Talent zmarnowany przez media

Miał zostać legendą Barcelony, a został bohaterem zimnych deszczowych wieczorów w Stoke. Nie tak miała wyglądać kariera supertalentu, który dziś, mając 32-lata na karku kopie piłkę w Japonii, a przez ponad pół roku nie grał nigdzie. W #JaJeszczeŻyję odkopujemy postać Bojana Kricia.

Bojan Krkić to chłopak, o którym głośno zrobiło się długo przed tym jak wszedł w dorosłość. Urodził się w 1990 roku w miasteczku Linyola, 140 kilometrów na zachód od Barclony. Jego matka jest rodowitą Katalonką, a bałkańsko brzmiące nazwisko zawdzięcza ojcu, Bojanowi Krkiciowi seniorowi. To Serb, który także był piłkarzem, a karierę kończył w malutkim klubie CFJ Mollerussa, w latach 1988/89. Był to jedyny sezon w historii, kiedy Mollerussa grała na poziomie Segunda Division.

Mały Bojan od najmłodszych lat ganiał za piłką i chciał zostać piłkarzem Barcelony. To było jego marzenie, jak setek tysięcy innych dzieci, ale jemu sprzyjały okoliczności: miał wielki talent i był Katalończykiem, więc łatwiej było go dostrzec. Na testy w La Masii trafił, mając 9 lat. Kataloński dziennik „Sport” przedstawia historię, kiedy Bojan w pierwszym kontakcie z piłką przedryblował obrońcę i zdobył gola. Miał szybką nóżkę i tzw. magic touch. Z marszu został przyjęty w szeregi jednej z najlepszych akademii piłkarskich świata. Był inteligentnym dzieckiem, błyszczał nie tylko na boisku, ale też w szkole.

  

Niektórzy twierdzą, że to poniekąd była jedna z przyczyn jego… zguby. Bojan miał nieprzeciętny talent, ale rozwijał się wraz z napędzającym świat boomem na internet, a wręcz medialną transformacją. Na znaczeniu zyskiwały portale i media społecznościowe, więc nie było mowy, by przegapiły taki talent. Bojan doskonale rozumiał, co się wokół niego dzieje i jakie są wobec niego oczekiwania. Przed debiutem w pierwszej drużynie strzelił ponad 900(!) bramek w młodzieżowych zespołach FC Barcelony. Określano go jako mieszankę Leo Messiego, Ronaldinho i Samuela Eto’o. Od takich porównań każdemu zaszumiałoby w głowie.

Dobre złego początki

Bojan w barwach Dumy Katalonii zadebiutował za kadencji Franka Rijkaarda, mając 17 lat i 19 dni. Miało to miejsce w zremisowanym 0:0 meczu z Osasuną Pampeluna. Dostał 11 minut, zastępując Giovaniego Dos Santosa. Na boisku byli wówczas m.in. Thierry Henry, Ronaldinho, Deco, Iniesta czy Yaya Toure. W tym samym sezonie zadebiutował w Lidze Mistrzów i Pucharze Króla. W każdych rozgrywkach zdobył przynajmniej jedną bramkę i zakończył kampanię 2007/08 z dorobkiem aż 48 występów, 12 bramek i 6 asyst. Jak na 17-letniego debiutanta, wchodzącego głównie z ławki, był to bardzo dobry wynik.

  

To jeszcze bardziej nakręciło i tak niedające mu żyć media. W tamtym okresie mieliśmy do czynienia ze złotą erą Barcelony, opartej na wychowankach La Masi. O sile drużyny stanowili przecież Leo Messi, Xavi, Iniesta, wracający do klubu Gerard Piqué albo dostający coraz więcej szans Sergio Busquets. Między słupkami rządził Víctor Valdés. Od każdego następnego wychowanka z automatu oczekiwano, że wjedzie na poziom tych zawodników. Kolejny sezon, choć zwieńczony triumfem w Lidze Mistrzów (finał z Manchesterem United przesiedział na ławce), zdobyciem Superpucharu Europy i Pucharu Króla, był pierwszym z wielu nadchodzących rozczarowań w wykonaniu Krkicia. 10 goli 6 asyst po tak dobrym początku był osiągnięciem poniżej oczekiwań.

Stany lękowe i atak paniki

Presja towarzysząca na co dzień barcelońskiemu supertalentowi zwyczajnie go przerosła. Po latach opowiedział w jednym z wywiadów, że jadąc na mistrzostwa świata U-17 był normalnym chłopakiem. Wyróżniał się na boisku, ale poza nim — zwykły dorastający dzieciak. Kilka dni po powrocie zadebiutował w pierwszej drużynie i wtedy wszystko się zmieniło. Nie mógł już ot, tak iść do centrum handlowego, albo na spacer ulicami Barcelony. Wszędzie czyhali kibice, paparazzi i ludzie, którzy czegoś od niego chcieli. W lutym 2008 roku przyszło pierwsze powołanie do reprezentacji. Reprezentacji Hiszpanii oczywiście, za co został zbesztany w ojczyźnie ojca. Serbowie liczyli, że uda się namówić go do gry w kraju przodków. Tamtejsze dzienniki były bezlitosne.

Pojechał na zgrupowanie, ale w meczu z Francją nie zagrał. Oficjalnie przez powody żołądkowe, ale kilka lat później prawda wyszła na jaw. – Są rzeczy, których ludzie nie wiedzą. Byłem powołany na ten mecz, miałem grać, mówiło się, że miałem kłopoty z żołądkiem, a tak naprawdę miałem atak paniki. Później otrzymałem powołanie na Euro 2008, ale zrezygnowałem przez stany lękowe. Prasa pisała, że wolałem pojechać na wakacje. Świat futbolu nie był zainteresowany tym, co się ze mną działo w rzeczywistości – żalił się na łamach angielskiego „Guardiana” Krkić.

– Przytłaczało mnie to. Potrzebowałem odpoczynku. Carles Puyol przekonywał mnie: jedź na te mistrzostwa, będę cały czas przy tobie. Ale ja nie mogłem, byłem na lekach, na granicy wytrzymałości. Musiałem odpuścić. Następnego dnia przeczytałem nagłówki, że odmawiam drużynie narodowej i nie chcę jej pomóc. To mnie zabiło – dodał w tym samym wywiadzie.

Gwiazda zimnych deszczowych wieczorów w Stoke

W Barcelonie spędził łącznie cztery sezony. Przygodę z klubem swoich marzeń zakończył na 163 występach, 41 golach i 19 asystach. To liczby, o których wielu zawsze będzie mogło tylko pomarzyć, ale od Krkicia oczekiwano czegoś kompletnie innego. Po zakończeniu sezonu 2010/11 postanowił — jak sam otwarcie przyznał — uciec ze złotej klatki. Poszukać rozwoju w miejscu, gdzie presja będzie mniejsza. Mając 21 lat, trafił do AS Romy prowadzonej przez dobrze go znającego Luisa Enriqe, ale tam też nie zaistniał. Później był AC Milan, Ajax Amsterdam, aż w końcu trafił do występującego wówczas w Premier League Stoke City. Tam spędził najlepszy okres w seniorskiej karierze.

  

Może nie miał powalających liczb, ale na boisku był prawdziwym szefem. Liderem przez duże L. Na poziomie Premier League rozegrał 53 spotkania, zdobył 14 bramek i miał 2 asysty. Przeżył z tym klubem także spadek do Championship, chociaż nie jego należy za to winić, bo miał problemy ze zdrowiem i w tamtym feralnym sezonie grał bardzo mało. Przeszedł m.in. rekonstrukcję więzadeł krzyżowych w kolanie.

  

Ze Stoke odszedł w styczniu 2017 roku. Najpierw poszedł na wypożyczenie do niemieckiego FSV Mainz, potem wrócił do La Liga (Deportivo Alaves), aż w końcu wyleciał za ocean. Dał się namówić na grę w kanadyjskim Montrealu Impact.

  

Podpisał półtoraroczny kontrakt i wypełnił go. Nie był pierwszoplanową postacią w MLS, ale jego grę i znaczenie dla drużyny można porównać do tego, co działo się w Stoke. Hiszpan potrafił zmieniać losy meczów nie tylko golami i asystami, ale też wygranymi dryblingami i zagraniami napędzającymi akcje drużyny.

  

Mógł zostać za oceanem, ale z nie do końca wyjaśnionych przyczyn nie zdecydował się na to. Od 1 stycznia do 9 sierpnia 2021 roku był bez klubu. W końcu zakotwiczył w… Japonii. Vissel Kobe poinformował o pozyskaniu na zasadzie wolnego transferu Bojana Krkicia. Wychowanek Barcelony podpisał umowę do 31 stycznia 2023 roku.

3
  
Ja Jeszcze Żyję

Niespełna 32-letni dziś Krkić ma za sobą półtora roku w lidze japońskiej. Uzbierał w tym czasie tylko 26 spotkań (1 gol i 3 asysty), ale byłoby ich znacznie więcej, gdyby nie problemy zdrowotne. Najpierw miał kłopot z mięśniem uda, a potem z łąkotką. Kiedy pojawiał się na boisku, robił dużą różnicę.

– Grałem w Romie, Milanie, Ajaksie czy Stoke. Strzeliłem 14 czy 15 goli w Premier League, w Niemczech. Grałem w czterech najsilniejszych ligach w Europie. Zmierzyłem się z tymi wszystkimi zmianami sportowymi i osobistymi… Oczywiście, grając w Barcelonie, prawdopodobnie mogłem strzelić 80 goli przez te cztery sezony. To, że ich jednak nie strzeliłem, nie oznacza, że poniosłem porażkę. Powiedziałbym, że 99% czy nawet 100% ludzi twierdzących, że zawiodłem, zapłaciłoby, aby mieć taką karierę – powiedział podczas jednej z wizyt na Camp Nou, kiedy platforma DAZN zaprosiła go do skomentowania El Classico.

Bojan nie wycisnął maksa ze swojej kariery, ale mając na uwadze ciężar oczekiwań i medialną presję, której nie był w stanie dźwignąć, nie można powiedzieć, ze zupełnie przepadł. Ciągle żyje z piłki i opowiada o życiu w Barcelonie i grze u boku największych. Zapewne jeszcze parę lat na tym pojedzie.

FOT. Wikimedia Commons

Piotr Janas

Udostępnij

Translate »