Sochan w NBA to nie „czy”, lecz „kiedy”

Jeremy Sochan to fajny chłopak. Co kilka tygodni zmienia kolor włosów, dużo się uśmiecha i ma uroczo-śmieszny polski akcent. Ale przede wszystkim – Jeremy Sochan to bezdyskusyjny kozak, który do NCAA wszedł z drzwiami i – zdaniem wielu, którzy oglądają go w każdym meczu – długo w niej nie zabawi. Choć 18-latek zapewne nigdy nie widział koszykarskiego studia redaktora Szaranowicza, w swoim kontekście zaczyna już słyszeć znajome hasło – hej hej, tu NBA!

Najbardziej excited z Polaków

Życie młodego Sochana miało już tyle zaskakujących zakrętów, że niemal każdy dotyczący go raport otwiera krótka, nadająca niezbędnego kontekstu biografia. „Pół Amerykanin, pół Polak, cały Anglik” – śmieją się niektórzy.

Bo choć nie ma brytyjskiego paszportu (ma polski i amerykański), to właśnie Anglię wskazuje jako swój dom. To tam się wychowywał i tam spędził większość życia. Mimo to w kluczowym dla swojej kariery momencie podjął, podyktowaną przede wszystkim rozsądkiem, decyzję o założeniu polskich barw. Jeszcze z mlekiem pod nosem zrealizował marzenie swojej matki.

Aneta Sochan studiowała w Oklahomie, gdzie w swojej niemalże obowiązkowej college’owej historii miłosnej poznała Ryana Williamsa. Z miłości dwójki koszykarzy (Aneta po powrocie do Polski grała w Polonii Warszawa) w 2003 roku urodził się Jeremy Juliusz.

Dorastając i mieszkając raz w angielskim Southampton, raz w Milton Keynes, młodzian wycisnął do samego cna lichą wyspiarską kulturę koszykarską. Pokonując szczebel po szczeblu, stanął przed kluczową decyzją – wyborem reprezentacji.

Wielka Brytania, którą zdążył nawet kilka razy reprezentować, nie zrobiła nic, by mu ułatwić. Z pewnym żalem wspomina, że choć był na tę opcję otwarty (a nawet chętny), nie czuł żadnego zainteresowania z drugiej strony. PZKosz z kolei nie odpuszczał. Telefon mamy Jeremy’ego nie cichł nawet na minutę, a z słuchawki sypały się obietnice za obietnicami. Skuszony profesjonalną wizją związku, założył koszulkę z orzełkiem.

„Jestem so excited żeby grać dla Polska” – swoim charakterystycznym, wesołym „polglishem” rzucił przed debiutem w dorosłej reprezentacji.

Świeżak na salonach

Ale to nie występ w seniorach (choć ten miał znakomity, rzucając Rumunii 18 punktów) jest kluczowym „highlightem” Sochana w polskiej reprezentacji. Wcześniej został MVP i złotym medalistą europejskiego turnieju kadetów Dywizji B, po drodze pokonując Brytyjczyków.

 

To był jego bilet do świata wielkiego basketu. Z amerykańskiego liceum w La Lumiere w Indianie, przez niemieckie Orange Academy (gdzie zakotwiczył ze względu na pandemię), trafił do NCAA w barwach dominatora – Baylor Bears. Broniący złota koszykarze z Baylor aktualnie zajmują drugie miejsce w konferencji Big 12.

Forma Niedźwiedzi ostatnio nieco zapikowała, natomiast do początku lutego nie mieli sobie równych. A jeden element układanki stawał się coraz bardziej wyrazisty – Baylor z Jeremym Sochanem w składzie nie przegrało żadnego meczu.

I początkowo postrzegano „świeżaka” z Polski jako tzw. „glue guya”, czyli spoiwo łączące wszystkie puzzle razem. Szybko się jednak okazało, że Sochan jest czymś znacznie, znacznie większym.

I to poniekąd dosłownie, bo warunki fizyczne ma rewelacyjne – w metryczce 18-latka wpisano 206 cm przy 104 kg wagi. Świadomy swoich mocny stron, Jeremy bryluje w grze defensywnej. I „bryluje” nie jest tutaj nadużyciem – nie sposób znaleźć choć jeden scout report, w którym nie poświęcono by kilku akapitów na rozpływanie się nad jego defence’em.

I co najważniejsze – nie broni wyłącznie fizycznością. Skauci zauważają jego nietuzinkową inteligencję boiskową i umiejętność czytania gry i to właśnie to, przy dzisiejszych trendach w NBA, ustawia go w kolejce do draftu.

Obrońca Sochan łączy w sobie wszystko to, czego pożądają trenerzy – na nogach trzyma się jak rozgrywający, płuca ma jak cała drużyna razem wzięta, a spryt i dyscyplina pozwalają mu bronić na każdego – od jedynki po piątkę.

Warto zobaczyć na własne oczy, jak w jednej akcji skacze między rozgrywającym a centrem przeciwnika:

 

Żeby jednak nie wystawiać Jeremy’emu laurki, trzeba wspomnieć o jego słabych stronach. 18-latek aspiruje do miana tzw. „zawodnika wszechstronnego” i o ile plecy ma już zabezpieczone, to z przodu ma wiele do poprawy. Krytyka dotyczy przede wszystkim jego rzutu – do trójek zbiera się zbyt flegmatycznie, a z linii jest bardzo nieskuteczny. Zdarza mu się oddać piłkę i czasami wygląda nieco niezdarnie.

Ale ma jeszcze 18 lat.

Albo właśnie ma już 18 lat.

Trudno jednoznacznie ocenić w jakim miejscu znajduje się dziś Jeremy. Jest reprezentantem swojego kraju (na trwające zgrupowanie nie puściła go uczelnia), w grze defensywnej porównuje się go do Kenta Bazemore’a i PJ’a Tuckera (z potencjałem, by zostawić ich w tyle) i przede wszystkim – szuka się już dla niego miejsca w NBA.

 

Podczas gdy układający mockowe drafty wykłócają się, czy Polak znajdzie się w pierwszej dwudziestce, czy może trzydziestce i czy będą to Spurs, Raptors czy jeszcze kto inny – pozostali apelują o trzy głębokie wdechy. Wiele jest jeszcze elementów, które Sochan musi poprawić, by wejść do ligi na własnych warunkach, a ominięcie tegorocznego draftu nie będzie go wiele kosztowało – wśród największych prospectów w kraju wciąż jest jednym z najmłodszych.

Nawet jego mama, Aneta, jest zupełnie spokojna. Nie porywając się z motyką na słońce, obserwuje rozwój sytuacji. Bo doskonale wie, że NBA to nie jest już kwestia „czy” lecz „kiedy”.

A Jeremy? Oby pozostał fajnym chłopakiem.

 

CZYTAJ TEŻ >>> Bez dyrektora sportowego ani rusz?

Fot. FIBA.basketball

Rafał Hydzik

Udostępnij

Translate »