore pieniądze, ale po roku rozwiązali z nim umowę.

Rosły napastnik wrócił do ekstraklasy — tym razem do Stali Mielec trenera Adama Majewskiego — gdzie w ciągu 3 miesięcy zdobył 3 gole w 10 występach. Potem przeszkodziła mu kontuzja, a po upływie pół roku znów wyjazd i znów egzotyka… Dalej się już nie dało, bo Zawada dostał ofertę z nowozelandzkiego Wellington Phoenix.

– Wiedziałem, że muszę iść do klubu, w którym będę chciany, a styl gry będzie skrojony pod napastnika o moich parametrach. W Polsce — z wyjątkiem Rakowa — nie mogłem liczyć na taki „serwis”, jaki zaoferował mi trener Ufafafufa Talyor w Wellington Phoenix. Do tego znów nowe, fantastyczne miejsce do okrycia, poznania, zwiedzania. Poszedłem i na starcie zaliczyłem pięć meczów bez gola, trenerzy wciąż widzieli plusy mojej gry. Byli do mnie przekonani i powtarzali, żebym był spokojny, bo mnóstwo rzeczy robię dobrze, a bramki w końcu przyjdą. Wiele klubów i trenerów mogło postawić na mnie krzyżyk. Chwilę później strzeliłem gola z Western United, potem jeszcze z Adelaide United, Perth Glory, Sydney FC itd. Rozkręciłem się. Sztab szkoleniowy zbudował we mnie pewność siebie – opowiada.

  

Jego słowa znajdują odzwierciedlenie w rzeczywistości. Wystarczy spojrzeć na kilka z 8 bramek (stan na 5 lutego), które zdobył do tej pory w A-League (Wellington Phoenix to klub z siedzibą w stolicy Nowej Zelandii, ale gra w australijskiej ekstraklasie).

  
  
  
Przymiarki do kadry

Na tę chwilę Oskar Zawada jest drugim najskuteczniejszym strzelcem A-League. Wprawdzie do lidera (Jamie Maclaren z Melbourne City) traci 6 trafień, a liga ma tylko 26. kolejek, ale dwucyfrowy dorobek bramkowy to cel minimum dla 27-letniego Polaka. Byłby to pierwszy raz w seniorskiej karierze, kiedy zakończy sezon z dwucyfrówką na koncie.

Nowy selekcjoner reprezentacji Polski Fernando Santos znany jest z testowania szerokiej liczby zawodników, co pokazał przede wszystkim, pracując w Grecji. Ktoś taki jak Zawada pewnie nie umknie jego uwadze, zwłaszcza że Portugalczyk lubi rosłych napastników, dobrze czujących się w pojedynkach powietrznych w polu karnym rywala.

Trudno liczyć na to, by Zawada w hierarchii napastników przeskoczył Arkadiusza Milika, Krzysztofa Piątka czy nawet Karola Świderskiego (o Robercie Lewandowskim nie wspominając), ale może być dla nich ciekawą alternatywą. Milik jest podatny na kontuzje, Piątek miewa problemy z regularną grą w Serie A, a „Świder” wciąż czeka na wznowienie rozgrywek w MLS. Choćby z tego względu warto mieć na uwadze występy polskiego napastnika Wellington Phoenix.

FOT. Wellington Phoenix

Piotr Janas

Udostępnij

Translate »