Skaut Warriors: czuję się szczęściarzem [WYWIAD]
Dla skautów NBA wrześniowy EuroBasket był dobrą okazją do zobaczenia na żywo największych młodych talentów europejskiej koszykówki. W Berlinie TheSport.pl rozmawiało z Yaronem Arbelem – skautem mistrzów NBA, Golden State Warriors. Publikujemy rozmowę na kilka dni przed startem sezonu zasadniczego w ramach naszej zapowiedzi rozgrywek 2022/23.
Radosław Spiak: Ilu skautów z NBA było na EuroBaskecie?
Yarone Arbel: Jeśli chodzi o pierwszą rundę, nie jestem pewien, dlatego że byłem wtedy w domu. Oglądałem mecze w telewizji, bo chciałem ich obejrzeć jak najwięcej. Z kolei w Berlinie oceniłbym, że swoich przedstawicieli miała połowa drużyn ligi, może jedna trzecia. Mogło ich być więcej w fazie grupowej, bo trzeba pamiętać, że część zespołów po niej odpadła.
Czy przyjeżdżając na tak duży turniej, zawsze wiesz, kogo będziesz skautował, czy zdarza się, że w trakcie rozgrywek zaczynasz interesować się jakimś zawodnikiem?
Większość skautów, jeśli nie wszyscy, bardzo dobrze zna graczy na tym poziomie. Oglądamy ich od momentu, kiedy mieli 15-16 lat, więc trudno jest nas czymś zaskoczyć. Po latach patrzymy na nich już jak na dorosłych, gdy grają w Eurolidze, Eurocupie czy ligach krajowych. Nie ma więc za bardzo takich sytuacji, że nagle na EuroBaskecie pojawia się jakiś gracz znikąd, a my nigdy o nim nie słyszeliśmy. Natomiast zdarza się, że w drużynie narodowej niektórzy grają zdecydowanie lepiej lub inaczej, bo na przykład mają większe role i większą odpowiedzialność niż w drużynach klubowych.
Jak wygląda praca skauta klubu NBA, jeśli chodzi o proporcje w ocenie umiejętności boiskowych i przydatności danego zawodnika a zbieraniu o nim informacji?
Obie rzeczy są bardzo istotne. Jak już wyrobimy sobie opinię na temat danego gracza jako koszykarza, musimy wiedzieć o nim coś więcej jako o człowieku. To zawsze jest dwustronna ocena, nigdy tylko z jednej perspektywy.
Pytam o to dlatego, że ciekawi mnie, jak bardzo polegasz na swoich ocenach i odczuciach, jeśli chodzi o ten czysto koszykarski aspekt oceny, a na ile istotne są dla ciebie opinie innych osób i statystyki, liczby?
Z każdym skautem jest trochę inaczej. Niektórzy polegają bardziej na jednym, inni na drugim, jeszcze inni na tym trzecim aspekcie. Jeśli chodzi o poleganiu na ocenie i podpowiedziach innych osób, dużo zależy od tego, o jakich osobach mówimy. Rzeczywistość jest taka, że są osoby, które powiedzą ci coś, podczas gdy prawda jest zupełnie inna. Inni z kolei autentycznie chcą ci pomóc.
Dla mnie to zawsze jest miks różnego rodzaju informacji. Muszę zebrać wiadomości z różnych źródeł, bo jeśli będę za bardzo polegał na jednym, to na pewno nie dostanę pełnego obrazu danego gracza.
Kiedy byłem w Berlinie, zaobserwowałem, że gdy siedzicie na trybunach, nie tylko oglądacie mecze, ale też dużo rozmawiacie ze sobą nawzajem.
W zasadzie zawsze tak było. Jesteśmy kolegami na takiej samej zasadzie jak dziennikarze. Jestem pewien, że rozmawiasz ze swoimi kolegami na trybunie prasowej. Oczywiście to nie oznacza, że od razu przekażemy sobie wszystkie informacje, jakie mamy, ale na pewno wymienimy opinie i wrażenia.
Dla przykładu – ktoś, kto w trakcie fazy grupowej był w Pradze, może wymienić informacje z kimś, kto był na przykład w Mediolanie albo w Tbilisi. Jesteśmy społecznością. Nie sądzę, żeby byli jacyś skauci, którzy traktują relacje międzyludzkie tylko w kategorii zysk-strata. Mogę porozmawiać z Rafałem Juciem i powiedzieć mu, że jakiś zawodnik grał bardzo dobrze w Tbilisi, ale prawda jest taka, że to nie jest żaden sekret, bo może sobie włączyć mecz w TV i sam to ocenić.
Natomiast oczywiście nie dzielimy się informacjami, które zdobyliśmy sami dla siebie, czyli takimi, które mogłyby dać przewagę przeciwnikowi.
Przeciwnikowi?
Nie da się ukryć, że rywalami też jesteśmy, jak to w sporcie. Podobnie jak koszykarze staramy się doprowadzić do tego, żeby nasz klub zdobył mistrzostwo. Chociaż to też zależy od konkretnych ludzi – z niektórymi ludźmi mam lepsze relacje niż z innymi, więc z jednymi mogę się podzielić większą ilością informacji, a z innymi nie. Wydaje mi się, że to trochę jak w każdej innej pracy – po części jesteśmy ze sobą związani przez to samo środowisko, a po części rywalizujemy ze sobą.
A nauka? Jako skaut z dużym doświadczeniem jesteś w stanie się jeszcze czegoś nauczyć od innych? A może sam udzielasz rad młodym?
Raczej nie mam w sobie żyłki nauczyciela. Jeśli ktoś w tym biznesie powie ci, że rozgryzł już wszystko, to długo nie zagrzeje w nim miejsca. Wszystko jest skomplikowane i zmienia się w szybkim tempie. Jest tyle wątków, które trzeba przemyśleć i przeanalizować, że na pewno nie powiem nikomu, że będę go w stanie wszystkiego nauczyć.
Ale nie mam problemu z tym, żeby podzielić się z jakimś młodym skautem radą albo opinią, jeśli będzie dla niego cenna. Oczywiście zakładając, że nie postawi to mojego klubu w niekomfortowej sytuacji ani nie spowoduje, że coś, co staramy się osiągnąć, może się nie udać. Natomiast na pewno nie znam odpowiedzi na wszystkie pytania.
Nie jest żadnym odkryciem, że koszykówka zmieniła się w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Czy tak samo jest ze skautingiem?
Podstawy skautingu się nie zmieniły, natomiast codzienna praca jest inna. Założenia są te same, ale na pewno pojawiło się więcej zaawansowanych statystyk. Jeśli chodzi o NBA, można powiedzieć, że nigdy wcześniej nie było dostępu do tak szczegółowych danych. W innych ligach tych danych też jest więcej niż kiedyś, ale mimo wszystko nie da się tego porównać z NBA.
Na przykład ostatnim trendem jest to, że młodzi koszykarze nagle zaczęli wyjeżdżać do Australii. To jest coś, co nie zdarzało się wcześniej, a już na pewno nie na taką skalę. W 2018 roku utworzono tam program Next Stars [skorzystali z niego np. LaMelo Ball czy R.J. Hampton – przyp. red.] i niektórzy młodzi Amerykanie zamiast iść do NCAA, wybierają Australię. Z jednej strony przez to świat się poszerza, ale z drugiej – paradoskalnie – robi się coraz mniejszy.
Oczywistym jest, że praca skauta w dużej mierze opiera się na podróżowaniu. Jak wyglądała twoja praca w pandemii?
Było zupełnie inaczej. Przez 18 miesięcy nie podróżowałem w ogóle. To było bardzo dziwne. Moje życie wyhamowało ze 100 km/h do zera i zmieniło się o 180 stopni tak naprawdę w ciagu dnia.
Często jesteśmy pytani, czy naprawdę musimy tyle podróżować i oglądać mecze na żywo zamiast po prostu obejrzeć je w telewizji czy w Internecie. Mogę tu nawiązać do twojego wcześniejszego pytania. Dziesięć lat temu byłby to problem, a teraz możesz siedzieć w piwnicy w Poznaniu i obejrzeć 99 procent meczów, jakie są na świecie. A na pewno wszystkie mecze FIBA, niezależnie od tego, czy to mistrzostwa świata, czy kobiece U-16 w Azji. Wszystko jest na YouTube. Do tego NBA, NCAA, Euroliga, puchary i większość lig krajowych. Nie muszę podróżować, żeby oglądać mecze.
Nasza praca zawiera w sobie jednak sporo tak zwanego pierwiastka ludzkiego – poznawanie ludzi, wymienianie informacji, obserwowanie szczegółów na żywo, tego, czego nie widać w kamerze. Przez te 18 miesięscy czułem się mniej pewny w wykonywaniu swojej pracy, bo brakowało jej istotnego elementu. Ale taka była rzeczywistość. Nie mogliśmy z tym nic zrobić i musieliśmy pracować w taki sposób.
Jak daleko do przodu masz zaplanowany grafik swoich podróży? Oczywiście mówię o aktualnej sytuacji.
Po pierwsze muszę zaznaczyć, że niektóre rzeczy są nam narzucane z góry, na przykład turnieje młodzieżowej Euroligi. Mają konkretne terminy i musimy się do nich dostosować. Na przykład w lutym odbędzie się taki turniej i muszę na nim być. Pozostała część grafiku wpasowuje się pomiędzy takie turnieje. Wtedy mogę zdecydować, czy chcę pojechać w jedno miejsce, czy w drugie. W trakcie sezonu to zależy od tego, kto jak gra i kogo warto obserwować. Na przykład wybieram, że tego gracza chcę obejrzeć dwa-trzy razy, a tamtego tylko raz. Mam trochę więcej dowolności w planowaniu.
Ale oczywiście to też może się zmienić. Przykładowo dany zawodnik złapie kontuzję dwa dni przed meczem, na którym planowałem być, i wtedy nie ma sensu, żebym leciał. Wtedy planuję zobaczyć go za dwa-trzy miesiące, jak wróci do zdrowia, a w pierwotnym terminie mogę polecieć dokądś indziej.
A tak szczerze – masz czasem dość oglądania koszykówki?
Nie będę ściemniał i powiem tak, jak jest – samo oglądanie meczów mnie nie męczy, ale podróże potrafią być wyczerpujące. Są takie chwile, kiedy stają się prawdziwym wyzwaniem, ale jedynym sposobem na to, żeby dobrze wykonywać tę pracę, jest po prostu kochać koszykówkę.
Często słyszymy od ludzi: „Hej, ja też kocham koszykówkę i chciałbym wykonywać tę pracę”. Tylko kwestia polega na tym, że większość ludzi, którzy tak mówią, kocha koszykówkę w wydaniu Steph Curry kontra LeBron James. Czyli zwyczajnie najwyższy poziom. My oglądamy koszykówkę z zupełnie innego bieguna. Musimy obejrzeć mecze dywizji B U-16 na jakimś kontynencie i to nie jest frajda w sensie czysto kibicowskim. Dlatego jeśli naprawdę, ale tak naprawdę nie kochasz koszykówki, nie sądzę, że zabawisz w tej pracy zbyt długo.
Ogólnie podróży jest bardzo dużo i potrafią być męczące zarówno fizycznie, jak i psychicznie. I jeśli naprawdę nie chcesz się temu poświęcić, w pewnym momencie to będzie dla ciebie za dużo.
Z drugiej strony akurat ty masz trochę szczęścia, bo trafiłeś do Warriors tuż przed sezonem, kiedy ponownie zdobyli mistrzostwo.
Nawet więcej niż trochę. Dołączyłem do klubu już po tym, jak w zasadzie wszystko było ustalone na poprzedni sezon. Byłem we właściwym miejscu we właściwym czasie. Chciałbym pomóc organizacji w pozostaniu na wysokim poziomie. Poważnie czuję się szczęściarzem, bo nie jest to sytuacja, która przydarza się każdemu. W środowisku jest wielu dobrych skautów, którzy zasługują na to stanowisko, i cieszę się, że wybrano właśnie mnie, zwłaszcza że teraz moja praca jest inna niż wcześniej.
Co masz na myśli?
Przez ostatnie 11 lat pracowałem dla Pelicans. W pierwszym sezonie mojej pracy tam awansowaliśmy do playoffów. To był jednocześnie ostatni sezon gry Chrisa Paula w Nowym Orleanie. Od tamtej pory przez kolejne 10 lat awansowaliśmy do playoffów jeszcze tylko dwa razy i w obu przypadkach wyeliminowali nas Warriors. Chodzi mi o to, że każdy awans do playoffów to było duże wydarzenie. Świętowaliśmy, bo to nie zdarzało się co roku.
Teraz w Golden State nawet nie zauważyliśmy, kiedy konkretnie zapewniliśmy sobie playoffy, a to było jakoś na kilka tygodni przed zakończeniem sezonu zasadniczego. Po prostu Warriors są tak przyzwyczajeni do bycia na topie NBA, że niewiele osób zwróciło na to uwagę. Dla mnie to kompletnie inne doświadczenie i dlatego mówię, że jestem szczęściarzem.
Na koniec – jest jakaś historia związana z twoją pracą, którą będziesz pamiętał na zawsze? Z jakiegokolwiek powodu – bo była śmieszna, straszna, a może w jakiś inny sposób wyjątkowa?
Opowiem ci historię, która w pewien sposób zawiera w pigułce istotę naszej pracy. Poleciałem kiedyś do Chin obejrzeć Zhou Qi [Houston Rockets wybrali go w drafcie w 2016 roku – przyp. red.]. Grał wtedy dla Xinjiang Flying Tigers, czyli klubu, który ma siedzibę w zachodniej części kraju.
Żeby zobrazować, jak duże są Chiny, myślę, że najlepiej będzie, jak powiem, że jak jesteś przy ich zachodniej granicy, masz bliżej do Tel-Awiwu niż do Pekinu. W zachodniej części jest dużo ludności muzułmańskiej i region jest pod sporą protekcją rządu chińskiego. Nie da się dolecieć tam bezpośrednio, więc musiałem lecieć z przesiadką przez Pekin. Inaczej mówiąc, przeleciałem przez całe Chiny na wschód do stolicy tylko po to, żeby wsiąść w lot powrotny i przelecieć połowę poprzedniej trasy w drugim kierunku.
Jak popatrzysz na mapę, Xinjiang jest trochę na południe od Syberii, a leciałem tam w środku zimy. Nie muszę więc chyba mówić, że było bardzo zimno. Do tego były wtedy groźby ISIS, a na dokładkę tamto miasto jest, a przynajmniej było wtedy, najbardziej zanieczyszczone na świecie.
Planowałem polecieć tam na pięć dni. Pierwsze trzy to miały być wizyty na treningach, czwartego dnia mecz i piątego powrót. Poleciałem więc do Pekinu, potem do Xinjiang. Wylądowałem na lotnisku, patrzę na zewnątrz – wszędzie śnieg, całe pokłady śniegu. Włączam telefon i pierwsza wiadomość, jaką dostałem, była od amerykańskiego asystenta trenera w tamtym zespole: „Hej, twój chłopak złamał nos na treningu, nie będzie grał przez dwa tygodnie”.
I tak jak mówiłem wcześniej – zazwyczaj kiedy ktoś, kogo chcesz zobaczyć na żywo, dozna urazu, możesz przeplanować swój grafik. W tym przypadku byłem w samolocie, w drodze na miejsce, kiedy to się wydarzyło.
Ostatecznie zostałem tam, porozmawiałem z ludźmi, zebrałem trochę informacji, ale nie miałem okazji zobaczyć go w grze. To chyba jedna z najbardziej szalonych historii, jakie mi się przydarzyły. W tej pracy naprawdę nigdy nie wiesz, czego się spodziewać.