Sportowy komunizm w NFL

W NFL trwa afera związana z rzekomym ukrywaniem dochodów z biletów przez Washington Commanders, które powinny trafić do wspólnej, ligowej kasy. Dlaczego jednak prywatne franczyzy w ogóle mają dzielić się swoimi wpływami z innymi drużynami? System NFL może wydawać się niejasny dla przeciętnego europejskiego fana, ale choć przypomina w pewnym sensie sportową odmianę „komunizmu” – to jednak działa.

Oskarżenia wobec Commanders

Amerykański Kongres prowadzi dochodzenie związane z rzekomym ukrywaniem środków finansowych przez Washington Commanders, które zgodnie z przepisami powinny trafić do ligowej puli. Jeżeli okaże się to prawdą, może być to „gwóźdź do trumny” Daniela Snydera jako właściciela franczyzy z Waszyngtonu.

Do informacji na temat ukrywaniu wpływów przez Commanders dotarł serwis Front Office Sports. Nie wiadomo, jak długo miał trwać ten proceder i kto bezpośrednio za niego odpowiada.

Rzekome malwersacje finansowe ujawnił Jason Friedman, były pracownik Commanders. NFL milczy w tej sprawie, natomiast zespół zdecydowanie zaprzeczył i wydał oświadczenie, w którym czytamy:

– Commanders nigdy nie przywłaszczyli sobie żadnych wspólnych wpływów […] Przychody te podlegają niezależnym audytom wielu stron. Każdy, kto złożył zeznania sugerujące, że tak było, poświadcza nieprawdę – to jasne.

 

Dlaczego drużyny w ogóle mają dzielić się swoimi przychodami?

Drużyny NFL nie pobierają przychodów z biletów w całości, ale również nie dzielą się nimi bezpośrednio z rywalami z danego spotkania. Zamiast tego 40 procent zysków z biletów z każdego meczu trafia do wspólnej puli NFL, z której środki te są następnie rozdysponowywane w takiej samej ilości do wszystkich drużyn. Wcześniej od przychodów drużyna odejmuje wydatki związane z obsługą i podatkami, które stanowią około 15% całości. Franczyzy nie współdzielą innych zysków z dnia meczowego, takich jak np. wpływy z kontraktów sponsorskich czy choćby opłaty za parking.

Zasady są takie same dla każdego, tak więc Commanders otrzymali swoją gażę od wszystkich pozostałych 31 zespołów, ale sami potencjalnie mieli obniżyć swoje zobowiązania.

Tego typu regulacje wpływają nie tylko na kluby, ale także na zawodników, ponieważ wpływy z biletów uwzględnia się w ogólnym bilansie finansowym NFL, który jest wykorzystywany do określenia salary cap – limitu wynagrodzeń. W sezonie 2022 wyniesie on 208,2 milionów dolarów – maksymalnie tyle zespoły NFL mogą w tym roku wydać na kontrakty dla swoich graczy.

Czy to działa?

NFL to jedyna liga z tak sztywno ustalonym limitem wynagrodzeń. W NBA również istnieje salary cap, ale kluby i tak mogą go przekroczyć – choć wówczas zapłacą spory podatek, z kolei w NHL premie graczy mogą przekraczać limit wynagrodzeń, a MLB w ogóle nie posiada podobnych przepisów, choć obowiązuje w niej tzw. luxury tax. W piłkarskiej Europie nikt nie słyszał o podobnym rozwiązaniach. Co kontrowersyjne, w istocie salary cap obniża pensje zawodników, ale nie właścicieli.

Choć franczyzy są własnością prywatną, a ich właściciele czerpią z kierowania nimi korzyści finansowe, to wewnętrzny system NFL można z przymrużeniem oka określić jako „komunistyczny”, a już z pewnością najbardziej socjalistyczny ze wszystkich ligowych rozgrywek w USA.

W jaki jeszcze sposób się to objawia? W NFL drużynom zyski nie przysługują na podstawie ich sukcesów czy popularności. Wpływy z umów telewizyjnych w NFL również są w równym stopniu rozdzielane między wszystkie franczyzy. Tyle samo zarobią Los Angeles Rams, którzy wygrali Super Bowl, jak i szorujący po dnie tabeli Jacksonville Jaguars.

To nie wszystko – podczas draftu najgorsze sportowo drużyny sezonu przed kolejnym jako pierwsze mogą wybierać utalentowanych zawodników z ligi uniwersyteckiej, którzy wkrótce zasilą ich skład. Jak nie trudno się domyślić – najlepsze ekipy wybierają jako ostatnie.

W tym szaleństwie jest metoda

Amerykański system jest odwrotnością tego wszystkiego, z czym mamy styczność w zdominowanej przez rozgrywki piłkarskie Europie. Tę określić można – pozostając przy żargonie polityczno-gospodarczym – jako niemal czysto kapitalistyczną.

Hasło „każdemu według potrzeb” mogłoby zostać sloganem NFL. Nieważne, że Cowboys zarabiają znacznie więcej niż Jaguars – na zawodników i tak mogą wydać dokładnie tyle samo. Nieważne, że mecze Chiefs ogląda znacznie więcej kibiców niż spotkania Jets – ich wpływy z umów telewizyjnych wyniosą dokładnie tyle samo. Najlepsza drużyna? W „nagrodę” jako ostatnia wybiera w drafcie. Najgorsze ekipy? Pod koniec sezonu wręcz rywalizują o ostatnie miejsca w tabelach, by zdobyć „first pick”.

A Europa? Tu drużyny boją się ostatnich miejsc w tabeli, ponieważ mogą spaść do niższej ligi, czego nie przewidują rozgrywki w USA. Za to sukcesy czy popularność zawsze idą ze zdecydowanym wzrostem przychodów.

Mimo wszystko, to właśnie wyrównana rywalizacja jest tym, czego oczekują kibice. Podczas gdy w Europie potentaci finansowi, jak Manchester City czy PSG okupują pierwsze miejsca w tabelach, nie dając większych szans ligowym średniakom, w NFL w jednym roku możesz być czerwoną latarnią ligi, ale za rok czy dwa, dzięki „centralnemu planowaniu” – bijesz się w play-offs.

Fot. Wiki Commons

Filip Skalski

Udostępnij

Translate »