Schematyczna Francja, czy elastyczna Argentyna?

Finał piłkarskich mistrzostw świata w Katarze już w niedzielę. Najpóźniej około godz. 19 dowiemy się, czy tytuł wywalczony przed czterema laty obronili Francuzi, czy trzeci raz w historii sięgną po niego Argentyńczycy. Wszyscy zadają sobie pytanie: Leo Messi czy Kylian Mbappe? Jedno jest pewne — o godz. 16 na złotym Lusail Stadium spotkają się zespoły mające dwa różne pomysły na grę w piłkę.

Niektórzy polscy kibice mają od środy niezły ubaw. Po tym, jak Francja ograła w drugim półfinale Marokańczyków (2:0), możemy o sobie powiedzieć, że jako reprezentacja przegraliśmy tylko z mistrzem i wicemistrzem świata. Brązowy medal nam za to nie grozi, ale na przykładzie meczów z Polską także da się sporo powiedzieć o grze zarówno obrońców tytułu, jak i Albicelestes.

Nie ma przypadku w tym, że mecz z Argentyną wyglądał tak, jak wyglądał. Messi i spółka po prostu zabrali nam piłkę i robili to, co potrafią najlepiej, czyli długo, cierpliwie i konsekwentnie tłukli atak pozycyjny. Ten sposób gry niekiedy wręcz wbrew logice — patrząc na ilość zmian w składzie, często także w kluczowym dla tego układu środku pola — mają opanowany najlepiej spośród wszystkich drużyn w Ameryce Południowej. W Europie tylko Hiszpanie mogliby postawić się im w tym zakresie piłkarskiego rzemiosła.

– Atak pozycyjny i posiadanie piłki to potężna broń, ale pod dwoma warunkami. Po pierwsze: musisz mieć dobrze wyselekcjonowanych pod względem technicznym zawodników. Muszą być inteligentni, szybko myśleć i potrafić dostrzec minimum dwa, a najlepiej trzy warianty rozegrania każdej akcji. Po drugie: potrzebujesz w tym wszystkim kogoś, kto w odpowiednim momencie zaburzy arytmię, wprowadzi element zaskoczenia, przyspieszy grę lub w inny niekonwencjonalny sposób stworzy przewagę. To piekielnie trudne, tak potrafią tylko najlepsi na świecie – mówił kiedyś o sekretach gry na utrzymanie Pep Guardiola.

Siłą Argentyny na tych mistrzostwach jest właśnie taka gra, a elementem robiącym różnicę sam Leo Messi. Messi, jakiego Argentyńczycy i wszyscy fani południowoamerykańskiej piłki nie widzieli w tej reprezentacji jeszcze nigdy. Ani w 2014 roku w Brazylii, gdzie Albicelestes w finale (z Messim na boisku) ulegli Niemcom po dogrywce, marnując wcześniej przynajmniej kilka stuprocentowych okazji, ani w zeszłorocznym Copa America, mimo iż to właśnie Messi zaniósł swoją reprezentację na plecach do finału, ani nigdy wcześniej. Messi w Katarze w zgodnej opinii ekspertów po raz pierwszy realnie angażuje się w grę defensywną. Oczywiście nie zasuwa od jednego do drugiego pola karnego, jak Wayne Rooney za najlepszych lat, ale śmiało i chętnie podchodzi do pressingu, a kiedy sam straci piłkę, to wręcz rzuca się na rywali.

Pokazał to także w meczu z… Polską, kiedy starł się z Robertem Lewandowskim. Z tej strony go nie znaliśmy. Widać, że rozumie i akceptuje pomysły swojego imiennika. Lionel Scaloni nawiązał z siedmiokrotnym laureatem Złotej Piłki taką relację, jakiej nigdy nie udało się zbudować Diego Maradonie, Alejandro Sabelli, Gerardo Martino czy Jorge Sampaolemu. Być może sam zawodnik musiał do tego dojrzeć. Może mając 35 lat, uznał, że warto dać selekcjonerowi szansę i nie wchodzić w jego buty, bo to ostatni gwizdek na osiągnięcie najważniejszego sukcesu w tej dyscyplinie. Messi wie, że bez złota mistrzostw świata nigdy nie prześcignie legendy świętej pamięci Diego Maradony, nawet jeśli wielu ludzi uważa, że już dawno to zrobił.

Z tak grającym Messim Argentyna jest w stanie dominować rywali bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie jest bezbłędna i nieomylna, ale kiedy nie idzie, to Argentyńczycy nie walą głową w mur, tylko zmieniają ustawienie i ponowie starają się odzyskać kontrolę. Scaloni wprowadzając z ławki Lisandro Martíneza potrafi nawet w trakcie meczu płynnie przejść do ustawienia z trójką stoperów (Romero, Martínez, Otamendi) i zagęścić środek pola. W każdym z tych ustawień rolę katalizatora spełnia Rodrigo De Paul, prywatnie wielki przyjaciel Messiego, co aż nadto widać na boisku. Pomocnik Atletico zawsze, kiedy tylko jest taka szansa, zagrywa właśnie do niego, a ten z automatu, jednym zagraniem, potrafi przyspieszyć akcję. Do tego De Paul gra na niesłychanie wysokim procencie celnych podań, co czyni go fundamentalną postacią w taktyce Scaloniego.

Przewidywalny i skuteczny jak Francja

Z innego futbolowego kościoła wywodzi się Didier Deschamps, który jako piłkarz sięgał po tytuł mistrza świata w roku 1998, a równo 20 lat później doprowadził Les Bleus do triumfu na mundialu jako selekcjoner. Teraz stoi przed szansą dołączenia do trenerskiego panteonu gwiazd, które obroniły mistrzostwo świata.

Zadanie ma niełatwe, bo nie dość, że Francję zdziesiątkowały kontuzje, to jeszcze naprzeciw wyjdzie nieobliczalny i głodny jak nigdy Messi z tak dobrze czującą się w ataku pozycyjnym Argentyną. To właśnie Deschamps musi wymyślić sposób na jej powstrzymanie, bo do tej pory lubił oddać piłkę rywalowi i czyhać na własnej połowie, wypatrując szans do wypuszczenia piekielnie szybkich skrzydłowych w postaci Ousmane Dembele i Kyliana Mbappe. Ten drugi w PSG zazwyczaj pełni rolę napastnika, ale w kadrze Deschampsa niemal zawsze grał na boku i to z powodzeniem.

Pomysł na grę Francuzów znów świetnie oddaje mecz z Polską, który zdaniem 99% naszych kibiców pod względem piłkarskim był dla nas 100 razy lepszy, niż ten z Argentyną. Francuzi oddali nam pole w pierwszej połowie, przez co podopieczni Czesława Michniewicza stworzyli sobie kilka naprawdę groźnych sytuacji, w tym jedną stuprocentową, gdzie tylko instynkt oraz refleks Hugo Llorisa i ofiarność Raphaëla Varana uchroniła obrońców tytułu przed przegrywaniem 0:1.

  

Rośliśmy, oglądając to spotkanie. Po tej akcji pojawiła się wiara, którą wcześniej mogli mieć tylko niepoprawni optymiści, ale chwile uniesienia nie trwały długo. Jeszcze przed przerwą jednym przyspieszającym podaniem Mbappe do Oliviera Giruda Francja otworzyła wynik. Potem już klasycznie: rozpędzony Dembele do Mbappe i było 2:0, a na koniec geniusz Mbappe i było pozamiatane.

Tak na tych mistrzostwach grają Francuzi. Wprawdzie w drugiej połowie Biało-Czerwoni już nie mieli takiej swobody w grze, bo rywale postanowili nam ją odebrać i przy korzystnym wyniku to oni dłużej utrzymywali się przy piłce. Czym innym jest jednak chęć przejęcia kontroli w meczu z Polską, a czym innym w meczu z Anglią, czy nawet Marokiem. Z Synami Albionu losy ewentualnej dogrywki ważyły się do samego końca, bo to Anglicy w 84 min, przy stanie 2:1 dla Francji, zmarnowali karnego. Marokańczycy w półfinalne do momentu utraty drugiego gola mocno cisnęli, obijali słupek i sprawdzali refleks Llorisa. W tych meczach mistrzowie świata nie potrafili już uspokoić gry poprzez przejęcie kontroli.

Tym trudniej będzie im zrobić to z Argentyną, dlatego trzeba się spodziewać niezbyt ofensywnego nastawienia ze strony obrońców tytułu. W takich meczach często decyduje jeden błąd i choć takowych nie byli w stanie wykorzystać Polacy, Anglicy sami zawalili, marnując jedenastkę, a Marokańczykom po prostu brakowało szczęścia, to Argentyńczycy w takiej grze czują się jak ryba w wodzie.

Paradoksalnie większa presja powinna ciążyć w niedzielę na zespole z Ameryki Południowej. Francuzi mistrzami świata już są, wicemistrzostwo nie będzie wielką porażką, zwłaszcza w obliczu braku takich filarów jak Karim Benzema, N’Golo Kante, Paul Pogba czy Christopher Nkunku. Co innego Argentyńczycy, którzy mają ze sobą w Katarze dziesiątki tysięcy fanatycznych kibiców, w tym sprowadzonych w trakcie fazy grupowej (na koszt argentyńskiego związku piłki nożnej) grupy Barra Bravas (południowoamerykański odpowiednik naszych Ultrasów, czyli fanatyków prowadzących doping na trybunach) i największe gwiazdy, w tym tę, której zależeć będzie najmocniej. Messi musi nie tylko sam dźwignąć presję, ale też poprowadzić drużynę do triumfu.

FOT. FIFA World Cup

Piotr Janas

Udostępnij

Translate »