Skąd wziął się fenomen Żużla w Polsce?

Czy nieolimpijska dyscyplina uprawiana w kilku państwach na świecie może osiągać lepsze wyniki oglądalności od meczów angielskiej Premier League w kraju zakochanym w piłce nożnej, a jej przedstawiciel wdrapać się na szczyt listy najpopularniejszych sportowców? Może, pod jednym warunkiem – że będzie to żużel w Polsce. Skąd wziął się fenomen tej dyscypliny w kraju nad Wisłą, z czego wynika i dlaczego nie słabnie?

W kwietniu tego roku Michał Kołodziejczyk, dyrektor Canal+, podał wyniki oglądalności najpopularniejszych wydarzeń sportowych weekendu, podczas którego rozgrywki wznowiły ligi żużlowe w Polsce. Okazało się, że hitowy mecz piłkarskiej Ekstraklasy Legia – Lech zobaczyło 243 tysiące osób. Inny hit, tym razem ligi angielskiej Manchester City – Liverpool oglądało 196 tysięcy osób. Trzecie miejsce na podium zajął żużlowy mecz Falubaz Zielona Góra – Start Gniezno (176 tysięcy). Gdzie zatem ten lepszy wynik, powiecie? Otóż ten mecz był rywalizacją w 1. lidze, czyli w drugiej klasie rozgrywkowej. Kiedy wrocławska Sparta rywalizowała w finałach Ekstraligi żużlowej z Motorem Lublin rok wcześniej, pobity został rekord stacji – 287 tysięcy widzów.

Popularność żużla w telewizji to jednak tylko jedna strona medalu. Prawdziwe oblężenie przeżywają stadiony, a średnia widzów premierowej kolejki sezonu 2022 osiągnęła poziom 8974 osób na mecz, przy 7107 osobach na każdym meczu piłkarskiej Ekstraklasy jesienią 2021. Żeby jednak odpowiedzieć na postawione na początku pytanie, należy zagłębić się nieco bardziej, aniżeli tylko w statystyki oglądalności konkretnych dyscyplin w Polsce. Choć należy pamiętać, że te rzeczywiście potrafią zaskoczyć i dać niezły obraz do analizy popularności żużla, tak cyferki stanowią tylko efekt końcowy całej popularności tego sportu. 

Skąd więc fenomen sportu tak niedostępnego dla zwykłego Kowalskiego, kosztownego dla zawodników i niemalże nieznanego w krajach zachodniej Europy? W każdym z tych faktów należy upatrywać części prawdy i odpowiedzi na pytanie. 

Żużel na świecie

Żeby jednak rozpocząć rozważania nad wyższością żużla względem innych dyscyplin w Polsce, należy nakreślić tło historyczne samej dyscypliny, która niebawem obchodzić będzie swoje stulecie. Zanim w 1929 roku powstała pierwsza regularna żużlowa liga na Wyspach Brytyjskich, w różnych częściach świata odbywały się pojedyncze zawody w tak zwanym dirt trucku. Z roku na rok zyskiwały sobie coraz większą popularność, a wyścigi w angielskich miastach potrafiło śledzić już wtedy po kilkadziesiąt tysięcy osób. Do Polski żużel zawitał pod koniec trzeciej dekady XX wieku, rozwijając się miarowo, aby wraz z zakończeniem wojny wyskoczyć w ekspresowym tempie, stając się jednym z liderów sportowego wyścigu o popularność kibiców w odradzającej się Polsce.

Wtedy jeszcze, a właściwie głównie wtedy można było mówić o powszechności w odniesieniu do żużla. Ze względu na zawody odbywające się dosłownie na każdym skrawku ziemi uchodzącym za tor, na maszynach szosowych wydobywanych z gruzów, remontowanych i dostosowywanych do warunków wyścigowych. Tamten dość romantyczny okres zakończył się wraz z odbudową kraju, a także profesjonalizacją – choć w zupełnie innym rozumieniu, niż dzisiaj – rozgrywek ligowych. Powolutku krystalizowała się mapa silnych ośrodków żużlowych, ale to właśnie powojenny okres można uznać za niezwykle owocny w procesie budowania podstaw pod popularność czarnego sportu. Właśnie wtedy sport zaczynał stanowić ważną, pozytywną część życia dla doświadczonego wojennymi działaniami społeczeństwa. Żeby zrozumieć ten powojenny fenomen pozwolę sobie przytoczyć cytat z książki Roberta Nogi „Żużel w PRL-u”.

„O tym, jakim fenomenem może stać się żużel przekonały już pierwsze turnieje eliminacyjne do rozgrywek ligowych w 1948 roku. Zawody w Łodzi 25 kwietnia 1948 oglądało na stadionie dwadzieścia pięć tysięcy widzów, natomiast tydzień później w Pucku dwanaście tysięcy. Zaznaczyć trzeba, że Puck liczył wtedy zaledwie pięć tysięcy mieszkańców! Tłumy gromadziły się wszędzie tam, gdzie organizowano motocyklowe wyścigi torowe. W latach 50. prawdziwą żużlową stolicą Polski stał się Wrocław […] Finał Indywidualnych Mistrzostw Polski w 1952 roku oglądało siedemdziesiąt tysięcy osób”.

Żużlowy teatr

Często znajomi pytają mnie – co Ty widzisz w tym żużlu? Kilka razy oglądaliśmy w telewizji, ale jest zbyt nudno. Po części należy się z tym stwierdzeniem zgodzić, ale tylko po części. Wiadomym faktem jest, że wszelkie sportowe widowiska śledzone przed ekranem telewizora wyzbyte są z tych naturalnych emocji możliwych do wyzwolenia jedynie podczas śledzenia ich na żywo. Nie inaczej jest z żużlem, który bardzo mocno oddziałuje nie tylko na wizualne bodźce, ale i niemal wszystkie inne zmysły, z charakterystycznym zapachem w roli głównej.

Czasy jednak się zmieniają, sposób pokazywania sportu w telewizji również. O ile przed dwoma dekadami ciężko było dostrzec kolory kasków poszczególnych zawodników na ekranie, tak obecnie otrzymujemy pięknie opakowany produkt, pozwalający niemalże dotknąć zawodników, wejść do ich parkingu i usłyszeć dźwięk puszczanego na starcie sprzęgła. Efektem są przytoczone na początku genialne wyniki oglądalności żużla i to nie tylko rozgrywek najwyższej klasy rozgrywkowej, ale i pierwszej czy drugiej ligi, bo w Polsce funkcjonują właśnie trzy poziomy. 

Żeby jednak chcieć oglądać speedway w telewizji, najpierw trzeba zakochać się w nim na żywo. Doprawdy niewielu jest takich, którzy nie złapią bakcyla po pierwszej wizycie na stadionie. Charakterystyką żużla jest niemal teatralna, znana z antycznego dramatu jedność miejsca, czasu i akcji. Wszystko odbywa się w krótkim odstępie czasu, bieg następuje po biegu, stadion stanowi główną arenę walki współczesnych gladiatorów, a akcja potrafi zmieniać swój bieg kilka razy podczas jednej minuty. Ostateczne rozstrzygnięcia potrafią zamknąć się w centymetrowych różnicach na mecie.

Z własnego dzieciństwa pamiętam fascynację żużlem – możliwość śledzenia dosłownie każdej czynności wykonywanej przez bohaterów zawodów z własnego krzesełka na stadionie. Możliwość zaglądnięcia przez płot i sprawdzenia co dzieje się w parkingu do tej pory wywołuje u mnie dreszcze. Obserwacje prac torowych wykonywanych przez traktory czy polewaczki, upadki, defekty, wypełnianie i analizowanie programu meczowego. W porównaniu z koszykówką czy siatkówką, gdzie w teorii również wszystko dzieje się w jednym miejscu, w żużlu tych około torowych sytuacji jest po prostu więcej.

Wyścig na dystansie czterech okrążeń – najprostsza forma sportu, najbardziej oczywista i bezproblemowa do oceny nawet przez laika. Wygrywa ten, kto dotarł pierwszy do mety, ostatni pozostaje z niczym. Rozumieją to dzieci, mężczyźni oraz kobiety. Choć po drodze pojawia się jeszcze…

Niebezpieczeństwo

Fascynującym, choć również nieco przerażającym elementem żużlowej rywalizacji jest świadomość ogromnej mocy maszyn – żużlowcy pędzą po starcie spod taśmy ponad 100 km/h ekspresowo rozpędzającym się pojazdem bez hamulców. Tak, bez hamulców. Brak możliwości zatrzymania motoru w każdym dowolnym momencie dodaje smaczku, ale i powoduje, że żużel staje się przez to jedną z najbardziej niebezpiecznych dyscyplin na świecie. Cała historia wyścigów w Polsce i na świecie naznaczona jest setkami kontuzji, wypadków, a niestety także i śmierci na torze. Na szczęście ostatnie lata kierunkują poszczególne rozwiązania w speedwayu w stronę dbania o bezpieczeństwo zawodników wzorem choćby Formuły 1, ale to właśnie ten dreszcz emocji stanowi ważną część składową każdego widowiska i ciężko do niego uciec. Lud chce igrzysk, lud chce emocji, a niebezpieczne sytuacje zmieniają żużlowców w oczach kibiców we współczesnych bohaterów porywających się na rzeczy niemożliwe z punktu widzenia zwykłego śmiertelnika. Każdorazowa sytuacja, w której jeden z uczestników potężnego karambolu sprzed chwili wstaje, stadion bije mu brawo, a po kilku minutach ponownie ustawia się na starcie, buduje legendy, bohaterów na lata i  szacunek, a także wyobrażenie o ludziach o nadludzkich zdolnościach znoszenia bólu.

Wyjątkowość

Czy Polacy tak mocno kochają żużel, bo obecnie jesteśmy jedyną nacją rozwijającą go w świecie, a miejscowa liga nazywana jest – słusznie zresztą – najlepszą na świecie? Lubimy, kiedy możemy powiedzieć o sobie, że jesteśmy w czymś wyjątkowi, jedyni na świecie, najlepsi. Że tworzymy trendy i utrzymujemy żużel na powierzchni, bo niespecjalnie ktoś inny chce nas w tej kwestii wyręczyć. I nic w tym złego.

Żużel w Szwecji czy Wielkiej Brytanii – o dogonieniu której przez lata marzyliśmy, przeżywa spore problemy. W Danii, Czechach czy Niemczech wręcz dogorywa, w USA to raczej odmiana hobby sportu, we Francji dopiero zaczyna się rodzić jakakolwiek minimalna moda, a jedynie Australia rokrocznie dostarcza do światowej stawki kolejne młode talenty. Polska ustawiła się po drugiej stronie peletonu. Prawa do pokazywania polskich lig kosztują majątek, polscy żużlowcy podpisują kontrakty reklamowe z największymi markami, a kibice biją się, aby tylko zdobyć bilety na mecze ukochanych drużyn. Jednym z powodów takiego stanu rzeczy może być fakt, że choć żużel od wielu lat posiadał rzeszę oddanych fanów, cierpiał na brak realnych sukcesów na tle innych nacji. Przez dekady jedynym polskim mistrzem świata był Jerzy Szczakiel, zadziwiający w 1973 roku cały świat. Przez kolejne lata bili nas Amerykanie, Duńczycy, Szwedzi, Australijczycy, a nawet Nowozelandczycy. Nam ciągle czegoś brakowało. Legendarny Tomasz Gollob za każdym razem przegrywał z pechem pomimo bliskości najważniejszego tytułu, zagraniczni jeźdźcy rządzili w lidze, a trybuny mimo wszystko pękały w szwach. 

Przyczynkiem do zmiany tego stanu rzeczy stała się profesjonalizacja żużla w Polsce, odpływ pieniędzy z dyscypliny w innych krajach, gdzie baza kibicowska nigdy nie osiągała polskiej skali poza okresem powojennym. Ostatnie lata to już kompletnie nowa jakość przedstawiania żużla w telewizji, a także na coraz to nowocześniejszych, atrakcyjnych dla widzów stadionach. Podczas gdy w innych krajach żużel pozostał nieco przaśny, przegrywając rywalizację o kibica z innymi dyscyplinami, w Polsce od wielu lat należy do grona najbardziej popularnych widowisk sportowych.

Rodzinna tradycja

Istnieje spore prawdopodobieństwo, że ojcowie i dziadkowie obecnych stałych bywalców żużlowych aren również pojawiali się w tym samym miejscu lat temu dwadzieścia, trzydzieści, a może i pięćdziesiąt. O ile w wielu zachodnich czy południowoamerykańskich krajach kibicowanie danemu klubowi piłkarskiemu również przechodzi z ojca na syna, tak w Polsce sprawy wyglądają nieco inaczej. Popularnym zjawiskiem jest tak zwane posiadanie kibiców sukcesu przez drużyny osiągające konkretne wyniki w określonym okresie. W przypadku żużla to zjawisko wygląda inaczej, a aspekt rodzinnego kibicowania odgrywa w tej sytuacji ogromną rolę. Nie jest zaskoczeniem stadion pełen kibiców po spadku jednego czy drugiego zespołu do niższej ligi, a to ze względu na tradycję i sam żużel, będący swego rodzaju stylem życia oraz sposobem spędzania wolnego czasu z własną rodziną.

Ojciec zabiera na pierwsze mecze swoje małe dzieciaki, które gdy dorastają robią dokładnie to samo, a nierzadko wędrują na stadion z dziadkiem, babcią czy ciocią. Na wielu stadionach poszczególne miejsca na trybunach od kilkunastu lat rezerwowane są przez jedne i te same osoby, niejako wrastające w krajobraz klubu. Właśnie styl spędzania czasu, wspólnego wyjścia na mecz, niemalże piknikowania, znacząco różni żużel od każdej innej dyscypliny uprawianej w Polsce. Co wcale nie wpływa na spokojną atmosferę na trybunach. Bezpieczną tak, ale nie spokojną. Kto choć raz usłyszy rozchodzący się krzyk kibiców żużlowych w trakcie wyścigu oraz ich euforię po zwycięstwie gospodarzy, ten wie, o czym piszę.

Białe plamy

Sam żużlowy fenomen występujący w kraju nad Odrą i Wisłą to rzeczywiście zjawisko rzadko spotykane w świecie, trwające od wielu dekad, przy którym jednak nie można zapomnieć o pewnej jego wybiórczości. Otóż obecny stan posiadania w Polsce to ledwie kilkanaście żużlowych ośrodków, zlokalizowanych głównie poza największymi ośrodkami miejskimi, z wyłączeniem Wrocławia i Lublina. Żużel nie istnieje choćby w Warszawie, choć niegdyś jeździły tam trzy ligowe drużyny ligowe, w Szczecinie czy Podlasiu. Pojawia się za to w Krośnie, Gorzowie, Grudziądzu czy Rawiczu. Środowisko żużlowe żyje po części w swojej hermetycznej bańce zapaleńców, wielki atak na ogromne światowe areny raczej nigdy się nie powiedzie, ale może właśnie to jest ten prawdziwy fenomen speedwaya. Jest nasz, niepowtarzalny i zróżnicowany, w którym piękne opakowanie Ekstraligi miesza się z romantycznymi historiami klubów pokroju Kolejarza Rawicz, będących największą atrakcją dla miejscowej społeczności.

Ciężko jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie o fenomen żużla w Polsce, ale zjawisku takiemu nie da się zaprzeczyć. Każdy z powyżej wymienionych aspektów ma wpływ na popularność dyscypliny – tradycja, atrakcyjność, emocje, bohaterstwo zawodników, zakorzenienie w polskiej kulturze. Fenomen jest, istnieje i ma się bardzo dobrze, choć przy okazji kilku zmian na przestrzeni lat wielu znawców wieszczyło jego rychły upadek. Wygląda na to, że żużel w Polsce nie tyle nie upadnie, co w najbliższych latach wejdzie na jeszcze wyższy poziom. Prawdziwym zagrożeniem może być jedynie fakt marginalizowania dyscypliny w kolejnych krajach, przez co za kilka lat Polacy mogą nie mieć z kim rywalizować na światowych arenach, choć i w tym kierunku czynione są pewne ruchy, które mają spowodować zwiększenie konkurencyjności. Jedno jest pewne – Polacy kochali, kochają i będą kochać żużel, a jeśli wy dotrwaliście do końca wpisu i nigdy nie trafiliście na żużlowe zawody, nie macie już wyjścia.

fot. Materiały prasowe WTS Sparta Wrocław

Piotr Gładczak

Udostępnij

Translate »