Wachowi ciągle opłaca się chcieć

42-letni Mariusz Wach, były pretendent do tytułu mistrza świata wagi ciężkiej, cały czas pozostaje aktywny zawodowo. Przegrał trzy ostatnie walki, ale niewiele wskazuje na to, by lada moment odwiesił rękawice na kołku. Bokser z Krakowa wciąż jest atrakcyjnym rywalem dla prospektów i ciągle może na tym przyzwoicie zarobić, choć nie da się ukryć, że powoli rozmienia karierę na drobne i traci wizerunkowo.

Mariusz Wach w połowie września przegrał Kevinem Lereną z RPA. Walka stoczona w Johannesburgu miała skrajnie jednostronny przebieg i aż żal było patrzeć, jak popularny Wiking obijany jest przez reprezentanta gospodarzy. Legitymujący się do tego starcia rekordem 27-1 Lerena wprawdzie był faworytem, ale miał znacznie gorsze warunki fizyczne oraz mniejsze doświadczenie. Była to dla niego dopiero trzecia walka w wadze ciężkiej, a mimo to obijał Polaka niczym worek treningowy. Po dwunastu rundach werdykt był formalnością. U dwóch z trzech sędziów pięściarz z Republiki Południowej Afryki wygrał wszystkie starcia, jeden z nich dał mu zwycięstwo w dziesięciu rundach.

– Przyznam, że byłem zaniepokojony tym, co zobaczyłem w tej walce. Dwumetrowy silny chłop bije się z niższym o kilkadziesiąt centymetrów zawodnikiem i nie utrzymuje starcia w dystansie. Wach mówiąc kolokwialnie „wisiał” na nodze wykrocznej, przez co był łatwym celem dla znacznie młodszego i szybszego przeciwnika, który na dodatek jest mańkutem. Rywal miał wszystko podane jak na tacy. Słyszałem podpowiedzi trenera Piotra Wilczewskiego, który mówił Mariuszowi, że źle robi, nie tak jak trenowali, że nie realizuje planu. Z jakiegoś powodu nie docierało to do niego i został zdominowany przez lokalnego bohatera – mówi nam Janusz Pindera, jeden z najlepszych polskich dziennikarzy i ekspertów, zajmujący się boksem od dziesiątek lat.

Głowa Polaka często latała do tyłu po celnych uderzeniach Lereny, więc werdykt nie mógł być inny. Wach mówił w rozmowie z TVP Sport, że nie wszystko na miejscu było dopięte na ostatni guzik, a organizatorzy bardziej mu przeszkadzali, niż pomagali. Nie jest to jednak dostateczne wytłumaczenie tak słabej postawy 42-latka. Do Johannesburga przyleciał dwa tygodnie wcześniej, mieszkał w luksusowym kompleksie kasynowo-hotelowym, w którym odbyła się walka, a jedyne co nie zostało zapewnione (choć takie były ustalenia), to sparingi i sala do treningów. Na miejscu polskiej ekipie udało się jednak wszystko załatwić na własną rękę.

(Nie)czekając na „rozbicie”

Dla Polaka to trzecia z rzędu porażka na zawodowych ringach. W grudniu 2020 roku przegrał w Londynie z Hughie’m Fury’m (najbliższy kuzyn Tysona Fury’ego), a w lutym 2022 roku z Rosjaninem Arsłanbiekiem Machmudowem w Montrealu. Do samego starcia w Kanadzie można było mieć wiele zastrzeżeń. Wach często był faulowany, zwłaszcza uderzeniami w tył głowy.

– Jeden z kibiców napisał komentarz, że po takich walkach niejeden zawodnik kończy na wózku, albo zostaje warzywkiem. Dostałem w tej walce kilkanaście ciosów w tył głowy i dlatego przegrałem. Takie ciosy w ogóle nie powinny paść! Z przodu nie byłem nawet draśnięty – mówił polski Wiking po powrocie do kraju.

Wielu zastanawia się, dlaczego w ogóle 42-letni bokser, mający w CV m.in. walkę o tytuł mistrza świata wagi ciężkiej z Władimirem Kliczko (przegrana na punkty w listopadzie 2012 roku), za którą zainkasował 800 tys. dolarów, w ogóle chce jeszcze się bić? Tak to już jest, że jak nie wiadomo, o co chodzi, to wiadomo, o co chodzi. Wachowi wciąż opłaca się chcieć, bo wedle Janusza Pindery nie ma możliwości, by wyszedł do ringu za mniej niż 50 tys. dolarów. Za walkę w RPA zainkasował między 70 a 100 tys. dolarów, plus dwa tygodnie przygotowań na miejscu w komfortowych warunkach dla zawodnika i całego sztabu.

– Dzisiaj boks zawodowy się opłaca, zwłaszcza ten od wagi półśredniej wzwyż. Wachowi nie będzie brakowało propozycji, bo ma ciekawe CV i nie jest zawodnikiem, który pada w pierwszej czy drugiej rundzie, a to szalenie ważne przy budowaniu rekordu przez młodszych prospektów. Pokonać kogoś, kto bił się z Kilczą w Hamburgu o trzy pasy wagi ciężkiej, w tym WBA i WBO, kogoś, kto ma na rozkładzie Aleksandra Powietkina czy Kevina McBridea, to nie byle co. Z drugiej strony Wach nie jest już zawodnikiem, który może realnie zagrozić, więc z pewnością jeszcze kilka razy zobaczymy go między linami. Możemy powiedzieć, że odcina kupony, bo opłaca się je odcinać. Zapracował na to swoją karierą – analizuje Pindera.

– Gorzej, że powoli skręca w niebezpieczną stronę, jaką jest przyjmowanie ciosów na głowę. Walka z Lereną dobitnie pokazała, że ta część ciała stała się gardą Mariusza. Ma twardą głowę, wszyscy pamiętamy walkę z Kliczką, gdzie wykazał się niesamowitą odpornością na ciosy, tylko że nigdy nie wiesz, w którym momencie dojdzie do tzw. rozbicia. Potem bokserzy padają po pierwszym celnym uderzeniu – dodaje.

Nowa partnerka, nowa energia, nowe pomysły

– Większość bokserów po karierze traci majątki, wielu z nich bardzo szybko. Są przykłady, jak Andrzej Gołota czy Tomasz Adamek, którzy mądrze zainwestowali w nieruchomości i nie tylko, ale zdecydowana większość, i to nie tylko w Polsce, szybko pozbywa się pieniędzy. Nie każdy ma obok siebie Ziggy’ego Rozalskiego, który pomagał mądrze ulokować gotówkę. Nie raz bokserzy są ofiarami oszustów, lub własnej nierozwagi. Najwyraźniej Mariusz Wach nie miał tyle szczęścia, by rzucić już to wszystko w diabły. Nie odbierajmy mu jednak sportowej ambicji i woli walki, bo mam wrażenie, że jemu po ludzku wciąż się chce – uważa Janusz Pindera.

Wiele w życiu nie tylko w prywatnym, ale i sportowym boksera zmieniła nowa partnerka — Dominika Tajner. Córka byłego trenera kadry skoczków narciarskich oraz wieloletniego prezeza Polskiego Związku Narciarskiego Apoloniusza Tajnera i była żona Michała Wiśniewskiego.

Jest nie tylko kobietą, ale i nieformalną agentką Wacha. Para często i chętnie razem się pokazuje, 42-latek promienieje i zmienia swój wizerunek wielkoluda w rozciągniętych dresach i rękawicach bokserskich, na bardziej współczesny. Widać, że wstąpiła w niego nowa energia, która tym bardziej nie pozwala mu myśleć o zakończeniu kariery.

Dopóki rekord Wacha nie ulegnie drastycznemu pogorszeniu, dopóty będzie atrakcyjnym przeciwnikiem dla prospektów, mogącym solidnie zarobić na walkach z nimi. Dziś co rusz powstają nowe federacje, Wach związał się nawet z WOTORE, organizującą walki na gołe pięści. Przyjaciel Wikinga Kamil Łaszczyk (niepokonany na zawodowych ringach bokser), jest o krok od wejścia do świata freak fightów, bo ma realny konflikt z zawodnikiem federacji FAME MMA i już zapowiedział, że w końcu wyjdzie z nim do oktagonu. Nietrudno nam sobie wyobrazić Wacha w którejś z tego typu organizacji, zwłaszcza że te są w stanie oferować gigantyczne gaże, które pozwolą zasłużonemu pięściarzowi zarobić na godną emeryturę. Oby tylko zdrowie mu na to pozwoliło.

FOT. twitter.com/WikingWach

Piotr Janas

Udostępnij

Translate »