Transfery po włosku – mistrzowie manipulacji

W zimowym oknie transferowym powiększyła się polska kolonia w Serie A. Nie chodzi tylko o powrót Krzysztofa Piątka na Półwysep Apeniński, ale też o przenosiny Mateusza Praszelika ze Śląska Wrocław. Ten drugi przypadek jest o tyle ciekawy, że Hellas Verona kupił go, ale zapłaci dopiero po… pierwszej kolejce przyszłego sezonu Serie A. W calcio takie praktyki są na porządku dziennym.

Kibice Śląska Wrocław nie mogą się nadziwić, jak to możliwe, że mający klauzulę odstępnego na poziomie 2 mln euro Praszelik nie jest sprzedany, a de facto wypożyczony z obowiązkiem wykupu do klubu z Verony. Jak nie wiadomo, o co chodzi, to zawsze chodzi o pieniądze i nie inaczej było w tym przypadku.

Badając temat dogłębnie ustaliliśmy, że każdy, kto zapłaciłby Śląskowi 2 mln euro i przekonał do przenosin samego piłkarza, mógłby go mieć. Tak właśnie było z 9. obecnie w tabeli Serie A Hellasem Verona, tylko jest jeden mały szkopuł – Włosi nie mogą w tym momencie zapłacić polskiemu klubowi tej kwoty w jednej racie (tego wymaga klauzula), ale chcieliby mieć go już teraz. W tym miejscu do akcji wkraczają agenci i jedni z najbardziej kreatywnych księgowych w Europie.

W żadnej innej lidze z TOP 5 w Europie nie ma tak restrykcyjnych wymagań dotyczących financal fair play, jak właśnie w Serie A. Kluby nie mogą wydawać znacznie więcej niż zarabiają, dlatego stają na głowie, by udokumentować swoje ruchy w ten sposób, by wychodziło, że kupują piłkarzy taniej, niż to faktycznie ma miejsce, a sprzedają drożej, niż jest w rzeczywistości.

Wydanie 2 mln euro dla średniaka Serie A nie jest większym problemem, ale zdecydowanie częściej takie ruchy dzieją się latem, aniżeli zimą. Powód jest prosty – wtedy kluby Serie A dostają największą transzę z praw telewizyjnych i stać je na to, by zaszaleć. Hellas Verona w tym momencie wykonując jakąkolwiek operację finansową, znacznie obciążającą budżet, naraziłby się na karę ze strony organizatora rozgrywek. Niemniej chorwacki trener Igor Tudor nalegał na wzmocnienia w styczniu, więc zawarto nietypową umowę.

Damy więcej, jeśli pójdziecie na nasz układ

Formalnie Praszelik został wypożyczony, ale z obowiązkiem wykupu po zakończeniu okresu wypożyczenia, po spełnieniu określanego warunku. Cały myk polega na tym, że nikt inny w tym momencie nie oferował za młodzieżowego reprezentanta nawet zbliżonych pieniędzy. Śląsk wiedział, że sprzedanie 22-latka za te pieniądze w późniejszym okresie – kiedy koniec jego umowy będzie się zbliżał – może być trudny, dlatego poszedł Włochom na rękę, ale oczywiście nie za darmo.

Stanęło na tym, że Hellas musi wykupić Praszelika po… rozegraniu przez klub jednego meczu w przyszłym sezonie Serie A. Musi zatem nie tylko się utrzymać, ale też przystąpić do następnych rozgrywek. Czemu nie zapłaci od razu po zapewnieniu sobie utrzymania? Bo dopiero po rozpoczęciu kampanii 2022/2023 dostanie pieniądze z telewizji.

Ktoś może zapytać – a co jeśli Hellas spadnie? To wkalkulowane ryzyko, ale trzeba spojrzeć na fakty:  na ten moment klub, w którym występuje m.in. reprezentant Polski Paweł Dawidowicz, plasuje się na 9. miejscu w tabeli, z przewagą 16 pkt nad strefą spadkową. Hellas bardziej patrzy w górę, bo do będącej na miejscu dającym przepustkę do gry w europejskich pucharach AS Roma traci pięć oczek. W Weronie nikt nie martwi się o zachowanie ligowego bytu.

– Agencja pośrednicząca w tej transakcji zapewniła nas, że tego typu operacje we Włoszech są całkowicie normalne i wcale nie należą do najbardziej skomplikowanych. Sprawdzaliśmy to na własną rękę i tak rzeczywiście jest. Umowa jest odpowiednio zabezpieczona, więc nie ma obaw, że nie dostaniemy pieniędzy, a czekanie nam się opłaci – powiedział nam Dariusz Sztylka, dyrektor sportowy Śląska Wrocław.

Co miał na myśli? Śląsk dostanie nie tylko rzeczone 2 mln euro, ale także pokaźny procent (między 15 a 20) z kolejnego transferu piłkarza, którego w 2020 roku pozyskano całkowicie za darmo. To, że nie mówimy o zbyt skomplikowanym ruchu, dobrze obrazują inne transfery przeprowadzane w Italii. Mistrzami finansowych machlojek są jedni z największych graczy – Juventus Turyn i SSC Napoli.

Policja transferowa

Na świeczniku przez długie tygodnie był transfer na linii Juventus – FC Barcelona, na mocy którego do stolicy Katalonii powędrował Miralem Pjanić, a do stolicy Piemontu przeprowadził się Brazylijczyk Arthur. Reprezentant Bośni i Hercegowiny został wyceniony na 60 mln euro, a piłkarz Barcy na 72 mln euro! Ceny z kosmosu, ale cała operacja polegała na tym, by Juventus musiał dopłacić 12 mln euro i wykazać ogromny przychód z pozyskania Arthura, który tak jak Pjanić w Barcelonie zawiódł na całej linii.

Ale to nie koniec – tylko naprawdę dociekliwi kibice mogli zobaczyć, że w tę transakcję była zamieszana jeszcze jedna wymiana: młody Brazylijczyk Matheus Pereira da Silva z drugiej drużyny Juve poszedł do Barcelony (a w zasadzie jej rezerw), a w drugą stronę powędrował wychowanek La Masii Hiszpan Alejandro Marqués. Ten pierwszy został wyceniony na… 7,6 mln euro, a drugi na 8,2 mln euro! Dla jeszcze lepszego zobrazowania sytuacji: Matheus Pereira gra dziś w trzecioligowych rezerwach Barcelony i jest wyceniany przez transfermarkt.de na… 500 tys. euro, a Marqués został wypożyczony do walczącego o utrzymanie w La Liga 2 CD Mirandés, a jego wartość także nie przekracza 500 tys. euro.

Kolejna historia: SSC Napoli pozyskało jednego z czołowych strzelców Ligue 1 Victora Osimhena z OSC Lille za 70 mln euro. Prezes neapolitańskiego klubu Aurelio De Laurentis, choć jest człowiekiem bardzo zamożnym, na tak ogromne transfery do tej pory się nie decydował, dlatego sprawa trafiła pod lupę Feder Calcio, która powołała specjalną komórkę, badającą transakcje włoskich klubów. Przez włoską prasę została prześmiewczo nazwana policją transferową.

Ktoś może się zaśmiać, ale obecnie rozpatruje ponad 60 przypadków(!) celowego zawyżania wartości transferowych piłkarzy Serie A oraz tych, którzy są na Półwysep Apeniński sprowadzani. Idealnie pasuje tu przykład Osimhena, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że w drugą stronę (z Napoli do Lille) powędrowało aż czterech piłkarzy, o łącznej wartości przekraczającej nieco 20 mln euro. To – uwaga! – Orestis Karnezis (5,13 mln euro), Claudio Manzi (4 mln euro), Ciro Palmieri (7 mln euro) oraz Luigi Liguori (4 mln euro).

Sportowo bronił się tylko ten pierwszy, bo to doświadczony bramkarz, 49-krotny reprezentant Grecji. Reszta? 21-letni dziś Manzi gra w Serie C i jest wart 75 tys. euro, Palmieri właśnie skończył 22 lata i gra… w Serie D (wart 50 tys. euro), a 23-letni Liguori wylądował w półamatorskiej drużynie AC Ercolano 1924.
Przy tych kombinacjach i malwersacjach finansowych, pojawiły się naciski ze strony włoskich organów ścigania, by krajowy związek powołał komisję badającą ruchy klubów piłkarskich. Mając na uwadze skalę oraz zakres działań w połączeniu z kreatywną księgowością agencji i samych klubów, sprawa Praszelika to mały pikuś, którym nikt nawet nie będzie zajmował sobie głowy.

FOT. twitter.com/HellasVeronaFC

Piotr Janas

Udostępnij

Translate »